czwartek, 25 stycznia 2018

Dom na Arran (Rok VI, Rozdział I)

ELITA HOGWARTU. NASTĘPNE POKOLENIE.

CZ. III



OPOWIEŚĆ O KRÓLU MAGII


Dom na Arran

S
łońce sprawiało, że temperatury w Anglii sięgały 40 stopni, dlatego lepiej było nie wychodzić na zewnątrz w południe.
James zdał egzamin z teleportacjai przy pierwszym podejściu. Była pierwsza połowa lipca, a co więcej… był już pełnoletni, więc będzie mógł robić, co chciał.
 Przyszedł mu do głowy pewien pomysł i musiał się z nim oswoić. Jednak uważał, że da radę go wykonać. Nie był by pierwszym w rodzinie, któremu się to udało.
 Ale przestał o nim myśleć, zaraz potem jak uzyskał dzień wolny od wszelkich obowiązków domowych, spotkań z rodziną i tak dalej. A miał ich całkiem sporo biorąc pod uwagę to, że cała rodzina drżała w oczekiwaniu na ślub.
 Ślub, prychnął w myślach. Teddy się żenił. Ok, może i nie miał nic przeciwko temu, ale wkurzało go, że jego matka, siostra, ciotki i kuzynki (Szczególnie kuzynki) nie potrafią mówić o niczym innym. Musiał się stąd wyrwać. Musiał znaleźć równowagę dla tej całej tęczowej atmosfery, która go otaczała. Znał idealną osobę, z którą było słodko… ale nie tęczowo…
A gdy uzyskał całkowity i niczym nienaruszony dzień wolny. Co mógł zrobić? Czyż to nie oczywiste?
- Tak, możesz – powiedziała pani Potter, a w ich domu rozległ się ogłuszający huk i tyle było po Jamesie.
 Wylądował tuż przed wielką rzeźbioną bramą, na wietrznej wyspie. Dolatywał do niego szum morza rozbijającego się o brzeg. Postukał kołatką, wystającą z pyska gargulca.
 Przez dłuższą chwilę czekał. Cóż… mieli tam prawdziwy park, więc nic dziwnego, że trochę zajmowało, zanim się dotarło do bramy.
 Miał nadzieję, że otworzy mu Arthemis, jednak zobaczył jej ojca. Pan North przez chwilę przypatrywał, po czym wpuścił go do środka.
- Dostałeś licencje na teleportację? – zapytał.
- Tak – powiedział ostrożnie James.
- I jesteś pełnoletni? - upewnił się pan North.
James poczuł się niepewnie. W końcu rozmawiał z ojcem swojej dziewczyny.
- Tak – odpowiedział.
- Będziesz tu, częstym bywalcem, co? – rzucił pan North, patrząc na niego uważnie.
Co by tu na to odpowiedzieć? – zastanawiał się James. „Tak” było oczywistą odpowiedzią, jednak nie do końca bezpieczną. „Może” mogłoby sugerować, że nie traktuje Arthemis poważnie, a „ nie” nie wchodziło w grę.
- Pewnie tak – zaryzykował w końcu, patrząc na reakcję ojca Arthemis. Znał i lubił pana Northa, ale pierwszy raz rozmawiał z nim odkąd nakrzyczał na niego, za to, że zezwolił Arthemis na samodzielną, samobójczą misję w lesie.
 Pan North odwrócił się i zaczął iść aleją do domu, mówiąc:
- Dam ci klucze do bramy. To latanie przez park mnie wykończy…
Jamesowi opadła szczęka. Tego się nie spodziewał.
- Tylko uważaj na nie. Wolałbym, żeby nikt nieznajomy się tu nie dostał – dodał pan North. – Arthemis, powiedziała, że powinienem zdjąć te wszystkie zabezpieczenia, bo jej blokada praktycznie nie wymaga żadnego wysiłku, ale nie mam na to najmniejszej ochoty. Lubię mieć pewność, że nikt mnie nie zaskoczy…
- To zrozumiałe – powiedział James, gdy już odzyskał głos.
- Cieszę się, że się pogodziliście – oznajmił niespodziewanie pan North. – Była jakaś inna przez ostatnie pół roku, a poza tym słucha ciebie, jeżeli chodzi o jej bezpieczeństwo…
- Muszę się o to nieźle z nią wykłócać – mruknął James.
- Chyba ci to nie przeszkadza? – pan North rzucił mu spojrzenie spod oka.
- Nie – odpowiedział James, szczerząc zęby w uśmiechu.
 Gdy podeszli bliżej domu rozległo się szczekanie i warczenie, a na Jamesa ruszył pies, wielkości małego cielaka.
- Archer! - powiedział groźnie pan North.
 Archer przestał szczekać i przyjrzał się uważnie Jamesowi. Chyba mu się coś przypomniało w psim mózgu, bo zamachał ogonem i podbiegł radośnie do Jamesa.
- Głupi pies – mruknął pan North. – Hmm… w sumie to nie wiem, gdzie jest Arthemis…
Archer szczeknął i pognał gdzieś ścieżką.
- On chyba wie – zaśmiał się James. – Poradzę sobie…
- Ach, dobrze. To nawet lepiej… chciałbym jeszcze sprawdzić kilka rzeczy. No i za pół godziny mam umówione spotkanie ze znajomym. Powiedz, Arthemis, żeby nie była za długo na słońcu – rzucił jeszcze i wszedł do domu.
 James z lekko skonsternowaną miną, poszedł za psem, który co chwilę biegł do przodu i wracał. I tak w kółko, jakby chciał mu powiedzieć… „no pośpiesz się”.
 W parku Northów było dużo drzew otaczając cały dom. James obszedł dom i zobaczył taras, który wiedział, że prowadzi do salonu. Był tu rozległy trawnik i widziało się stąd morze, uderzające o skały i odbijające się w nim promienie słońca.
 Archer przebiegł przed trawnik, ale zamiast pobiec w stronę plaży poprowadził go do kilku ogromnych dębów, po jego drugiej stronie ogrodu.
 James zamrugał, gdy wszedł w cień, które dawały bujne korony drzew. Przez chwilę przyzwyczajał się do nagłej ciemności, po przebywaniu na palącym słońcu.
 I zobaczył coś piękniejszego niż ciągnące się morze, klify, czy pełen kwiatów ogród. Pomiędzy drzewami pośród usłanego stokrotkami trawnika spała Arthemis. Jej długie włosy, było rozrzucone na trawie. Jedną rękę przerzuciła sobie przez brzuch, a drugą włożyła pod głowę. Miała na sobie koszulkę na ramiączkach i krótkie jeansowe spodenki, odsłaniające jej nogi. Pomiędzy jej piersiami leżał łańcuszek, który jej podarował.
 Archer ułożył się niedaleko niej, zadowolony z siebie.
 James nigdy nie widział jej twarzy tak spokojnej, bez żadnych bandaży, czy zranień. Po prostu pogrążonej w świecie snu. Do tej pory uważał ją za ładną dziewczynę, ale teraz po prostu zaparło mu dech w piersiach.
 Usiadł obok niej. Nie chciał jej przestraszyć, bo nie wiedział jak zareaguje na jego dotyk, po dwóch tygodniach, podczas których nie mieli kontaktu.
- Arthemis… - powiedział cicho.
Westchnęła głęboko i przekręciła głowę na bok. Odgarnął jej włosy z twarzy i niespodziewanie wtuliła się w jego rękę.
- James. Czemu mi się śnisz? – mruknęła, jakby z rozdrażnieniem, już niemal obudzona.
James zachichotał i położył się obok niej. Przecież nie zaszkodzi, jak sobie trochę pożartuje…
- Jestem najlepszym co się w życiu trafiło – mruknął jej do ucha, eterycznym głosem. – Tęsknisz za mną tak bardzo, że nie możesz tego wytrzymać…
- Kretyn – odparła niewyraźnie zaspanym głosem.
- Myślałem, że będziesz twardsza. Minęły dopiero dwa tygodnie, a ty już niemal płaczesz z tęsknoty – James siłą powstrzymywał śmiech. Nadal myślała, że to jej się śni.
- Zamknij się…
- To takie słodkie z twojej strony...
- Dostaniesz w łeb. Czekaj niech tylko cię dorwę…
- Przecież ci się śnię.
- Nie szkodzi. To przez ciebie wpakowałam się w całą tę aferę. Jak spotkam rzeczywistego ciebie, to oberwiesz…
 James nie mógł się powstrzymać. Nawet podczas snu, pozostawała sobą. Zaczął się śmiać, a ona wtedy nagle otworzyła oczy i poderwała się z trawy.
- To ty?!!
 James przewrócił się na plecy i ryczał ze śmiechu, podczas, gdy Arthemis wpatrywała się w niego zdezorientowanym wzrokiem. Potem zmrużyła oczy i walnęła go w ramię.
- Idiota!
Założyła ręce na piersi i odwróciła się od niego.
Pociągnął ją za włosy.
- Śniłem ci się…
- Zjeżdżaj!
- Tęskniłaś za mną…
- Jesteś zbyt wielkim kretynem!
 James znowu się zaśmiał i pociągnął Arthemis za tył koszulki, tak, że musiała się położyć, żeby jej nie podrzeć. Nachylił się nad nią, pomimo tego, że nadal wbijała obrażony wzrok w koronę drzewa.
- Nie udawaj, że nie cieszysz się, że tu jestem – mruknął i pocałował ją lekko w nos.
- Jesteś idiotą.
- Mhm – pocałował jej dolną wargę, a ona westchnęła i objęła go.
Po chwili położyli się obok siebie i głowa przy głowie, patrzyli na liście nad głowami.
- Co ty tu w ogóle robisz? – zapytał James.
- W domu jest za gorąco, a mnie się chciało spać – odpowiedziała. – Tu chociaż lekko wieje wiatr. Zdałeś egzamin na teleportację?
- Bez problemu.
- A Luke?
- Ma egzamin za tydzień. Twój ojciec chce mi dać klucze do waszej bramy – powiedział James. – Stwierdził, że nie będzie mu się chciało chodzić, co chwilę taki kawał.
- Masz zamiar być tu częstym gościem, koleś? – rzuciła ze śmiechem.
- Mhm. Co rano będę cię zwalał z łóżka – zapowiedział.
- Sam wstajesz w południe, więc wątpię, żebyś miał szansę – prychnęła.
- Żebyś się nie zdziwiła… - potem, podparł się na łokciu i przyjrzał się jej. – Pierwszy raz widzę cię w tak nieoficjalnym stroju…
- Jest lato – powiedziała, jakby to wszystko wyjaśniało.
 Położył jej rękę na brzuchu.
 Zastanawiała się jak to możliwe, że jej to nie przeszkadza. Że poza lekkim zawstydzeniem, czuje tylko radość i ma wrażenie, że tak powinno być.
- Jak dla mnie zawsze może być lato, jeżeli będziesz nosiła takie krótkie bluzeczki – powiedział z łobuzerskim uśmiechem i zahaczył palcem o jej koszulkę.
 Pacnęła go w rękę i podniosła się.
- Idziemy coś zjeść – powiedziała i roześmiała się na widok jego miny.
Wstała i wyciągnęła do niego ręce.
- No, chodź. Dam ci coś słodkiego…
James chyba poczuł się udobruchany, bo wstał. Nie wzięła go za rękę, ale nie spodziewał się, że to zrobi. Musiała się przyzwyczajać do dużej ilości rzeczy. Ale ponieważ miał już teraz nieskończoną ilość czasu nie przeszkadzało mu to. Nauczy się w końcu od niego, że takie gesty nic nie kosztują, a przynoszą radość.  
- Twój ojciec mnie chyba lubi – powiedział, gdy wchodzili przez taras do domu.
- Nakrzyczałeś na niego… - wzruszyła ramionami.
- I co z tego?
- Uważa, że będziesz mnie pilnował. Naiwny…
- Mam zamiar cię pilnować – zapowiedział James, słysząc jej niefrasobliwy ton.
- James – pokiwała z politowaniem głową, wchodząc do kuchni. James oparł się o framugę drzwi. – Czemu miałbyś mnie pilnować, skoro prawdopodobieństwo, że powtórzą się ostatnie dwa lata jest bliskie zeru? Ten rok będzie nudny…
- W zeszłe wakacje mówiliśmy tak samo – przypomniał jej.
- Przypadek – powtórzyła i wyjęła miseczki, w których ułożyła umyte świeże truskawki.
- Znając nasze szczęście i tak będziemy mieli co robić – odparł James, patrząc jak polewa gęstą śmietaną truskawki i stawia garnek na piecyku, do którego wrzuciła jakieś składniki. – Nie wierzę, że tak sobie po prostu będziesz spokojnie siedziała…
- Czemu? – zapytała, mieszając coś w garnku.
- Bo ty to ty, a ja to ja – odpowiedział i podszedł bliżej. – Co ty robisz? – zapytał zaintrygowany.
 Łyżką rozlała gorącą czekoladę na truskawki i śmietanę.
- Deser – odpowiedziała. – Chcę coś słodkiego…
James uniósł brwi, gdy podała mu łyżeczkę i miseczkę.
- Gdybym nie widział, jak to robisz, w życiu bym nie uwierzył, że to ty… - oznajmił.
- Dlaczego? – zapytała, wkładając do ust czekoladowo-śmietankową truskawkę.
- Bo to do ciebie nie pasuje…
- Gdy zostaliśmy z tatą sami, jakoś musieliśmy sobie radzić. Więc on odpowiadał za obiady i kolacje, a ja za śniadania i podwieczorki – wzruszyła ramionami, siadając przy stole.
 James spojrzał na deser. A potem na nią. Miała rozwiane włosy i zaróżowioną od słońca twarz. Do tego wiedział, że gdzieś w swoim pokoju ma sztylety, którymi umie się posługiwać i skrzydlate buty…
- Do cholery, jesteś idealna – pomyślał i dopiero, gdy spojrzała na niego mrugając, zdał sobie sprawę, że powiedział to głośno.
 Myślał, że się zarumieni, bo on był o cal od tego, ale ona jedynie uniosła brew.
- Walczyłam z tobą ramię w ramię. Dokopałam potworom i umiem rzucać nożami. A ty doszedłeś do takiego wniosku, po tym jak podałam ci miskę truskawek? – zapytała z niedowierzaniem.
- Cóż mogę powiedzieć – powiedział i wyszczerzył zęby w uśmiechu, - wiesz, że uwielbiam słodycze…
Arthemis przewróciła oczami. James usiadł naprzeciw niej i zabrał się do jedzenia.
- Czego właściwie szuka twój ojciec? – zapytał.
- Świętego Graala – odpowiedziała, a potem parsknęła śmiechem, gdy wytrzeszczył na nią oczy. – Żartuję… W końcu udało mi się to  niego wyciągnąć, bo do tej pory nie miał zamiar pisnąć nawet słówkiem. Szuka Czterech Kryształów, Kamieni Żywiołów…
 Gdy James zmarszczył brwi, wkładając do ust truskawkę, powiedziała:
- Zareagowałam tak samo… chodź, opowiem ci legendę – dodała wstając.
James z chęcią poszedł za nią. Najpierw zajrzeli do saloniku, gdzie jej ojciec siedział przed kominkiem, rozmawiając z widniejącą tam głową.
- Tato, mogę, pokazać Jamesowi, twoje badania? – rzuciła Arthemis.
Tristan spojrzał na nich trochę nie przytomnie po tym, jak mu przerwali.
- Jasne, tylko zwiąż go przed tym Przysięgą Wieczystą…
James otworzył usta ze zdziwienia.
- On żartuje – uspokoiła go szybko Arthemis.
- Możesz, tylko tego nie rozpowiadajcie – rzucił i na nowo zajął się rozmową.
- Co to za dzieciak? – doszło ich pytanie z kominka.
- Chłopak Arthemis – wyjaśnił krótko jej ojciec i powrócił do właściwego tematu.
Arthemis tymczasem odeszła już od salonu.
- Dziwnie to brzmi – mruknęła jakby do siebie, niezadowolonym głosem.
- A mnie się bardzo podoba –odpowiedział James, gdy już zrozumiał o co jej chodzi. – Moja dziewczyna…
 Arthemis rzuciła mu spojrzenie z ukosa i wprowadziła go do przestronnego pomieszczenia, które najpierw wziął za bibliotekę, jednak po chwili dotarło do niego, że to gabinet, bo wisiało tu pełno map, globus, karafka z alkoholami, masywne biurko i ogromny okrągły stół.
- To była moja klasa, zanim poszłam do Hogwartu – rzuciła Arthemis i podeszła do zasypanego kartkami stołu.
- Twój ojciec naprawdę uczył cię wszystkiego? –zapytał z ciekawością James.
- Tak. Miał bardzo praktyczne podejście. Wiedział, że teorii mogę się sama nauczyć w każdej chwili. W bardzo krótkim czasie spodobały mi się pojedynki, więc jeżeli przykładałam się do nauki innych przedmiotów, pojedynkował się ze mną. Lubiłam go zaskakiwać nowymi zaklęciami…
- Domyślam się – rzucił wesoło James.
- Ponieważ jakby to powiedzieć miałam mało rozrywek, nauka stała się moja rozrywką. Pływanie, granie, rzucanie nożami, wszystko co mi przychodziło do głowy… Byłam nieznośna gdy zaczynało mi się nudzić.
- Mam wrażenie, że coś ci z tego zostało… - mruknął.
Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie i spod kartek wyjęła mapę świata.
- Według legendy istniały cztery drogowskazy wskazujące miejsce położenia Doliny Ciszy – zaczęła.
- Może zaczniesz od początku? – rzucił z przekąsem James. -  Nie jestem Rose, żeby wiedzieć, co to jest Dolina Ciszy…
Arthemis uśmiechnęła się szeroko.
- Dolina Ciszy to…
W całym domu rozległ się dźwięk, jakby ktoś pukał do drzwi. Arthemis zmarszczyła brwi.
- Kogo niesie? – zapytała z niezadowoleniem.
- Otworzę!! – usłyszeli krzyk jej ojca.
Arthemis z niezadowoleniem pokręciła głową.
- Zabrania mi otwierać bramę, bo uważa, że to niebezpieczne, dopóki nie mogę używać czarów. Jakby nie wiem kto, chciał się tu dostać…
- Lepiej nie ryzykować – stwierdził James, zadowolony, że ojciec Arthemis tak się przejmuje jej bezpieczeństwem.
- Oboje macie paranoje – westchnęła ciężko. – W każdym bądź razie Doliną Ciszy nazywają miejsce, gdzie bije źródło Wiecznego Życia.
- Masz na myśli… Źródło Młodości? – zapytał ostrożnie James.
- Mhm. Ojciec tak naprawdę nie chce znaleźć tego źródła, uważa, że to niebezpieczne, ale jest ciekaw czy da się to zrobić… Jednak poszukiwanie tych czterech kamieni traktuje poważnie. Nie może się doczekać, aż zacznie pisać następną książkę.
- Czemu nie chce go znaleźć? – zdziwił się James.
- Sam pomyśl, gdyby to się wydało, każdy mógłby być nieśmiertelny… To by była katastrofa…
- Fakt – przyznał jej racje James.
- W każdym bądź razie, ojca interesują tylko te kamienie…
- Ale jak już je znajdzie to ktoś inny może je wykorzystać – zauważył.
- A właśnie, że nie, bo nie wystarczy mieć kamieni – wyjaśniła Arthemis. – Trzeba jeszcze znaleźć cztery drogowskazy, w których należy umieścić klejnoty. A to prawie niewykonalne…
- Aha.
- Tata zbiera po prostu materiały do kolejnej książki. Jednak chyba pisanie bardziej mu odpowiada, niż ryzykowanie życia. Może kiedyś, gdy był młodszy było na odwrót… - powiedziała, uśmiechając się lekko. – W każdym bądź razie, każdy z kamieni ma…
- Arthemis – odezwał się pan North.
Arthemis obejrzała się przez ramię.
- Co się stało? – zapytała natychmiast, gdy zobaczyła minę ojca. Wyglądał na poruszonego.
- Ktoś do ciebie – powiedział, po dłuższej chwili milczenia.
- Do mnie?! – zdziwiła się serdecznie.
Spojrzała najpierw niepewnie na ojca, potem na Jamesa.
- Kto taki? – zapytała nerwowo.
- Ariel.
James niemal poczuł jak Arthemis zbladła, a zdziwienie widocznie odebrało jej mowę. Stanął przy jej boku.
- Tato…
- Czeka na ciebie w salonie – wyjaśnił jej ojciec. – To niezbyt grzecznie kazać mu dłużej czekać…
- Mam to gdzieś – powiedziała ostro Arthemis.
- Porozmawiaj z nim Arthemis – powiedział jej ojciec spokojnie. – Chodźmy do salonu.
Arthemis wzięła głęboki oddech i głośno wypuściła powietrze, a potem nieznacznie skinęła głową. Marszowym krokiem ruszyła do drzwi.
- Możesz iść z nami James – powiedział pan North. – Myślę, że szybciej się uspokoi przy tobie, niż przy mnie…
 James nie miał zamiaru rezygnować z takiej propozycji. Szybko dogonił Arthemis.
- Kto to jest Ariel? – zapytał.
- Brat mojej matki – odpowiedziała krótko.
- Czyli twój wuj…
- To brat mojej matki – powtórzyła twardo.
Weszli do salonu. Na kanapie siedział człowiek, który chyba starał się za wszelką cenę skurczyć w sobie. Miał podłużną twarz i kręcone ciemne włosy, jak te Arthemis. Tylko oczy miał jasnoniebieskie podczas gdy Arthemis były niemal granatowe. Nie był zbyt wysoki, ani zbyt chudy. Był tak przeciętny jak tylko mógł być. Gdy ją zobaczył, wstał. Przez długi czas je się przyglądał.
- Wyrosłaś... – mruknął w końcu.
- A myślałeś, że nadal będę wyglądała jak pięć lat temu, kiedy mnie ostatnio widziałeś? – zapytała drwiącym tonem.
 Ariel westchnął.
- Arthemis… - mruknął z naganą w głosie jej ojciec. – Napijesz się czegoś? – zapytał Ariela.
- Chciałbym zostać z Arthemis sam – powiedział tylko.
- Nie – ucięła stanowczo Arthemis.
- Chcę tylko z tobą porozmawiać – na twarzy Ariela pojawiła się irytacja.
- A ja i tak wszystko powiem tacie i Jamesowi, więc nie widzę sensu się powtarzać – odparła uparcie.
- Dobrze więc – westchnął.
Arthemis usiadła naprzeciw niego. James stanął przy drzwiach, uważnie obserwując jej reakcję. Wydawała się być nieproporcjonalnie zdenerwowana do sytuacji. Ale mógł czegoś nie rozumieć. Z resztą nieważne było dlaczego… jeżeli Arthemis czuła się źle, to on był tu po to, żeby ją uspokoić.
 Jej ojciec usiadł obok niej.
- Nie wiem, czy obcy powinien...
- James zna mnie lepiej niż ty, więc kto tu jest obcy? – jedno twarde spojrzenie Arthemis, sprawiło, że Ariel zmienił zdanie. James lekko się uśmiechnął.
- Jesteś inna niż matka – westchnął.
- Skąd możesz to wiedzieć? – zripostowała błyskawicznie.
Na przesłuchaniach byłaby niezastąpiona, pomyślał niespodziewanie James.
- Wiem, że możesz mieć żal…
- Żal? – rzuciła ironicznie, nonszalancko zarzucając ramie na oparcie fotela. – Niby o co? Jestem tylko ciekawa, co ty tu robisz… wujku? – dodała niczym obelgę.
- Twój dziadek miał zawał – powiedział prosto z mostu Ariel. – Był bardzo chory. Nieprzytomny przez kilka dnia. To nie był pierwszy raz…
 Jedyną reakcją Arthemis, było delikatne rozszerzenie oczy.
- A co ja mam z tym wspólnego? – zapytała.
- On chce cię zobaczyć – oznajmił, uważnie obserwując jej reakcję. Jednak Arthemis była zbyt dobrą aktorką. James już się o tym nie raz przekonał.
- Po, co? – zapytała, nachylając się do niego delikatnie.
- Czy musi mieć powód, żeby chcieć zobaczyć własną wnuczkę? – zapytał sfrustrowany Ariel i przeczesał dłonią włosy. – Dwa razy już otarł się o śmierć. Zmarła mu córka. Jesteś jedynym co mu po niej zostało…
- Do tej pory jakoś się tym nie przejmował – zauważyła Arthemis.
- Wiesz, jaki stosunek do czarodziejów ma twoja babka…
- Tak, wiem. Dziwne, że ty sobie z tym radzisz – zauważyła kąśliwie.
- Mam żonę. Mugolkę. Matka bardzo ją lubi…
- Nie stajesz się dzięki temu mniej magiczny – wytknęła mu.
- Wiem. Ale dopóki nie afiszuję się z magią, mama jakoś to znosi.
Arthemis prychnęła drwiąco.
- Robicie wszystko to, co ona chce…
Ariel nie odpowiedział. Ale poczuła zalewającą go złość i niesprawiedliwość. Cóż, to prawda, że ona nie musiała nigdy walczyć o akceptację własnej matki. Poczuła współczucie do Ariela i złagodniała.
- Więc zgodziła się na to, żebym zobaczyła się z dziadkiem, tak? – zapytała.
- Nie pozostawił jej w tej kwestii wyboru…
- Coś nowego – mruknęła do siebie. – Mam to zrobić natychmiast?
- Więc zrobisz to? – zdziwił się i spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
- Tato? – Arthemis spojrzała na ojca.
- Nie sądzę, żeby dobrym pomysłem było, żebym ja odwiedzał twoich dziadków, ale ty jak najbardziej możesz – powiedział Tristan.
- Ale ja nie chcę jechać sama – powiedziała.
 Jego odważna Arthemis bała się spotkania z własna rodziną? James był mocno zdziwiony i do tego rozczuliło go to. Zawsze się tak czuł, gdy Arthemis okazywała jakąś słabość. Zawsze była niezwyciężona, więc gdy traciła swoja zwykłą zadziorność, odczuwał niezwykłą potrzebę chronienia jej.
- Na Merlina przecież cię nie zjemy – zirytował się Ariel.
- Arielu, jeżeli Arthemis nie chce jechać sama to jej do tego nie zmuszaj – powiedział spokojnym głosem Tristan. – Myślę jednak, że znam osobę, która z chęcią z tobą pojedzie – pan North spojrzał ponad jej ramieniem na opierającego się o framugę Jamesa.
- Dobrze więc – powiedział Ariel. – Mam nadzieję, że popołudnie w najbliższą sobotę ci odpowiada?
- Zapiszę w kalendarzu – odparła, znowu nie mogąc powstrzymać zgryźliwego tonu.
- Chyba już pójdę – stwierdził Ariel, wstając. – Wolałbym, żebyś nie używała czarów przy babce – dodał jeszcze.
- Nie wolno mi używać czarów poza szkołą – odparła Arthemis chłodno.
- Ach, tak – przypomniał sobie. – Nie musicie mnie odprowadzać – rzucił jeszcze i skierował się do drzwi. Obrzucił jeszcze zastanawiającym spojrzeniem Jamesa, kiedy go mijał. Ten tylko lekko skłonił głowę.
 Po chwili usłyszeli trzaśnięcie drzwi frontowych.
- Nie mogę uwierzyć, że ciebie nie zaprosili, tato! – krzyknęła Arthemis, podrywając się na nogi.
- Arthemis, stare waśnie się tak po prostu nie rozwiązują – rzucił spokojnie jej ojciec.
- Oni cię obwiniają za coś na co nie miałeś wpływu!
- Kogoś muszą.
- Nie chcę tam jechać! – powiedziała kapryśnie.
- Ale pojedziesz, bo tak chciałaby twoja matka – odpowiedział jej, wstając.
- Wiesz, jak mnie podejść, co? – rzuciła.
- Arthemis, znam cię – odpowiedział jej ojciec z lekkim uśmiechem. – Zawsze robisz to, co słuszne. Chociażbyś nie wiem jak się buntowała.
 Arthemis westchnęła ciężko.
- A teraz myślę, że powinnaś co nieco Jamesowi wytłumaczyć – dodał jej ojciec. – Ja zrobię obiad.
 Arthemis usiadła ciężko na fotelu i zaczęła przecierać zamknięte oko. James podszedł bliżej i usiadł na stoliku naprzeciw niej.
- Nie sądzę, że gdybyś miał normalną dziewczynę dochodziłoby do takich sytuacji… - mruknęła. – Z tego co zdążyłam zaobserwować w szkole, to raczej polega na obijaniu się i włóczeniu po kątach we dwójkę.
- Arthemis… my nie jesteśmy zwykłą parą – odpowiedział spokojnie.
Westchnęła.
- Mój ojciec, chyba łatwiej zaakceptował sytuację niż ja – powiedziała cicho. – Powoli przekazuje ci pałeczkę dbania o mnie. Zanim się obejrzysz, wpakujesz się w niezłą aferę...
- Nie przeszkadza mi to – odpowiedział, siląc się na cierpliwość.
- Masz siedemnaście lat i…
- Do cholery, Arthemis! – krzyknął, wstając. – Opanuj się z tym poczuciem, że mnie obciążasz. Gdybym tego nie chciał to na pewno nie związałbym się z tobą! Widzę cię po raz pierwszy od dwóch tygodni i już muszę się z tobą kłócić o jakąś bzdurę!
 Arthemis podniosła na niego zraniony wzrok.
- Przepraszam – burknęła.
- Gdyby sytuacja była odwrotna, to ty byś w tym momencie wrzeszczała na mnie…
- Pewnie tak – mruknęła.
- Chcesz, żebym z tobą pojechał?
Po chwili skinęła głową.
- Więc zamiast próbować mnie do tego zniechęcić, po prostu mi to powiedz, ok? – powiedział gniewnie.
- Dobrze – Arthemis wstała. – Po prostu czuję się winna, bo…
Wystarczyło, że James zmrużył oczy, a zamilkła. Podniosła do góry ręce.
- Przepraszam – mruknęła znowu. – Już przestaję. Chodź, opowiem ci wszystko…
Poprowadziła go po schodach na piętro, a potem jeszcze wyżej, jakby na strych. Złapała za klamkę na końcu schodków.
- Co tam jest? – zapytał James.
- Mój pokój – odparła.
- Mieszkasz na strychu? – zdziwił się.
- Na poddaszu – poprawiła go i otworzyła drzwi.
James rozejrzał się oszołomiony. Całe poddasze było przerobione na słoneczny, przestronny pokój idealnie pasujący do Arthemis. Miała to mnóstwo miejsca. Mogła tu robić co chciała. W różnych miejscach leżały tu książki z zaklęciami, a na jednej ze ścian James widział tarczę z wbitymi w nią strzałkami. A w jednej ze stropowych belek był wbity nóż.
Okna wychodziły na morze i wschodnią stronę wyspy. Jedno pod którym stała niewielka sofa było w suficie. Na ścianach wisiały pejzaże, które pewnie pomagały jej, gdy była zamknięta w domu. Na półkach były też zdjęcia i różnego rodzaju figurki, które ojciec musiał przywieźć jej z licznych podróży. Jej łóżko mogło pewnie pomieścić z troje ludzi. Tylko przez sekundę na nie patrzył, po czym błyskawicznie odwrócił wzrok.
 Arthemis przyglądała mu się nieśmiało.
- Ojciec cię nie ograniczał, co?
- Ograniczył moją przestrzeń do tego domu. Nie widział potrzeby, żebym nie miała tu swobody. I tak współczuł mi, że nie mogę jak inne dzieciaki biegać po całej wyspie…
- Arthemis, to jest małe mieszkanie – powiedział James. Bo rzeczywiście było tu wszystko, co mogło jej się przydać.
- Jestem jedynaczką – Arthemis wzruszyła ramionami. – Gdy się tu przeprowadziliśmy ojciec zrobił dla mnie to, żebym miała dostatecznie dużo przestrzeni. Czasami coś mnie przytłaczało, albo bariera pękała. Wtedy miałam tu czas by dojść do siebie – dotknęła palcem sofy. – Kładłam się tu i patrzyłam w gwiazdy…
- To cud, że nie jesteś rozpieszczona – powiedział.
- Byłabym. Ale nie miałam, kiedy… Trudno być rozpieszczonym, gdy wyczuwasz najmniejszą negatywną emocje. Strzelisz focha i czujesz jak twojej mamie jest przykro. Szybko nauczyłam się nie być rozpieszczona. No i pochłaniałam książki. Nigdy nie pozwoliłabym sobie stać się postacią, których nie cierpiałam. Małe czarownice, które za wszelką cenę chciały, postawić na swoim, przy okazji torturując biedne główne bohaterki. Nienawidziłam zdzir. – James się roześmiał. – Zresztą ojciec traktował mnie jak każde dziecko. To moja mama chciała zrobić ze mnie swoją księżniczkę. Chyba za wszelką cenę nie chciała być taka jak swoja matka, z tym, że niekoniecznie mogło mi to wyjść na dobre. Tata był przeciwwagą - stwierdziła z westchnieniem. – Ale jak ci się nie podoba, to możemy iść na taras…
- Zwariowałaś? Skoro już się dostałem do wieży gdzie śpi księżniczka, to nie mam zamiaru się stąd ruszyć – stwierdził.
- Nazwij mnie jeszcze raz księżniczką, a skopie ci tyłek – obiecała.
Arthemis usiadła po turecku na dywaniku, tymczasem James zwiedzał jej pokój, dotykając różnych przedmiotów.
- Moja mama, pochodziła z rodziny mugoli. Moja babcia bardzo nie chciała jej puścić do szkoły. Ale moja matka w końcu postawiła na swoim. Pewnie dlatego, że była córeczką tatusia, a on wiedział, że znienawidzi ich wszystkich jeżeli jej nie pozwolą. Jednak jej matka nie mogła się z tym pogodzić, szczególnie po tym, jak do Hogwartu poszedł też Ariel. Wszelkie wakacje były nieustannymi wojnami. A gdy moja babka dowiedziała się, że mama wychodzi za czarodzieja, to zupełnie jej odbiło. Zupełnie odgrodziła się mojej mamy. Przez jakiś czas Ariel do nas przyjeżdżał. Pamiętam go bardzo nie wyraźnie, bo było to strasznie rzadko. Już bardziej Marcel jest moim wujem. A dziadka… - pogrzebała w pamięci. – Raz byłam z mamą w Londynie. Chyba nie miałam jeszcze czterech lat, bo nie miałam żadnych umiejętności. Spotkaliśmy go na ulicy. Podniósł mnie do góry i uśmiechał się zadowolony, ale był jednocześnie jakiś smutny. Porozmawiał chwilę z mamą i ona też zrobiła się smutna, a potem się rozeszli. Widziałam go może jeszcze ze dwa razy. Zawsze chciał mnie zobaczyć… Uśmiechał się i przynosił mi mugolskie cukierki – Arthemis uśmiechnęła się lekko do swoich wspomnień, ale było w jej twarzy trochę smutku. James się jej przyglądał. – Gdy zginęła moja matka… zaczęli obwiniać o to mojego ojca. Byłam przy tym. Nic nie rozumieli, nie znali go. Nie chcieli go znać. Ale gdy trzeba było znaleźć winnego, on był pod ręką. Zupełnie się odcięli od nas. Ode mnie. Z resztą chyba nie było się od czego odcinać. Moja babka nie przyjechała na pogrzeb. Nie przyjechała na pogrzeb własnej córki… Nie znam tej kobiety i wcale nie chcę jej poznać. Ale pojadę do tego chorego człowieka, bo dawał mi mugolskie cukierki…
- A więc pojadę z tobą – powiedział spokojnie James, podchodząc do niej. Wyciągnął ręce i pomógł jej wstać.
 Pokiwała głową z ulgą.

3 komentarze:

  1. Cudowny poczatek nowej czesci, na pewno nie beda sie nudzic

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    cudownie co za wredny James tak się podśmiewywać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, James tak się podśmiewywać, to było wredne...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń