środa, 31 stycznia 2018

Trzynaście filarów magii (Rok VII, Rozdział 2)

Następne dwa tygodnie były niesamowitym przeżyciem dla młodych czarodziejów. Po kolei robili rzeczy z listy Arthemis. Przez te dwa tygodnie nie postawili stopy w magicznym świecie.
            Byli w kinie. W niesamowitym mugolskim miejscu, gdzie wszystko na ekranie się ruszało i wyglądało, jak czary. Oglądnęli film o statkach kosmicznych i rycerzach, mających niezwykłą moc. James tak zaangażował się w fabułę, że stwierdził, że będzie w przyszłości latał ścigaczem i miał taki miecz.
            Pili dziwny czarny płyn, który miał tyle bąbelków, że Arthemis po pierwszym łyku zakrztusiła się i wszystko wypłynęło jej nosem. James natomiast był dziwnie pobudzony, jakby wypił wiadro kawy.
            Cały jeden dzień spędzili w lunaparku, jeżdżąc na wszystkim co się dało. Szalona górska kolejka była niesamowita, ale Dom Strachów nie przypadł Arthemis o gustu.
            Innym razem poszli na strzelnicę. Mugolska broń robiła strasznie dużo huku, rzadko trafiała do celu i miała zbyt duży odrzut według Jamesa, natomiast Arthemis bardzo się spodobała.
            Poszli na mecz piłki nożnej, ale tak gra szybko ich znudziła. Bardziej podobał im się baseball.
            Zwiedzili również pałac królowej, kilka muzeów i planetarium, po którym stwierdzili, że ich lekcje astronomii są bardziej ciekawsze.
            Były też doświadczenia, które im się nie podobały, jak na przykład mugolski klub, w którym wszyscy wili się jak dżdżownice i nie można było oddychać. Albo lot samolotem, który mało ich nie przyprawił od zawał, a przelecieli się raptem z Londynu do Edynburga.
     Wszędzie robili zdjęcia, albo prosili kogoś, żeby je dla nich zrobił. W tym celu musieli kupić mały mugolski aparat, bo magiczne aparaty za bardzo się wyróżniały.
     Arthemis miała wrażenie, że po raz pierwszy tak naprawdę zachowują się jak nastolatki. Beztroscy, trochę szaleni, traktujący każdy dzień jak przygodę. Poznający swoje dziwne i śmieszne strony. Próbowali jeździć na rolkach i deskorolce, a także raz w nocy uciekali przed strażnikiem, gdyż weszli na prywatny teren. Nawet na zakupach w markecie było śmiesznie. Kupili przeciwsłoneczne okulary i skórzane kurtki, więc wszyscy się za nimi oglądali, jakby byli wyjątkowo podejrzanymi osobnikami.
     Opalili się, nauczyli się dużej ilości dziwacznych i nowych rzeczy, ale było zabawnie. Po dwóch tygodniach z mieszanymi uczuciami wracali do magicznego świata, do swoich domów. James zaczynał szkolenie na aurora, a Arthemis chciała zrobić wakacyjne zadania domowe. Umówili się, że spotkają się jeszcze na obiedzie u rodziców Jamesa i odwiedzą dziadków Arthemis.
     Te dwa tygodnie też zleciały szybko. James czasami odwiedzał Arthemis i opowiadał co się dzieję na szkoleniu, wiedząc, że jest zazdrosna i też chciałaby już jej rozpocząc.
     Pierwszego dnia września James odprowadził Arthemis na peron. Wręczył jej kopertę ze zdjęciami.
     - Zadziwiająco dobrze wyszły, jak na mugolski apart... tak powiedziała moja droga siostra.
     - Dzięki. Wiesz, co tam u Luke'a?
     - Sezon się zacznie za miesiąc, więc pewnie trenuje z drużyną, jak szalony. Spotkaliśmy się przelotnie.
     - Zastanawiam się, czy nadal Lashlo uczy, czy wymienili go... Albo kto zastąpił Neville'a...
     - A Neville podobno radzi sobie niesamowicie! Nawet adoptował dwójkę dzieciaków!
     - Serio?! - Arthemis opadła szczęka.
     - Jeszcze szczęśliwy, jak skowronek. Mama i ciotka Luna często do niego zaglądają, ale chyba nie mają się o co martwić.
     Pociąg zagwizdał przeciągle.
     - No, nie! Już?! - krzyknął z niedowierzaniem James.
     Arthemis roześmiała się.
     - Pisz do mnie! - powiedział rozkazująco. - Ja też będę pisał, chociaż tego nie lubię! Daj mi znać, kiedy jest wypad do Hogsmead!
     - Dobrze.
     - I jeszcze jedno... Daj mi lewą rękę...
     Arthemis westchnęła i podała mu prawą dłoń.
     James wsunął coś na jej palec. Arthemis chciała wyszarpnąć rękę, ale ją przytrzymał.
     - James! - powiedziała ostrzegawczo.
     - O nic cię nie pytam! Po, co ta panika! - powiedział nerwowo.
     Stali na przeciwko siebie, mierząc się gniewnymi spojrzeniami. W końcu Arthemis wydęła usta i zaczęła się szarpać.
     James włożył na jej palce srebrną obrączkę.
     - To ma być ostrzeżenie dla każdego kto się do ciebie zbliży!
     - Sama jestem ostrzeżeniem dla każdego, kto się do mnie zbliża! - odparła ostro.
     - Traktuj to jak pierścień niewidzialności. Po prostu nie istniejesz dla innych facetów...
     - Na miłość boską, James! Bez przesady! Myślisz, że ktoś...
     James szarpnął ją w swoim kierunku.
     - Nie obchodzi mnie, jak pewna siebie jesteś! - warknął. - Chcę, żebyś go nosiła, bo należysz do mnie!
     Arthemis przestała się wyrywać.
     - Zemszczę się - zapowiedziała.
     - Będę czekał - odpowiedział, wyciskając na jej ustach długi, gorący pocałunek, który zmienił jej nogi w galaretkę i żołądek w kolkę ognia. - Idź, zanim zmienię zdania i w ogóle cię nie puszczę.
     - Baran! - rzuciła ze śmiechem, wskakując do przedziału. - Uważaj na siebie i trzymaj się z daleka od kobiet!
     - Wiem, wiem!
     James machał jej dopóki pociąg nie zniknął za zakrętem.
     - Dałeś jej pierścionek - mruknął z niedowierzaniem Fred. - Słabe. Naprawdę słabe...
     - Odwal się - burknął James. - Zetrę z powierzchni całą tę szkołę, jeżeli zacznę coś podejrzewać...
     - Podejrzewać, co? Że ktoś, kto próbował się dobierać do Arthemis przeżył? Czy, że Arthemis stopiła tą lodową królową, którą nosi w tyłku i stała się gorącym kociakiem?
     James zgrzytnął zębami.
     - Co ty tu w ogóle robisz?
     - Odprowadzałem Roxy. Jest w kiepskim nastroju, bo Lucy wyjechała...
     - Gdzie?
     - Na wymianę do USA... Rodzice ci nie powiedzieli?
     - Rzadko ostatnio bywam w domu. No proszę, proszę... Nie mów mi, że pojechała do Salem...
     - Owszem, a co? Masz tam znajomych?
     - Powiedzmy, że jednego, na którego mogę liczyć. Dam mu znać, żeby miał na nią oko...
     - Dobrze by było... nasze dziewczynki umieją sobie radzić, ale mimo wszystko, dobrze mieć jakieś zabezpieczenie...
     - Idziemy na jednego? Muszę się otrząsnąć...
     - Taak... rozumiem cię. Arthemis, to Arthemis, ale mimo wszystko, dobrze mieć jakieś zabezpieczenie... - powtórzył Fred. - Powiedziałeś mu?
     - Sądzę, że zrozumiał mnie wystarczająco dobrze, żeby się za bardzo nie zdradzić, ale mieć rękę na pulsie...
     - Dobrze mieć dużą rodzinę - westchnął Fred, gdy razem się teleportowali.


     Arthemis trochę naburmuszona siedziała w przedziale. Wyciągnęła przed siebie lewą rękę i podejrzliwie popatrzyła na obrączkę.
     "O nic nie pytam!"
     PFFF!! Co za baran...
     Taki jesteś pewny, że znasz odpowiedź? - przemknęło jej przez myśl i jeszcze bardziej popsuło humor. Wiedziała, że to iluzja, ale miała wrażenie, że nosi duży ciężar na ręce, który dodatkowo ją pali. Do tego łaskotało ją w brzuchu i szczypało w gardle.
     Może James rzucił jakąś wredną klątwę?
     Zatrzymała się przez chwilę na tej myśli, gdy drzwi się otworzyły i do przedziału wpakowali się Potterowie.
     Arthemis błyskawicznie założyła ręce na piersi, bardzo się starając, żeby dłonie nie były widoczne.
     - Olałaś nas! Jak mogłaś?! Moja mam miała nadzieję, że cię zobaczy - powiedziała Lily ciągnąc za sobą ciężki kufer.
     Arthemis zaklęła w myślach. W ogóle o tym nie pomyślała, bo James całkowicie zajął jej pole widzenia.
     - Cześć! Sorry, to wina twojego aroganckiego brata!
     - Co znowu zrobił? - zapytał Albus.
     - Nic takiego - zbyła go szybko Arthemis. - Gdzie są pozostali? Nie widziałam ich na peronie... - zmieniła szybko temat.
     - Masz na myśli Rose i Malfoya? - zapytał ponuro Al. - Rose ci nie mówiła? Myślałem, że wykrzyczała to całemu światu...
     - Dobrze wiesz, że była zbyt zajęta przygotowywanie się do pierwszego posiedzenia... - mruknęła zgryźliwie Lily. - I jestem pewna, że ten jej koleś jeszcze jej przy tym potakiwał.
     - O czym wasza dwójka mówi?
     - Mamy nową parę królewską! - krzyknął z rozmachem Albus.
     - Bijmy pokłony i módlmy się, żeby nie ścięto nam głów - prychnęła Lily. - Pomyśl sobie, jak bardzo zasadnicza jest Rose i pomnóż to przez sto razy więcej odpowiedzialności, która teraz na nią spadła. Już mam w myślach komitet dyscyplinarny, do którego każe nam wstąpić...
     - Nie mam zamiaru być w żadnym komitecie. To wiąże się z interakcją z ludźmi, z którymi nie chcę mieć nic do czynienia... -  z góry zapowiedziała Arthemis.
     - Nie oszukuj się... Zrobią cię przewodniczącą! Rose ci nie odpuści...
     - Nawet Rose mnie do tego nie zmusi... - Arthemis spojrzała w okno. Krajobrazy przesuwały się jeden za drugim, gdy przemierzali kraj. Uśmiechnęła się do siebie ukradkiem. - A więc Rose i Scorpius zostali Prefektami Naczelnymi? No, proszę... Nie powiem, że jestem zdziwiona. W końcu ktoś zrobi porządek z całą resztą prefektów - spojrzała wymownie na Albusa.
     Ten przez chwilę patrzył na nią nie rozumiejąc, a potem zerwał się na równe nogi. Jego skóra w zadziwiająco szybkim tempie zbladła.
     Lily się roześmiała.
     - Na pewno jeszcze nie zaczęli. A poza tym, przecież cię nie zjedzą...
     - Są gorsze rzeczy - odpowiedział jej, wypadając z przedziału.
     Lily przezornie poczekała aż jego kroki ucichną i dopiero wtedy odwróciła się do Arthemis z oczyma zmienionymi w szparki. Wyczekująco wyciągnęła dłoń.
     - O co chodzi? - Arthemis rozejrzała się wokół siebie. - To jakaś nowa zabawa? Nie mam nic dla ciebie...
     - Czy ja wyglądam jak pies? - prychnęła Lily. - Twoja ręka - zażądała.
     Arthemis podała jej prawą dłoń.
     - Lewa.
     Arthemis zacisnęła usta i z oporem wyciągnęła drugą rękę. Obrączka, chociaż skromna, raziła ją w oczy jak neon.
     Lily przez chwilę się przypatrywała, ale Arthemis szybko się wyrwała.
     Jej przyjaciółka - złośliwa jędza, jeżeli ktoś pytałby ją o zdanie - jedynie się roześmiała.
     - Ja bym wolała bardziej widoczny. I może z jakimś kolorowym kamieniem... - mruknęła do siebie.
     - Jakby był chociaż minimalnie bardziej widoczny, to wcisnęłabym go Jamesowi na pewną część ciała i powiedziała, żeby się bujał...
     - Jestem pewna, że mój kochany starszy braciszek doskonale zdaje sobie z tego sprawę... Nie sądziłam, że jest w stanie wykazać się rozsądkiem. Chociaż to bardziej wygląda na instynkt samozachowawczy i chęć chronienia klejnotów rodowych...
     Arthemis parsknęła śmiechem.
     - Mam coś dla ciebie - powiedziała Lily. - Udało mi sie je wywołać na czas... - pogrzebała w podręcznej torbie i wyciągnęła pękatą paczkę owiniętą szarym papierem.
     - Zrobiliśmy ich aż tyle? - przeraziła się Arthemis.
     - Nie. Są tam różne zdjęcia. Niestety tych podwodnych nie udało mi się wywołać w magicznym płynie, żeby się ruszały. A te wasze w sumie były ładniejsze nieruchome... jakbym dzięki temu mogła zatrzymać tę chwilę. Więc nie wywoływałam ich ruchomych. No, otwórz...
     Lily przesiadła sie do Arthemis, żeby razem z nią oglądać zdjęcia.
     Gdy Arthemis rozchyliła papier, łypnęło na nią szare oko. Na pierwszym ze zdjęć widniał Scorpius siedzący na jakimś podwodnym głazie razem z Rose, we wręcz komicznej odległości. Patrzył przed siebie, ale wydawał się być rozluźniony, jak na niego.
     - To jedyne zdjęcie, jakie pozwolił sobie zrobić. I to zapewne tylko dlatego, że Rose powiedziała "tak" zanim on krzyknął "nie" - roześmiała sie Lily.
     Arthemis zerknęła na następne zdjęcia, które rzeczywiście Lily musiała zrobić bez wiedzy Scorpiusa, a to z Jamesem i Albusem, a to z Rose, albo syrenami. Na jednym nawet uśmiechał się do Rose naprawdę ciepło. Był to tak dziwny widok, że Arthemis zastanawiała się, czy Lily czasem tego ujęcia nie zmontowała...
     Całkiem dobrze rozumiała, czemu Lily robi Malfoyowi zdjęcia z ukrycia. Gdy nie wiedział, że je robiono był bardziej rozluźniony. Przyklasnęła jej w duchu za ten pomysł. Chociaż Rose będzie miała pamiątkę...
     Przestało się jej to jednak podobać, gdy zauważyła, że to jest po prostu styl Lily. Chwytała chwilę, moment, wszystkich ludzi bez ich wiedzy. Arthemis nawet nie wiedziała, że może zrobić taką minę, gdy James ją rozśmieszał. Albo, że wygląda jak jakaś walkiria - spocona i z mieczem w dłoni. Nie widziała też, że Albus może czasami wyglądać tak dziwnie głupio... albo tak radośnie, jak mały chłopiec. I James... akurat jego twarze znała wszystkie...
     Pomimo tego, że jej się to nie podobało, nie mogła odmówić Lily talentu. I nie mogła być zła, gdy tak naprawdę każde zdjęcie było swoistym arcydziełem stworzonym okiem obserwatora.
     Dalej  były zdjęcia z wakacji jej i Jamesa. Były słoneczne, piękne, radosne i Arthemis od razu poczuła dziwną tęsknotę za tym czasem. Zatrzymała się na jednym z ujęć, które zrobiła im pewna starsza pani. Miała tylko pstryknąć im fotkę, jak idą z lodami, ale udało jej się dodatkowo zrobić zdjęcie, jak James całuje ją w czubek nosa, gdzie miała plamkę lodów.
     Arthemis z jednej strony się zawstydziła, a z drugiej ucieszyła, że ma takie zdjęcie.
     Lily przez chwilę przyglądała się Arthemis. Nie było tu wszystkich zdjęć. Najładniejsze... te które osobiście robił James tylko Arthemis, oddała jemu. Uważała, że z jednego z nich można by namalować piękny portret. Było wręcz zbyt intymne... Arthemis w strugach zachodzącego słońca, z rozwianymi włosami, nie patrząca w obiektyw, tylko na osobę robiącą zdjęcie... i to, co miała w oczach...
     Arthemis przeszła do dalszych zdjęć. Były tam miliony różnych okazji. Ślub Victoire, Boże Narodzenie (i to jak robiła fondue). Były tam zdjęcia wszystkich kuzynów Lily i kuzynek też. I ogólnie całej jej rodziny. Przy niektórych obie wybuchały śmiechem. Były też zdjęcia ze szkoły. Z Pokoju Wspólnego, z dziedzińca, z korytarzy...
     - Oj, tego nie powinno tu być... - roześmiała się zażenowana Lily, widząc następne zdjęcie. Arthemis tylko zerknęła i nie komentując, oddała je jej.
     Zdjęcie śpiącego w Pokoju Wspólnym Lucasa, raczej nie było zrobione za jego zgodą...
     - James ci powiedział, że Lucy wyjechała? - zapytała Lily, gdy na jednym ze zdjęć mignęła im twarz Lucy Weasley.
     - Coś wspomniał. Już dałam znać koledze z turnieju, który jest w tamtej Akademii, ale pewnie James zrobi to swoją drogą... Skąd jej to przyszło do głowy?
     - Molly wyjeżdża na pół roku do Rumunii na jakieś warsztaty, a Lucy stwierdziła, że ona też już nie chce siedzieć w domu i jest ciekawa jak jest w innych szkołach. Więc poszukała takiej, która przyjmuje studentów na wymianę...
     - To znaczy, że ktoś przyjedzie do nas?
     Lily wzruszyła ramionami.
     - Kto ich tam wie... Ciekawe, czy wyrzucili Lashlo? Błagam wszystkie siły wyższe, niech się go pozbędą! - Lily błagalnie spojrzała w sufit przedziału.
     - Jest w sumie dużo niewiadomych po ostatnich wydarzeniach. Chciałabym już być na miejscu i zastanowić się, co mam ze sobą zrobić w tym semestrze... Zanudzę się na śmierć - westchnęła.
     - Nie chwal dnia przed zachodem słońca. W zeszłym roku też tak powiedziałaś... - mruknęła Lily, naciągając kaptur szaty na oczy i układając się do drzemki.
     Arthemis zerknęła na obrączkę, na coraz bardziej ponure chmury na niebie i jeszcze raz westchnęła, całkowicie nie mając pojęcia o tym, co szykuje dla niej przyszłość.


     Wieczorem, gdy już dotarły do Hogsmead i przywitały się z daleka z Hagridem, Lily i Arthemis wsiadły do powozu chroniąc się przed deszczem i zaczekały na Lizbeth oraz Mary.
     - Już mi się wydaje smutno - mruknęła Lizbeth. - Nie ma Anabelle, a całkiem dobrze się z nią zaczęłam dogadywać. No i nie powiem, że Pokój Wspólny będzie się wydawał cichy i ponury bez naszych seniorów... - zerknęła na rękę Arthemis, a ta przewróciła oczami, jakby chciała powiedzieć: uparł się.
     Lizbeth się roześmiała.
     - A co z quidditchem? - zapytała Lizbeth Lily. - Czy teraz Arthemis będzie kapitanem? Teoretycznie jest najstarszym członkiem drużyny...
     - Wypluj te słowa! - powiedziały ze zgrozą jednocześnie Arthemis i Lily.
     - Neville, polecił nową panią kapitan - uśmiechnęła się Arthemis, mrugając do Lily. - Mam nadzieję, że masz na tyle jaj, że jeżeli ktoś ci powie, że to przez rodzinne koneksje wsadzisz mu trzonek miotły tam gdzie trzeba...
     - Och, zrobię coś znacznie gorszego - odpowiedziała groźnie Lily. - Tylko Lucasowi ufałam w kwestiach strategicznych, a skoro jego sama się tym zajmę...
     - Ciekawe kto został naszym nowym opiekunem domu...
     - Szczerze mówiąc nie wiem - odparła Arthemis.
     - A tak w ogóle nie ma z wami Ala i Rose? - zapytała Lizbeth.
     - Są z resztą prefektów - odparła wymijająco Lily, gdyż zajechały już przed bramę Hogwartu. - No, jesteśmy w domu. Uczyńmy ten rok pamiętny dla Arthemis...
     Drzwi otworzyła im wicedyrektorka. A raczej była wicedyrektorka, ale nadal opiekunka Ravenclawu oraz nauczycielka numerologii profesor Septima Vector.
     - Pani Profesor? - zdziwiła się Arthemis. Miała na szyi apaszkę, więc zapewne nadal przechodziła kurację, dzięki której mogła mówić. - Czy coś się stało?
     Wszystkie się na niej tak skupiły, że mogłaby szeptać, a i tak usłyszałyby każde jej słowo.
     - Panno North, dyrektor prosił o pani obecność jeszcze przed ucztą...      
     Arthemis i Lily wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
     - Tak oczywiście Pani Profesor. Natychmiast się z nim zobaczę...
     - Mówiłam ci, żebyś nie wywoływała wilka z lasu... W zeszłym roku też powiedziałaś, że się będziesz nudzić i co się dzieję? - szepnęła jej na ucho Lily, gdy wysiadały.
     Arthemis tylko się obejrzała i poszła za profesor Vector.
     - Czy coś się stało? - zapytała, gdy przemierzały salę wejściową.
     - Dyrektor ci wszystko wyjaśni. To jest hasło - podała jej mały zwinięty pergamin. - Ja muszę iść dopilnować pierwszaków...
     - Pani Profesor, kto został nowym wicedyrektorem? Dyrektorowi udało się panią namówić?
     - Niestety podtrzymuję swoją decyzję. Nie mogę na siebie wziąć odpowiedzialności tego stanowiska. Nowym wicedyrektorem została profesor Morgana Alexander.
     Arthemis musiała zacisnąć zęby, żeby się nie uśmiechać szeroko, pani profesor była jej ulubienicą... Chociaż była opiekunem Slytherinu, Arthemis ją uwielbiała. Według jej subiektywnej opinii obecnie w szkole znajdowało się raptem trzech nauczycieli, którzy byli naprawdę dobrze: Alexander, Axelrode i Vector... Bała się pomyśleć, co z resztą zrobi banda nieznośnych nastolatków. Z pokolenia na pokolenie nastolatki były coraz bardziej bezczelne...
     Nawet ona dostrzegała ironię w swoich myślach, krzyczącą: I kto to mówi!!
     Podała hasło gargulcowi i wkroczyła na kręte schody do gabinetu dyrektora.
     W gabinecie nie było jedynie dyrektora, o czym oczywiście wiedziała nim przekroczyła próg, jednak nie znała żadnej z osób, które się tam znajdowały. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. A jedna tych osób była nawet człowiekiem...
     Chociaż nie. Po bliższych oględzinach stwierdziła, że jednego z nich znała... w większości ze zdjęć, ale spotkała go też raz, czy dwa. Nie omylnym znakiem rozpoznawczym były już przyprószone siwizną rude jak marchew włosy i tego samego koloru zarost, a także tak dobrze znane jej kształt oczu, które miała cała rodzina Weasleyów, a już na pewno jego młodsza siostra... Patrzył na nią i uśmiechał się  z sympatią nie kto inny, tylko Charlie Weasley.
     - Charles... - profesor Deveraux zerknął na Arthemis, a potem na Charliego. - mniemam, że już się znacie...
     - Z opowieści - odpowiedzieli jednocześnie.
     - Arthemis... zapewne chcesz wiedzieć po, co tu jesteś?
     - Poniekąd - odparła leniwie. - Sądzę, że im szybciej przejdziemy do tematu, tym szybciej będzie mogła się rozpocząć uczta, a wątpię, żeby tłum zmęczonych nastolatków potulnie czekał na jedzenie o tej porze dnia...
     - Ta dziewczyna ma łeb na karku... - z rozbawieniem odezwała się siedząca w gościnnym fotelu kobieta. Miała przyjemny, gruby głos, który idealnie pasował do jej ciemnej skóry barwy czekolady. Jej rozbawienie natomiast współgrało z jej włosami pozwijanymi w dredy, szerokimi ustami i ciepłymi, czarnymi oczami pobłyskującymi zza okularów.
     - Pozwól, że przedstawię ci nowych nauczycieli. Pani Profesor Honorata Bennett - wskazał na czarnoskórą kobietę, która przed chwilą się odezwała. - Ze względu na to, że profesor Carmanthem zrezygnowała na końcu następnego semestru, profesor Bennett uczyniła nam wielką przysługę...
     - Jestem tam gdzie być powinnam - odparła spokojnie.
     - A już panią polubiłam... - westchnęła Arthemis pod nosem, myśląc o tym, czego uczyć będzie nowa nauczycielka.
     Profesor uniosła brew w niemym pytaniu.
     Dyrektor odchrząknął.
     - Pomimo nieprzeciętnego umysłu i nadzwyczajnych umiejętności panna North zdaje się sobie nie radzić z Eliksirami - wyjaśnił rozbawiony.
     - To się nie długo zmieni - zapowiedziała profesorka rozbawiona. Chyba lubiła się dużo śmiać.
     - Niech pani próbuje - mruknęła do siebie Arthemis, wywołując wybuch śmiechu profesorki.
     - Następnie pani Profesor Oleandra Konvallaria Caprifolia. Zastąpi Neville'a na stanowisku nauczyciela zielarstwa...
     Arthemis przyjrzała się jej uważnie. Była naprawdę piękna. Miała w sobie zarówno coś z damy, jak i z kowbojki. Zamiast tiary miała na głowie białego stetsona. Nosiła kamizelkę, nałożoną na koszulę z szerokimi rękawami, wąskie spodnie i wysokie spodnie. Za pasek zatknęła skórzane rękawice. Uśmiechała się łagodnie, ale jej oczy były bystre i szacowały Arthemis.
     - Witaj - nawet jej głos pasował do damy. - Czy z zielarstwem też masz problemy? - jej oczy zaiskrzyły chochlikowatym blaskiem, jak u zadziornej kobiety z Dziekiego Zachodu.
     Ukrywa kowbojkę pod fasadą damy, czy damę pod fasadą kowbojki? - zastanowiła się Arthemis.
     - Radzę sobie... - odpowiedziała ostrożnie.
     Dyrektor prychnął.
     - Radzi sobie całkiem dobrze, szczególnie jeżeli jakaś roślina może się okazać śmiercionośna.
     Oczy profesor Caprifoli rozbłysły.
     - A więc się dogadamy.
     Niebezpieczna z ciebie dama, co? - przemknęło przez myśl Arthemis. - Doskonale, bo ze mnie też...
     - Charlie Weasley będzie nauczał Opieki nad magicznymi stworzeniami, zamiast Hagrida, który po wielu latach postanowił powrócić do swoich obowiązków gajowego. Oprócz tego obejmie funkcję Opiekuna Domu Gryffindora...
     Arthemis skinęła głową i odwróciła się do czwartej osoby, którą ostrożnie sondowała od chwili kiedy tylko znalazła się w pokoju. Przede wszystkim ta osoba sprawiała, że bolała ją głowa, bo sondowanie jej było jak próbowanie złapać właściwej fali radiowej. Nie odpowiadała na tych samych częstotliwościach, co Arthemis. No i była martwa.
     Mężczyzna wyglądający, jak dziwna wersja rokowego średniowiecznego idola. Miał długie włosy, związane z tyłu głowy, wysokie czoło, wąskie usta i wyraźne kości policzkowe. Był bardzo blady, ale nie można było odmówić mu urody, gracji i pewnej szlachetności wypisanej w postawie. Wpatrywał się w nią z enigmatycznym uśmiechem i czarnymi jak węgiel oczami, jak tunele. Arthemis przez chwilę miała wrażenie, że się w nich zatapia, ale to uczucie szybko minęło.
     Roześmiał się cicho i złowieszczo.
     - Rzeczywiście na nią to nie działa - westchnął. - No, cóż... nie, żebym miał zamiar to wykorzystać, ale byłem ciekaw, czy miał rację...
     - Spodziewałem się tego - powiedział dyrektor. - Arthemis, przedstawiam ci Profesora Algernona Andreasa Luciana. Będzie nauczał Obrony Przed Czarną Magią...
     - Zapewne dobrze poznał wszystkie jej aspekty, skoro jest martwy od kilku stuleci... - rzuciła swobodnie Arthemis.
     - Tsssk... - syknął rozbawiony i trochę zeźlony profesor Lucian. Sztyletowali się przez chwilę z Arthemis spojrzeniami. - Smarkula...
     Przy tobie na pewno, dziadku - odparowała Arthemis w myślach.
     Lucian wyszczerzył zadziwiająco ostre zęby, jakby dokładnie wiedział o czym pomyślała. Objął Arthemis ramieniem.
     - Ok, biorę ją. Ma dziewczyna przypomina mi moją młodzieńczą miłość...
     - Z którego wieku? - prychnęła.
     Caprifolia prychnęła śmiechem.
     Arthemis czubkiem palca wbitym w ramię profesora, odsunęła go na bezpieczną odległość.
     - Szkolny regulamin zabrania spoufalania się nauczycieli z uczniami w nadmierny sposób. Jeżeli pan profesor sobie życzy wezwę Prefekta Naczelnego, który przedłoży go profesorowi punkt po punkcie.
     Lucian się naburmuszył.
     - Nie jesteś zabawna...
     - Cóż... - chrząknął dyrektor, - jak już zauważyłaś Profesor Lucian jest...
     - Martwy - wpadła mu w słowo Arthemis. - I do tego jest wampirem... Nie przeszkadza mi to, ale zastanawiam się dlaczego akurat mnie tutaj wezwano, żeby przedstawić wszystkich nowych nauczycieli...
     - Jest jeden powód... - Deveraux podniósł w górę kopertę. Arthemis natychmiast rozszerzyły się oczy, gdy tylko zobaczyła pieczęć na niej. Sygnaturę Bibliotekarza.
     - Czemu pan Ru, miałby się wtrącać w sprawy Hogwartu? - zapytała.
     - Nie nazwałbym tego wtrącaniem się - zaczął Charlie. - Raczej czuwaniem...
     - Podczas tego lata otrzymałem kilka wiadomości od Ru - zaczął dyrektor. - Pierwsza wyjaśniała sytuację. Druga podesłała mi Andy'ego, trzecia i czwarta Charliego i Honoratę, a piąta Oleandrę...
     Arthemis wyciągnęła przed siebie dłoń, żeby mu przerwać.
     - Przepraszam na chwilę panie dyrektorze. - Odwróciła się do profesora Luciana. - Jesteś wampirem z dwustu, trzystu letnim stażem i mówią do ciebie Andy?! - zapytała z niedowierzaniem.
     - A ty jesteś siedemnastoletnią śmiertelniczką, której żyły są cienkie jak makaron spagetti, więc się nie zapominaj! Nie lubię imienia Algernon, a najbardziej nienawidzę Algie! Zaproponowałem Andreas, ale on to zmienił na Andy za, co mam ochotę rozszarpać go na strzępy, ale nie mogę, bo Ru wtedy rozszarpie mnie. I nie muszę ci się tłumaczyć!
     Arthemis pominęła fakt, że właśnie to zrobił.
     Rozległ się perlisty śmiech profesor Caprifolii.
     - Znam cię od dwóch tygodni Andreasie i nie odważyłabym się do ciebie powiedzieć "Andy", po tym, jak zobaczyłam skalę twoich możliwości, ale ta dziewczyna działa na ciebie, jak kryptonit. Może rzeczywiście przypomina ci byłą dziewczynę...
     - Szósty list dotyczył ciebie - przerwał temat Deveraux. Arthemis skupiła na nim całą uwagę. - Ru, powiedział, żeby nie trzymać cię w nieświadomości. Żeby wyjaśnić ci to, co on wyjawił mi niedawno, żeby żadne pokolenie nie zostało bez wiedzy... Cóż, na początku miałem z tym problem, ale... w końcu musiałem przyznać mu rację, szczególnie, że gdyby nie on to ja sam nic bym nie wiedział...
     - Ja wiem dlaczego ufam Panu Ru, ale dlaczego pan mu zaufał?
     - To dłuższa historia, a sądzę, że i tak mi nie uwierzysz dopóki sama nie sprawdzisz, dlatego - wyciągnął do niej ręce z kopertami. - Arthemis, powierzam ci teraz sekret, od którego zależy bezpieczeństwo przyszłych pokoleń, nie tylko nasze... Jeżeli nie chcesz wiedzieć, po prostu wróć do Wielkiej Sali. Jeżeli chcesz wiedzieć, przeczytaj, sprawdź to wszystko, znajdź pytania, na które będziesz chciała poznać odpowiedź i  przyjdź tutaj. - Wstał. - Muszę przedstawić nowych nauczycieli. - Skierował się do drzwi, tak jak pozostała czwórka. - Arthemis... - zatrzymał się na chwilę. - Masz czas do końca uczty.
     Arthemis usłyszała kliknięcie w drzwiach, gdy sie zamknęły i spojrzała na koperty w dłoni. Wypuściła ze świstem powietrze.
     - James mnie zabije - mruknęła do siebie, otwierając pierwszą z nich z najwcześniejszą datą.
     Na pustej kartce widniały tylko znaki:

H 0 P3G5 PPPL 3

     - Kolejna zagadka Panie Ru? Czy po prostu szyfr, żeby nikt nie dostał sie w niewłaściwe ręce? Niezbyt skomplikowane, co? - Arthemis skierowała się do drzwi i otworzyła wszystkie zmysły, żeby unikać maruderów, którzy wyrwali się z uczty. Nie bez powodu miała to wszystko zrobić teraz. Oprócz Filcha wszyscy byli w jednym miejscu... A to znaczyło, że nikt za nią nie pójdzie.
     Skierowała swoje kroki do zejścia do lochów.


     Rose, Lily i Albus siedzący przy stole Gryffindoru rozglądali się po sali w poszukiwaniu Arthemis, gdy tylko dyrektor a za nim kila nowych osób zasiadło za stołem. Ceremonia przydziału właśnie dobiegała końca, gdy wszystkie miejsca za stołem prezydialnym zostały zapełnione. Profesor Alexander dołączyła do reszty.
     - Czy to jest wujek Charlie, czy zupełnie mi odbiło? - zapytał zszokowany Albus.
     - TO ON! - powiedziała podekscytowana Lily, zwracając się na siebie uwagę wszystkich Gryfonów i połowy reszty szkoły. - Cholera, mógł coś nam powiedzieć!
     Charlie zerknął w jej kierunku i mrugnął z uśmiechem na powitanie.
     - Ciszej - mruknęła do niej Rose, jak prawdziwy Prefekt Naczelny.
     Lily pokazała jej język.
     - Bardziej mnie interesuje, gdzie jest Arthemis - dodała zaniepokojona Rose.
     - Dyrektor wstał - zwrócił im uwagę Albus.
     Deveraux podszedł do mównicy. Zapadła cisza.
     - Witajcie moi najdrożsi uczniowie - zaczął spokojnie. - Cieszę się serdecznie, że was tu widzę u progu nowego roku. Wiele przydarzyło się nam w ostatnich latach, dlatego mam nadzieję, że ten będzie dla nas nagrodą za przeżyte trudne chwile. Musieliśmy pożegnać się z niektórymi towarzyszami, którzy mimo wszystko będą nad nami czuwać, jednak czas płynie przed siebie i musimy się rozwijać, zawiązywać nowe znajomości, poznawać nowych towarzyszy i mentorów. W związku z tym  chciałbym przedstawić nowych nauczycieli. Przede wszystkim dziękuję Rubeusowi Hagridowi za wiele lat nauczycielskiego poświęcenia i bardzo raduje mnie myśl, że nadal zechciał pełnić obowiązki gajowego - dyrektor odwrócił się do pół olbrzyma, którego czarne oczy zwilgotniały podejrzliwie. - Hagrid z radością natomiast polecił nam doskonałego nauczyciela na swoje miejsce. Od tego roku rolę wykładowcy Opieki nad Magicznymi Stworzeniami pełnić będzie profesor Charlie Weasley, absolwent naszej szkoły.
     Charlie wstał i ukłonił się krótko.
     - Mogli nam powiedzieć! - powiedział oburzony Albus. - Nie wierzę, że rodzice nie wiedzieli! Ale super! Charlie w szkole! Ale szkoda, że nie mam już ONMS...
     - Profesor Weasley obejmie również funkcję Opiekuna Domu Gryffindoru, więc zgłaszajcie się do niego z problemami Gryfoni. Profeosr Longbottom został mianowany Honorowym Opiekunem to z radością przekazuje dowodzenie profesorowi Weasley'owi.
     - Jeszcze lepiej - uśmiechnął się szeroko Albus. Przynajmniej Arthemis będzie miała nadal ochronę, jak zrobi coś głupiego...
     - Następnie przedstawiam wam nowego nauczyciela Eliksirów. Profesor Honoratę Bennett. - Profesor Bennett energicznie podniosła rękę na powitanie, a potem uśmiechając się ciepło poprawiła okulary na nosie. - Przejmie ona również obowiązki Opiekuna Domu Hufflepuffu.
     Stół Puchonów rozbrzmiał podekscytowanymi głosami. Widać niewiele osób będzie tęsknić za spokojną, wiecznie przepraszająco profesor Carmanthen.
     - Pani Profesor Oleandra Caprifolia będzie natomiast odtąd nauczać zielarstwa. - Caprifolia wstała i przywitała uczniów z właściwą dla siebie gracją.
     - Posadę nauczyciela obrony przed czarną magią obejmie natomiast profesor Algernon Andreas Lucian. Ostrzegam was jednak, że w całej swojej ogromnej wiedzy, pomimo życzliwości dla was wszystkich, nie należy go prowokować i drażnić. Uważajcie się za ostrzeżonych.
     Wszystkie młode twarze zwróciły się na ponurego, ciemnowłosego, bladego profesora. Jego przystojna, pociągająca twarz, długi surdut zapinany na czarne zaczepy, na pewno powodowały mnóstwo pozytywnych i niepozytywnych myśli.
     - Ciekawe, co jest z nim nie tak, że dyrektor aż tak ostrzegał - mruknęła Lily, wpatrując się w długi palec profesora, zakończony długim ostrym paznokciem, którym wodził delikatnie po skroni.
     - Chciałbym również poinformować, że nowym wicedyrektorem została profesor Morgana Alexander. Profesor Vector uczyniła nam natomiast ten zaszczyt i zgodziła się nadal pozostać nauczycielem numerologii oraz opiekunem domu Ravenclaw. - Rozległy się gromkie oklaski. - Teraz natomiast poproszę do siebie Rose Weasley i Scorpiusa Malfoya.
     Rose zbladła. Lily klepnęła ją z całej siły w plecy i popchnęła w stronę stołu prezydialnego.
     Rose wzięła głęboki oddech i wyprostowana, powoli skierowała się w stronę dyrektora.
     Scorpius jak na skazanie nie podnosząc wzroku stanął po lewej stronie Deverauxa. Rose zajęła miejsce po drugiej stronie.
     Dyrektor stojąc pomiędzy nimi położył ręce na ich ramionach.
     - Moi drodzy, przedstawiam wam Prefektów Naczelnych Hogwartu. Ich zadanie jest wspieranie nauczycieli oraz nadzorowanie pozostałych prefektów. I liczę na to, że będą współpracować harmonijnie. Wręcz nie przyjmuję do wiadomości jakichkolwiek starć między nimi - ścisnął ich ramiona. - Jesteście pełnoletnimi i dorosłymi ludźmi i takiego zachowania od was oczekuje. Bądźcie przygotowani, że jeżeli nie będziecie wypełniać swoich obowiązków zgodnie z przyjętymi zasadami współpracy zostaniecie ukarani. Dotyczy to wszystkich prefektów, ale także was moi kochani uczniowie. Czy wyrażam się jasno?
     - Tak - odpowiedzieli jednocześnie i tak samo cicho Rose i Scorpius.
     - Cieszę się. Oczekuję od was podobnej zgodności przez cały rok szkolny. Myślę, że tym optymistycznym akcentem możemy rozpocząć ucztę! Smacznego!
     Na stołach pojawiło się jedzenie. Scorpius i Rose dyskretnie wymienili spojrzenia. Potem Deveraux korzystając z chwilowego hałasu i zamieszania powiedział do Rose:
     - Nie martw się o nią... - Rose ze zdziwienia otworzyła szerzej oczy, ale dyrektor jedynie skinął jej głową i popchnął ją w kierunku stołu.
     Lily patrzyła na Rose, która wracała na trzęsących się nogach. Uśmiechnęła się pod nosem.
     - Nie wiedziałam, że nasz dyrektor to cholerna swatka - prychnęła, ale bez złośliwości.
     - To jak machanie im przed nosem wielkim transparentem "GO FOR IT!!" - dodał Albus.
     Rose sztywno usiadła przy stole. Przez chwilę wszyscy Gryfoni na nią patrzyli, ale po chwili skupili się ponownie na jedzeniu. Dopiero wtedy Rose się rozluźniła.
     - Zjedz coś - zaproponowała Lily.
     - Nie mogę. Mam ściśnięty żołądek... - wypuściła ze świstem powietrze. - Dyrektor szepnął mi, że Arthemis nic nie jest i mam się nie przejmować.
     - Więc gdzie zniknęła? - zapytał Albus, ładując do ust ziemniaki.
     - Zapytaj dyrektora. Pewnie to jego sprawka - odpowiedziała Lily, zerkając na główny stół, gdzie dyrektor rozmawiał aktualnie z profesor Alexander i profesor Bennett. - Założę się, że to jego sprawka - powtórzyła cicho.


     Arthemis wpatrywała się w karteczkę. Uważała, że pan Ru mógł się bardziej postarać i to skomplikować. A poza tym niby skąd wiedział takie rzeczy o Hogwarcie?! Eeech, już dawno przestała pytać skąd pan Ru wie to, co wie...

     H 0 P3G5 PPPL 3
                                                                                          
            Była już na samym dole, gdy ponownie zerknęła na karteczkę.
            H - czyli Hogwart. Raczej oczywiste prawda?
            0 - najniższy poziom. Czyli lochy...
            Zeszła po schodach w podziemia. Nie za bardzo przepadała za tymi chłodnymi wilgotnymi miejscami, ale rozumiała czemu jest to jedna z lepszych kryjówek. W lochach można było się zgubić dość szybko, jak się nie wiedziało, gdzie się chce iść. W tym momencie po raz kolejny przydawała się literka H w szyfrze. Lochy ciągnęły się pod Hogwartem właśnie w kształcie tej litery. Powinna więc kierować się prawą odnogą aż do samej góry "litery". Skąd to wiedziała? Litery P i G (czyli prawo i góra). Co więcej 3 i 5 łącznie 8, czyli 8 loch po prawej stronie od góry. Arthemis stanęła przed właściwymi drzwiami i aż ją przeszedł dreszcz. Znała tę salę. Już w niej była i naprawdę nie miała zamiaru nigdy do niej wracać... Nie było tym razem przy niej Jamesa, ale również nie było Viciousa, który czaił się gdzieś, czekając tylko na to, aż się załamie. Weszła do lochu, który kiedyś był salą tortur. Wszystko pokrył kurz. Sprzęty były poukładane w dokładnie ten sam sposób, jak je zostawiła.
            Wzięła głęboki oddech i przypomniała sobie szyfr. Podłogę lochów tworzyły wielkie kamienne, kwadratowe płyty. Pięć na szerokość, pięć na długość. Po raz kolejny użyła liter P3G5. Prawo 3, czyli trzecia płyta od prawej strony. G - góra, pięć w górę. Pięć płyt na długość, czyli na samym końcu.
            Arthemis stanęła na właściwej płycie. Była pewna, że jest właściwa, bo nie była zakurzona. Wniosek z tego, że dyrektor był w tym miejscu. Tylko jak ja otworzył...
            Ukucnęła i próbowała podważyć olbrzymi kafel, jednak nic to nie dało.
            -           To byłoby zbyt proste... - mruknęła do siebie i rozejrzała sie po pokoju. Jakiś stały element... Coś bardzo starego. Arthemis zapaliła różdżkę i poświeciła nią dookoła. Czyżby pochodnie? Taki klasyczny chwyt? Naprawdę? - zapytała siebie z niedowierzaniem. - Ktokolwiek sobie to wymyślił był serio beznadziejnym kryptografem... No, chyba, że szyfr był tak bardzo zabezpieczony, że mógł równie dobrze zawierać mapę i kody, a i tak nikt nigdy by do niego nie dotarł.
            Trzecia pochodnia od prawej pociągnięta w górę. Arthemis złapała uchwyt od pochodni i pociągnęła go w stronę sufitu. Usłyszała chrzęst. Przesuwanie się łańcuchów, aż w końcu płyta drgnęła. Arthemis spojrzała na linową drabinkę, która prowadziła głęboko w dół. Miała coraz mniej czasu. Powinna się śpieszyć.
            -           Jeżeli stąd nie wyjdę to dyrektor będzie się tłumaczył Jamesowi z mojego nieświeżego trupa - burknęła schodząc w dół.
            Chwilę później była w kamiennym tunelu. Kamiennym. Tunelu. A myślała, że lochy są już dostatecznie nisko... Miała wrażenie, że jest o wiele niżej i do tego pod jeziorem, albo zakazanym lasem. Kamienny tunel to może by jeszcze przeżyła, ale tu były drzwi. Konkretnie po obu stronach. A widząc, że tunel rozwidla się niedaleko, miała bardzo złe przeczucie, że znalazła się w labiryncie.
            Ale i na to był sposób. Po coś w końcu dyrektor dał jej tę karteczkę. 3 razy skręcić w prawo i na końcu w lewo. 3 zapewne oznaczała trzecie drzwi.
            Dobrze. Musiała się pośpieszyć, bo nie wiedziała, co zastanie na końcu i ile czasu jej to zajmie, a Deveraux wyraźnie określił czas.
            Dziesięć minut później znalazła się w ostatnim z korytarzy. Podeszła do trzecich drzwi. Nacisnęła klamkę. A one się otworzyły.
            - Serio?! Nawet nie są zamknięte!? - westchnęła z politowaniem i weszła do środka.
            Kamienna konsola, na której leżała książka. A za nią widniała miniatura zamku Hogwart z wszystkimi jego wieżyczkami, basztami, wieżami, murami obronnymi itd. Idealne odwzorowanie szkoły. Arthemis podeszła z ciekawością do księgi leżącej na postumencie.
            Była bardzo stara. Napisana ręcznie. Otworzyła pierwszą stronę i szeroko otworzyła oczy.
            Na pierwszej stronie widniały cztery podpisy.

13 FILARÓW

Ravena Ravenclaw
Helga Hufflepuff
Godryk Gryffindor
Salazar Slytherin

     Arthemis na chwilę z wrażenia przestała oddychać. Miała w rękach księgę napisaną przez założycieli Hogwartu.
     "13 Filarów" - intrygujący tytuł...
     Przekartkowała stronę i nie tracąc czasu wchłonęła informację z niej, które zachwyciły ją, zafascynowały i trochę przestraszyły. Czuła się, jakby ktoś jej powiedział, że wykupił jej wakacje...

Morgana rozpęta piekło. Jeżeli nie uda jej się za pierwszym razem zdobyć władzy i pozycji, której pragnie, spróbuje po raz kolejny. Będzie próbowała za życia, a także po śmierci. Jej zwolennicy będą ją przyzywać na ten świat przez wieki. Dopóki nie unicestwi się jej całkowicie. Dopóki nie zniszczy się źródła jej mocy i życia, źródła jej egzystencji we wszechświecie jej cień będzie prześladował świat czarodziejów, aż w końcu pogrąży go w ciemności. My, obrońcy białej magii, obrońcy równowagi, będziemy czuć na karkach oddechy jej zwolenników.
Moi kochani następcy, przykro mi, że musimy przekazać wam to smutne dziedzictwo. Żyjcie i cieszcie się życiem, ale przygotujcie się do walki i pamiętajcie, że Morgana nie umarła. Powłoka jej ciała została zniszczona, ale jej "ja", wszystko co czyniło ją Najmroczniejszą, przetrwało i będzie trwać obojętnie ile jej wcieleń zabijecie. Musicie zniszczyć jej magię, która utrzymuje ją w zawieszeniu nawet po śmierci. Musicie zniszczyć ją całą.
                Tak przepowiedział nasz Mistrz.
                                Zawierzyliśmy mu. Wy też mu zawierzcie, gdyż tylko on był w                                 stanie stawić czoła Morganie Najmroczniejszej.

                                                                                            Ravena Ravenclaw

     Arthemis zatrzymała się chwilę na tym wpisanie zastanawiając się kto był Mistrzem. Chyba samo to, że był w stanie stawić czoła Morganie, dostatecznie go demaskowało. Przeczytała jednak następny wpis, żeby nie wyciągnąć błędnych wniosków.


Naszego Mistrza już nie ma. Odszedł. Zostawił nam całą swoją wiedzę. Zostawił nam swoją mądrość i miłość. Zostawił nam wskazówki. Zostawił nam spokój, pieczętując Morganę na wieki. I chodź nasze serca krwawią, jesteśmy wdzięczni, gdyż możemy dzięki niemu założyć szkołę, o której marzył i zabezpieczyć studentów, których będziemy kształcić w 13 najważniejszych dziedzinach magii. Tej liczby nie można zmienić, tych dziedzin nie można zlikwidować obojętnie jak bardzo zmieni się świat. 13 dziedzin magii, 13 strażników - 13 filarów Hogwartu, które stanowią 13 kluczy obronnych świata czarodziejów.
                                                                                                                                
                                                                                        Helga Hufflepuff

     Arthemis przerzuciła następną grubą kartkę i przeleciała ją wzrokiem.
W każdym stuleciu pojawia się 13 osób, 13 kluczy, 13 specjalistów od 13 dziedzin magii. Nie pojawiają się równocześnie. Nie są identyczni. Mogą pochodzić z różnych raz, urodzić się w różnych krajach, albo w różnych krajach się wychować. To wszystko nie jest ważne. Każdego z nich nitka przeznaczenia - wewnętrzny przymus, będzie w pewnym momencie ich życia ciągnąć do Hogwartu. Hogwart został zaprojektowany i zbudowany w taki sposób, że 13 najważniejszych wież zostało ułożone na planie ośmiokąta. Uruchomione przez 13 kluczy tworzą barierę mocy dla każdego człowieka na świecie, który posiada chociaż odrobinę magicznej krwi w żyłach. Magia przekraczająca nawet nasze umysły. Magia zaprojektowana przez Białego Maga. Magia, która w najlepszym wypadku zapewni siłę i ochronę w walce z Najmroczniejszym wrogiem, a w najgorszym pomoże przetrwać społeczeństwu czarodziejów tak długo, jak długo Morgana będzie skażała świat swoim istnieniem.

                                                                                             Godryk Grffindor

     Arthemis szybko biło serce, gdy z otwartą księgą w rękach, podeszła do ogromnej makiety. Zaczęła czytać czwarty wpis.


Mistrzu, zrobiliśmy wszystko tak, jak przykazałeś. Czuję w kościach, że w krytycznym momencie mechanizm zadziała. Chociaż żyjemy teraz, chronimy przyszłość. Jak wielką moc ma Morgana, skoro nawet ciebie zepchnęła w ciemność? Mistrzu... drżę na myśl o tym, z czym spotkać się będą musieli nasi potomkowie. Modlę się w duchu, żebyś czuwał nad nimi, gdy staną w momencie próby. Wiem, że przekazałeś tajemnice Morgany tylko najbardziej zaufanym. Tylu ilu palców u rąk było tych, którzy otrzymali brzemię tej wiedzy. Modlę się, żeby 13 wybranych zjednoczyło się na czas i było silnych.

                                                                           Salazar Slytherin

     Kto by pomyślał, że ten człowiek kilkadziesiąt lat później założy Komnatę Tajemnic. Czas zmieni ludzi, zadumała się Arthemis. Slytherin i Gryffindor jako młodzieniaszki musieli być bardzo zżyci. A cała czwórka była zapewne obsesyjnie oddana Mistrzowi. Białemu Magowi.
     Wielkiemu Merlinowi.
     Dobrze utrzymano ich tajemnicę. Nikt do tej pory nie dowiedział się, że byli oni uczniami Merlina. A Pan Ru - ta tajemnicza postać, którą trudno było ogarnąć rozumem - zapewne był jednym z nich.
     Arthemis łatwo było uwierzyć w to, że czterech uczniów Merlina zostało w Anglii, żeby spełnić wolę Mistrza, a piąty stał się żyjącym nośnikiem tajemnicy, ukrytym i strzeżonym. Strzeżonym, ale też strzegącym. Przewodnik. Jak człowiek, który wyznacza kurs, rysuje mapę wzburzonego morza, żeby marynarze wiedzieli dokąd płynąć - Kartograf.
     Arthemis uśmiechnęła się do siebie rozczulona. Ta jego pozaczasowość, ten smutek w oczach, które widziały zbyt wiele, ta radość odkrywania wiecznie nowego świata...
     Ru - Ostatni Uczeń Merlina.
     Przyjrzała się makiecie i przekartkowała dalej księgę. Rysunki, mechanizmy, opis działania, wszystko tam było. Wyjęła różdżkę i dotknęła środkowej, najwyższej Wieży Astronomicznej. Wystrzeliły z niej promienie łączące 12 innych wież i baszt. Tworząc ośmiokąt, w którym każda z wież była połączona z innymi.



     Oczywiście Arthemis wiedziała, że poza tymi trzynastoma w Hogwarcie jest jeszcze ze sto wież, które nie zawierały się w planie ośmiokąta, ale te były największe i najwyższe.
     13 filarów. W Hogwarcie zawsze było 13 nauczycieli. 13 przedmiotów: Latanie, Astronomia, Starożytne runy, Numerologia, Opieka nad magicznymi stworzeniami, Wróżbiarstwo, Mugoloznawstwo, Historia Magii, Transmutacja, Zaklęcia, Zielarstwo, Eliksiry i Antidota oraz Obrona przed czarną magią.
     Pan Ru ściągnął czterech. Cztery klucze. Ale skąd wiedział, że to akurat oni? Jak to wyczuł? Jak ich znalazł?
     Arthemis po raz drugi stuknęła różdżką w makietę i wszystkie linie zniknęły. Wyszła z pokoju, odwróciła się i zabezpieczyła wejście, łącząc je ze swoimi mocami. Będzie wiedziała, kiedy je ktoś naruszy.
     Pośpiesznie, żeby zdążyć przed końcem uczty, wróciła do gabinetu dyrektora. Rozsiadła się w fotelu i wzięła do ręki resztę listów, mając nadzieję, że z nich dowie się, jak rozpoznać pozostałe Klucze.
     Czuła się jak mała dziewczynka przy puzzlach uważna, skupiona, podekscytowana każdym nowym kawałkiem, który udało jej się dopasować.
     Wszystkie klucze były potężne. Tego mogła się domyślić. Czasami potężnie magicznie w generalnym ujęciu, a czasami tylko w ich wybranych dziedzinach.
     Charlie Weasley. Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego nie podczas II wojny czarodziejów? Czemu wcześniej nie rozpoznano go jako klucza?
     Arthemis wpatrywała się w listy od pana Ru do dyrektora, gdy nagle poczuła, że litery w liście o Charliem zaczynają się przestawiać. Czy dyrektor też to wiedział?
     Zaraz potem zrozumiała, że nie.
    
            Witaj Moja Kochana Arthemis,

żałuję, że nie mogę ci tego wszystkiego przekazać osobiście, ale nie byłoby to bezpieczne, a poza tym sądzę, że zrozumiesz w ten sposób również. Kochanie, musisz zrozumieć, że nigdy nie spodziewałem się spotkać kogoś takiego, jak ty, a zapewniam cię, że żyję na tym świecie już jakiś czas. Dyrektor waszej szkoły jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim stanowisku, jednak nie ma tego czegoś, co pozwala znajdować 13 Klucze. Ze swojej strony będę ich szukał i zrobię wszystko, żeby znaleźć ich na czas. Musisz zdawać sobie sprawę, że nie uruchamiałabym 13 Filarów bez powodu. Może to nie stanie się w ciągu najbliższych dziesięciu lat, może nawet nie stanie się nic w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat, ale stanie się na pewno. Dlatego chcę, żebyś była czujna. Nie rozglądaj się za Kluczami, ale gdy jakiś wyczujesz, to nie daj mu odejść. Klucze żyją, ich przeznaczenie żyje, zmienia się, ewoluuje. Niektórzy stają się Kluczami dopiero, gdy spotka ich w życiu coś, co prowadzi ich do przeznaczenia. Inni są nimi od urodzenia. Inni przestają być Kluczami, gdy tracą to, co ich nimi czyni. Jeszcze inni, jak Algernon będą nimi już zawsze. Wiedzą o tym, a gdy znajdą się w Hogwarcie, do którego ciągnie ich przeznaczenie, również to czują.
Arthemis ty też to czujesz. Nie, nie jesteś Kluczem i nie przewiduję, żebyś kiedykolwiek nim została, ale wyczujesz w nich coś, gdy się skupisz. Gdy będziesz chciała to znaleźć odkryjesz w nich moc, czystą, niczym nieskażoną moc. Siłę ich woli, ich uczuć, ich nieskanalizowanej magii. Zobaczysz to, gdy spojrzysz na nich oczyma sięgającymi dalej niż wzrok.
                                                                                                                                                                                     Ru

     Arthemis szybko wzięła do ręki następny z listów. Ten był o Algernonie. Można by powiedzieć, że był bardzo perswazyjny. Dyrektor nie mógł się nie zgodzić na jego obecność. I chyba dobrze na tym wyszedł, bo dobrze się dogadywali.
     Po chwili znowu zaczęło się dziać to, co z poprzednim listem. Litery zostały przestawione.
    
Witaj Arthemis,
pewnie zastanawia cię, dlaczego umieściłem Algernona w szkole pełnej dzieciaków? Otóż, ufam mu. On nie zawiedzie. I tak jak powiedziałem, nawet jeżeli inni mogą się zmienić, on zostanie już zawsze Kluczem. Był nim od XVII wieku i będzie nawet w następnym stuleciu. Nie musisz go pilnować, ale jeżeli Dyrektor szkoły cię o to poprosi to zrób to. Algernon to potężny sojusznik. Był hulaką i śmieszkiem za życia, co zupełnie nie pasuje do jego obecnego image'u, ale czasem z niego wychodzi. Oleandra ma podobny, jak ty charakter. Dużo przeszła i mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec jej historii. Honorata to dusza towarzystwa, a Charlie - sam byłem zaskoczony, gdy los mnie z nim zetknął. Jestem bowiem pewien, że od niedawna ma w sobie to, co powinien mieć klucz. Arthemis, korzystaj z życia. Niech wszystko, co wiesz nie zaważy na twojej radości, ale jesteś moim wojownikiem i mam nadzieję, że gdy przyjdzie czas, pójdziesz za mną z własnej woli. Niedługo kończysz szkołę, ale wierz mi, że nie chodzi o uczniów, ale o cały świat czarodziejów, więc czuwaj nad nią z daleka. Przykro mi, że obarczam cię tą odpowiedzialnością, ale mam wrażenie, że tak czy inaczej, obojętnie jaki los przeciął nasze ścieżki i w którym momencie naszego życia - i tak byś się w to wszystko wmieszała - Arthemis miała wrażenie, że w tym ostatnim zdaniu wyczuwa nutkę śmiechu i poirytowania. - To wszystko. Wróć do bycia studentką. Pozostałe 9 kluczy trafi do zamków we właściwym czasie.
                                                                                                                                                                                              RU

     Arthemis uśmiechnęła się do siebie żałując, że nie może mu niczego odpisać. W tym samym momencie w zamku rozległ się hałas. Uczta się skończyła. Arthemis odłożyła listy na biurko dyrektora i czekała, zamknęła oczy, ale otworzyła zmysły.
     Chwilę później weszło do gabinetu sześć osób. Dyrektor, profesor Alexander i czterech nowych profesorów.
     Arthemis powoli otworzyła oczy i spojrzała na nich. Ich aury iskrzyły się różnymi kolorami szlachetnych kamieni. A wewnątrz ich aur było coś co przypominało idealnie oszlifowaną kryształową kulę umieszczoną wewnątrz ich mostków. Nieskanalizowana moc. Nieruszona i nieużywana. Chowana i rozwijana tylko do jednego celu. Otwarcia bariery przeciwko Morganie. A więc to czyniło klucz kluczem.
     Cztery. Nie. Pięć. Wyczuwała w Hogwarcie pięć kluczy. Spojrzała na profesor Alexander i dostrzegła dokładnie to samo, co widziała w nowej czwórce.
     - Piąty klucz - szepnęła i wyłączyła zmysły.
     Wszyscy spojrzeli na nią szeroko otwartymi oczyma.
     - Miał rację. Naprawdę to widzisz - powiedział zafascynowany Deveraux. - Widzisz to, czego ja nie widzę. Kartograf to przewidział.
     - Kto jest piątym kluczem? - zapytał Algernon. - Powiedziałaś, że jest piąty. Kto?
     Arthemis zerknął na profesor Alexander.
     - Profesor Alexander.
     Ta początkowo była zdziwiona, a potem zmarszczyła brwi, jakby się w siebie wsłuchiwała.
     - Tak, chyba tak - przyznała.
     - Naprawdę? - zapytał zszokowany dyrektor. Pokręcił z niedowierzaniem głową. - Masz jakieś pytania?
     - Raczej nie. Jakby to powiedzieć, co będzie to będzie. Mamy być przygotowani, ale nie musimy się jeszcze zbroić - wzruszyła ramionami. - Mam mieć oczy otwarte, ale nie mam szukać dopóki nie będziemy do tego zmuszeni. Tak powiedział pan Ru, a ja nie będę kwestionować jego słów...
     - To coś nowego - mruknął do siebie Deveraux. - Skoro już wszystko, wszyscy wiemy, to chciałbym cię prosić, żebyś została asystentką profesora Luciana. Biorąc pod uwagę twoją wygrana w zeszłorocznym turnieju i tak byłabyś ponad poziomem... Postaramy się to zrobić tak, żebyś mogła uczestniczyć na zajęciach w międzyczasie.
     - Dobrze - zgodziła się Arthemis. - Nie mam nic przeciwko. Przynajmniej lekcje będą ciekawe...
     - Zapewniam cię, że tak... - mruknął groźnie Lucian.
     Arthemis jedynie uniosła brew.
     - Panie profesor - skłoniła się Caprifolii i Bennett, - z niecierpliwością czekam na nasze zajęcia. Panie Dyrektorze proszę dać znać, gdy będę potrzebna. Profesorze Lucian... - zatrzymała na nim wzrok, - do zobaczenia na zajęciach.
     Lucian ukłonił jej się z kpiną.
     - Nie mogę się doczekać - odpowiedział z szerokim, drapieżnym uśmiechem.
     Arthemis skierowała się do drzwi.
     - Nic nie opuści tego pokoju prawda? - rzucił jeszcze dyrektor.
     Arthemis odwróciła się spokojnie.
     - Wie pan, że nie odpowiem twierdząco na to pytanie. Mogę natomiast powiedzieć, że nie dowie się nikt niepowołany.
     - To znaczy? - zapytała chłodno Caprifolia.
     - To znaczy, że będziemy mieli potężnych sprzymierzeńców z zewnątrz, kiedy nadejdzie czas - odpowiedział tajemniczo Charlie Weasley, skinąwszy głową Arthemis.
     - Zabezpieczyłam podziemia - powiedziała Arthemis na odchodnym.
     - Ja też - odpowiedziało jej chórem pięciu strażników i dyrektor.


     Arthemis weszła do Pokoju Wspólnego, rozejrzała się i dopiero po chwili zdała sobie sprawy z tego, że jej serce przyśpiesza w lekkiej panice, gdy nie może znaleźć tej jednej twarzy, której szukała odruchowo.
     Nie ma go. Przecież o tym wiesz - powiedziała sobie stanowczo Arthemis, odwracając się w jej kierunku. - Nie panikuj. Przecież nic się nie dzieje...
     Przeszła szybko przez Pokój Wspólny po drodze witając się z niektórymi znajomymi osobami. Po chwili otworzyła drzwi sypialni, którą już od trzech lat dzieliła z Rose i Lily.
     - Arthemis, gdzieś ty się podziewała? - zapytała, natychmiast wstając od biurka Rose. - Nagle znikłaś i nie było cię przez całą ucztę!
     Rose miała zarumienione policzki i trochę nieprzytomne spojrzenie. I mówiła zdecydowanie za szybko.
     - Dyrektor chce, żeby wszyscy prefekci współpracowali, szczególnie mamy dopilnować, żeby współpracowali Ślizgoni i Gryfoni! Wiesz ile pracy będzie to wymagało?! Przecież do tego jest konieczna zmiana postawy całej szkoły na najbardziej pierwotnym poziomie! Jest 24 prefektów w tym tylko dwóch Naczelnych. Jakby tego było mało nowi prefekci to uważają to za jakąś zabawę! Mam tyle na głowie, a ty gdzieś znikasz bez słowa! Nikt nie wie, gdzie jesteś, a dyrektor mówi szyfrem, co wcale mnie nie uspokaja!
     Arthemis zamrugała zdziwiona jej nagłym wybuchem. Ponieważ Rose po raz kolejny otwierała usta, położyła jej ręce na ramionach.
     - Rose - powiedziała wolno, uśmiechając się lekko. Jakby nie było rozsądna, spokojna, zrównoważona i zorganizowana Rose w takim stanie to nie był codzienny widok. - Nie jestem prefektem. Nie musisz nade mną czuwać. Sytuacja była nagła, ale nie niebezpieczna, dlatego nic nie powiedziałam. A teraz posłuchaj... Jesteś Prefektem Naczelnym. Wybrali cię nim, bo jesteś najlepsza. Nie musisz się tak denerwować.
     - Łatwo ci powiedzieć! To jest tona nowych obowiązków!
     - Ale nie jesteś sama, prawda?
     - Zdecydowanie nie jest - roześmiała się Lily, stając w drzwiach. - Musiałabyś słyszeć dyrektora!
     - Co powiedział? - zainteresowała się Arthemis.
     Rose machnęła ręką.
     - Są teraz ważniejsze sprawy!
     - Rose, jesteś Prefektem Naczelnym nie Dowódcą Wojska - roześmiała się Arthemis. - Uspokój się... Zrobisz to z zamkniętymi oczami i organizując to wszystko lewą ręką, bo jeżeli TY nie dasz sobie rady, to nikt nie da - dodała spokojnie i pewnie. Nachyliła się i na chwilę przytknęła czoło do czoła Rose. - Będzie dobrze.
     Rose się zmarszczyła, ale już nic więcej na ten temat nie powiedziała.
     - Gdzie byłaś? - zapytała zamiast tego. - Ominęło cię przedstawienie nowych nauczycieli.
     - Nie, nie ominęło - odpowiedziała Arthemis. - Poznałam ich zanim trafili na ucztę.
     - Niby dlaczego? - zapytała podejrzliwie Rose.
     - Dyrektor chciał, żebym się o czymś dowiedziała.
     Rose wzięła się pod boki.
     - Znowu cię w coś wplątali? Na samym początku roku?
     - Mówiłam, że tak będzie - rzuciła Lily.
     Arthemis podniosła ręce do góry, żeby powstrzymać ich tyradę.
     - Spokojnie. Tylko przekazali mi pewne informacje. Zabezpieczę drzwi i wam opowiem.
     - Pozwolili ci?
     - Nie zabronili - odpowiedziała Arthemis. - A poza tym... dyrektor wiedział, że na pewno powiem Jamesowi. Profesor Weasley...
     Lily wybuchła śmiechem.
     - Jak to brzmi! Nigdy nie pomyślałabym, że wujek Charlie będzie profesorem! Przecież on się do tego nie nadaje!
     - Może nadaje się bardziej niż myślisz - ofuknęła ją Rose. - Przynajmniej będzie wiedział o czym mówi.
     - W każdym bądź razie powiedział dokładnie to, co miałam na myśli i to chyba wystarczyło dyrektorowi. A tak w ogóle, nie uważacie, że on wygląda zadziwiająco młodo, jak na swój wiek? Przecież on jest starszy od naszych ojców...
     - Ach, to! - Lily machnęła lekceważąco ręką. - To w sumie był wypadek o bardzo przydatnych skutkach, jak widać. Wiesz, że smocza krew ma 12 magicznych zastosowań, prawda? Tylko, że to są zastosowania po przetworzeniu... w eliksirach itd. A wujek raz trafił w nieprzyjemną sytuację między walkę dwóch smoków. I część nierozcieńczonej krwi jednego z nich oblała praktycznie całą jego postać. Większość została ochroniona przez ubranie, ale twarz miał zalaną. No i w sumie jego skóra na twarzy i szyi prawie się nie starzeje. Nadal wygląda jakby miał 32 lata. Ale jak spojrzysz na jego dłonie to widać różnice, bo miał wtedy rękawice. My się przyzwyczailiśmy, a reszta bierze go za młodszego niż jest, ale wydaje mi się, że to wynika bardziej z faktu, jak się zachowuje niż jak wygląda.
     - To ciekawe. Aż dziwne, że nikt nie próbował tego do tej pory wykorzystać...
     - Pewnie by próbowali - powiedziała Rose. - Ale raczej nikt nie ma ochoty ryzykować dla urody spotkania z żywym smokiem i spuszczania mu krwi.
     - Fakt - przyznała Arthemis.
     - A teraz powiedz, czego od ciebie chcieli? I czemu się na to zgodziłaś?
     Arthemis wzruszyła ramionami.
     - Znasz mnie - odpowiedziała na drugie z pytań. - Świecą mi się oczy, jak coś ma się dziać. Mimo wszystko się zdziwiłam, jak mnie dyrektor nagle wezwał... - zaczęła opowiadać.
     Gdy Arthemis zakończyła opowieść, Rose zmarszczyła brwi.
     - I naprawdę nie będziesz się wtrącać? Dobrze wiesz, o co mi chodzi Arthemis. Jesteś jak pies gończy, gdy wyczujesz jakąś tajemnice - powiedziała zakładając ręce na piersi.
     Arthemis miała na twarzy wyraz niebiańskiej niewinności, gdy odparła:
     - Po pierwsze dla mnie to już nie jest tajemnica, skoro mi o tym powiedzieli, prawda? Po drugie, niby co mam z tym zrobić? W szkole nic się nie dzieje. Nie wiem, czy pozostałe klucze chodzą już po świecie, a poza tym gdzie miałabym ich szukać? Po trzecie pan Ru powiedział wyraźnie, że nadejdzie czas, ale jeszcze nie teraz. Wniosek z tego, że lepiej tego nie ściągać wcześniej.
     Rose nie wydawała się być przekonana.
     - Rose, - Arthemis roześmiała się. - nic się nie dzieje, więc nie będę się w nic wtrącać. Wisi gdzieś na horyzoncie czarna chmura, ale na razie się nie zbliża. Mamy mieć świadomość, że coś może się stać, ale wcale nie musi...
     - Daj jej już spokój Rose - rzuciła Lily ze swojego łóżka. - Arthemis wie, że jeżeli coś odwali to James obedrze ją ze skóry i pewnie nawet nie pofatyguje się, żeby użyć do tego noża...
     Rose wydawała się tym bardziej przekonana niż wcześniejszymi, racjonalnymi wyjaśnieniami Arthemis.
     - Ale jak ty chcesz chodzić na zajęcia?
     Arthemis wzruszyła ramionami.
     - Spytaj tych, którzy to wymyślili. Wątpię natomiast, żeby profesor Lucian potrzebował mnie na zajęciach.
     - Jest w nim coś dziwnego - mruknęła Lily.
     - To wampir.
     - Że słucham?! - krzyknęła Rose.
     - Nie mów, że nie zauważyłaś - odparła Arthemis.
     - Ale przecież wampir nie może być nauczycielem! A jak się wymknie spod kontroli?!
     Arthemis uniosła spokojnie brew i powiedziała dwa słowa:
     - Profesor Lupin?
     Rose zacisnęła usta.
     - To była inna sytuacja.
     - Nie wydaje mi się...
     - Arthemis, profesor Lupin brał eliksir, który trzymał go przy zmysłach. Skąd wiadomo, że Lucian będzie chociaż brał pod uwagę kontrolowanie swojej natury.
     Arthemis wstała.
     - Nawet nie wiesz, czym on się tak naprawdę żywi. Bo raczej z nim nie rozmawiałaś, prawda Rose? Tak samo, wątpię, żebyś miała jakiś dowód na to, że trzystuletni wampir nie potrafi nad sobą panować. A poza tym chyba nie uważasz, że tylko ty wzięłaś to pod uwagę, a pan Ru, dyrektor Deveraux i wszyscy pozostali wykładowcy w szkole - nie?
     Rose i Arthemis mierzyły się wzrokiem.
     - Serio, tylko mi się tu nie pobijcie - mruknęła Lily. - Ale w sumie jestem pewna, że Lucian dostał kredyt zaufania. Może dlatego Arthemis ma go pilnować?
     - Nie mam zamiaru nikogo pilnować - odparła Arthemis. - I uważam, że wcale nie muszę. Pan Ru...
     - Wiecznie tylko pan Ru! - krzyknęła Rose. - Wszystko, co tylko on powie jest święte! Zawsze jesteś taka krytyczna wobec wszystkiego, Arthemis, ale do niego nie masz w ogóle dystansu! A gdyby ci powiedział, że masz się zabić, bo dzięki temu uratujesz magiczny świat, to też byś to zrobiła bez pytania?! Widziałaś tego człowieka raz na oczy!
     - Chciałabym, żebyś go poznała Rose. Może wtedy byś zrozumiała - odparła spokojnie Arthemis.
     - Bardzo chciałabym go poznać. Zadałabym mu kilka pytań. Na przykład: Jak to się dzieje, że zawsze jakimś cudem ma książkę, która potrafi rozwiązać problemy, zagłady świata?
     - Może dlatego, że ma tysiąc lat?! - odparła Arthemis gwałtownie.
     - A dlaczego te książki zawsze trafiają akurat do ciebie?!
     - A pomyślałaś, co by się stało, gdyby nie trafiły?!
     - Skąd wiedział, że będą ci potrzebne?! Może to on tym wszystkim dyryguje?!
     - Ten człowiek, jest wyrocznią! Widzi pewne rzeczy. Kontroluje pewne rzeczy.
     - Skoro wiedział co się stanie, to czemu sam nie przyszedł i nie rozwiązał problemu z czarnymi diabłami, zanim mało nie zniszczyły szkoły.
     - Wiesz, jak działa zmieniacz czasu? Nie możesz zmienić przeszłości, żeby nie wywołać katastrofy w teraźniejszości. Tak samo działają wizje. Doskonale o tym wiesz! Wyrocznia w wizji widzi tysiące rozwiązań. Skąd wiesz, jak wyglądały pozostałe z nich? Skąd wiesz, co by się stało gdyby pan Ru osobiście zajął sie tamtą sprawą? Jedno wydarzenie jest jak domino. Pociąga za sobą ciąg innych!
     - To nie zmienia faktu, że nie możesz ślepo wierzyć w każde jego słowo!
     - Dlaczego miałabym nie wierzyć, skoro zawsze czuwa nad nami i podsyła rozwiązanie, które pomaga nam przetrwać?!
     - I to jest podejrzane! Jak w ogóle...
     Podczas gdy Rose i Arthemis kłóciły się dalej, nie zauważyły, że Lily wyszła z pokoju, a po chwili wróciła z książką w rękach. Przeglądała strony, jednym uchem słuchając kłótni. To było ciekawe, że dziewczyny zaczęły w tym roku tak wcześnie. Lily miała pewną teorię, że jest to związane z poziomem ich stresu. Nowej funkcji Rose i konieczności dostosowania się do nieobecności Jamesa u Arthemis.
     Pogwizdując znalazła właściwą stronę, podeszła do biurka obok, którego kłóciły się dziewczyny i z całej siły trzasnęła tomem o blat. Rozległ się huk, od którego zarówno Arthemis, jak i Rose podskoczyły.
     Lily wskazała palcem ustęp w książce.
     - Czytać. Obie.
     Nadal zaskoczone dziewczyny posłusznie się nachyliły.

"Wampiry na początku swojego żywota żywią się krwią, żeby moc funkcjonować. Mugolskim mitem jest natomiast to, że żywią się krwią cały czas i bardzo często. Wampir-mistrz, liczący sobie kilkaset lat odczuwa konieczność pożywienia się krwią jedynie raz w roku. Dzięki temu może funkcjonować w normalnym społeczeństwie, gdyż ludzka krew sprawia, że promienie słoneczne nie są dla niego zabójcze. Wampiry mogą, aczkolwiek nie muszą się pożywiać innym pokarmem. Nie jest on dla nich śmiertelny. Odczuwają głód, przy gwałtownej utracie mocy magicznej.
Do popularnych mitów o wampirach należą również informacje o zamianie w wampira. Wampirze ugryzienie nie jest równoznaczne z przemianą w wampira. W zasadzie jest to proces wyczerpujący i długi. Pełna zamiana w wampira trwa ponad dwa tygodnie."

     Dalej opisane były jeszcze umiejętności oraz słabe i mocne strony wampirów.
     - To chyba rozwiewa twoje wątpliwości Rose i kończy wasz spór, bo rozumiem, że wasz spór dotyczył zagrożeń wynikających z faktu, że wampir jest nauczycielem... - powiedziała Lily podchwytliwie, patrząc na przyjaciółki z ciekawością.
     Rose skinęła głową.
     - A teraz gdy już wyjaśniliśmy te kwestie może powiecie sobie otwarcie, co wam tak naprawdę leży na wątrobie, żebym mogła w spokoju iść spać?
     Oczywiście Lily doskonale wiedziała, że żadna z nich nie zacznie tematu, który je dręczył, bo były zbyt zawstydzone. Ale przynajmniej dotarło do nich, że kłócą się o jakąś nieznaczącą rzecz.
     - Uważam, że powinnaś bardziej uważać na to, co mówi pan Ru - burknęła Rose.
     - Uważam, że powinnaś mieć chociaż odrobinę więcej zaufania, jeżeli nie do pana Ru, to do mnie.
     - W porządku - mruknęła Rose.
     - W porządku - odparła Arthemis. - Muszę napisać list do Jamesa.
     Rose otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale Arthemis przewróciła oczami.
     - Nie, nie napiszę mu tego wszystkiego. Nie jestem idiotką...
     Rose prychnęła śmiechem.
     - Fakt. No, dobra. Pora przygotować się na jutro. Zacznijmy od zasad dotyczących ubioru. Muszę przeprowadzić kontrolę, żeby wiedzieć na czym stoimy... - mruczała do siebie, po kolei wymieniając punkt po punkcie.
     Lily spojrzała na Arthemis i zakręciła palcem przy skroni, bezgłośnie mówiąc: Oszalała!
     Arthemis zacisnęła usta, żeby się nie roześmiać i usiadła przy swoim biurku, żeby napisać list. Opisała w nim nowych nauczycieli; napisała, że ma zostać asystentką profesora; a ponieważ czuła się trochę niepewnie, wspomniała o kłótni z Rose, bo chciała wiedzieć, czy naprawdę nie dostrzega własnego ślepego oddania do pana Ru. Na końcu opisała mu, że będzie miała mu dużo do opowiedzenia, jak się zobaczą i że ma nadzieję, że będzie to jak najszybciej.
     Zerknęła na pierścionek na palcu, zarumieniła się i nie napisała nic więcej.
     - Lily, jest gdzieś Windy? - zapytała o sowę przyjaciółki.
     - Na pewno jeszcze nie poleciała do sowiarni, więc jak zagwiżdżesz to przyleci. Nie chcesz mieć nowej sowy? Od czasu Aurory korzystasz ze szkolnych sów.
     - Nie myślałam o tym - odparła Arthemis. - Ale pewnie będę musiała pomyśleć. Może uda mi się znaleźć jakąś w Hogsmead, albo jak pojedziemy na święta do domu.
     Gdy w końcu po wysłaniu listu i umyciu się, wylądowała w łóżku, długo nie mogła zasnąć. Leżała odwrócona w stronę okna i jej łóżko było za dużo, poduszka zbyt chłodna, kołdra ją przytłaczała. Spoglądała na błysk srebra na palcu i zastanawiała się, jak ma się z tym czuć. Co ma z tym zrobić? Jak okiełznać przerażenie i rozsadzającą radość? Przesunęła obrączką wokół palca.
     - Ty głupku, - mruknęła bezgłośnie. - Myślałeś, że co? Że to jakoś cię zastąpi? Sprawi, że będę się czuła mniej niepewnie? Twój plan jest do bani... - wtuliła twarz w poduszkę.
     - Arthemis - usłyszała szept w ciemności. - Śpisz?
     - Nie.
     - Ja też nie - odparła Rose. Z jej posłania błysnęły żółte kocie oczy Gina.
     Arthemis podniosła się i zapaliła lampkę.
     - Gramy w karty?
     Rose w odpowiedzi z ochotą wyskoczyła z łóżka, jakby nie mogła się doczekać, aż coś rozproszy jej myśli.

     Zasnęły w końcu z kartami w dłoniach, gdy pierwsze promienie świtu zaczęły oplatać zamek.

1 komentarz:

  1. Ta część zapowiada się interesująco. Bardzo ciekawa historia o tych 13 filarach. Ciekawe jak to wszystko potoczy się dalej

    OdpowiedzUsuń