Następne dwa
tygodnie były niesamowitym przeżyciem dla młodych czarodziejów. Po kolei robili
rzeczy z listy Arthemis. Przez te dwa tygodnie nie postawili stopy w magicznym
świecie.
Byli w kinie. W niesamowitym
mugolskim miejscu, gdzie wszystko na ekranie się ruszało i wyglądało, jak
czary. Oglądnęli film o statkach kosmicznych i rycerzach, mających niezwykłą
moc. James tak zaangażował się w fabułę, że stwierdził, że będzie w przyszłości
latał ścigaczem i miał taki miecz.
Pili dziwny czarny płyn, który miał
tyle bąbelków, że Arthemis po pierwszym łyku zakrztusiła się i wszystko wypłynęło
jej nosem. James natomiast był dziwnie pobudzony, jakby wypił wiadro kawy.
Cały jeden dzień spędzili w
lunaparku, jeżdżąc na wszystkim co się dało. Szalona górska kolejka była niesamowita,
ale Dom Strachów nie przypadł Arthemis o gustu.
Innym razem poszli na strzelnicę.
Mugolska broń robiła strasznie dużo huku, rzadko trafiała do celu i miała zbyt
duży odrzut według Jamesa, natomiast Arthemis bardzo się spodobała.
Poszli na mecz piłki nożnej, ale tak
gra szybko ich znudziła. Bardziej podobał im się baseball.
Zwiedzili również pałac królowej,
kilka muzeów i planetarium, po którym stwierdzili, że ich lekcje astronomii są
bardziej ciekawsze.
Były też doświadczenia, które im się
nie podobały, jak na przykład mugolski klub, w którym wszyscy wili się jak
dżdżownice i nie można było oddychać. Albo lot samolotem, który mało ich nie
przyprawił od zawał, a przelecieli się raptem z Londynu do Edynburga.
Wszędzie robili zdjęcia, albo prosili
kogoś, żeby je dla nich zrobił. W tym celu musieli kupić mały mugolski aparat,
bo magiczne aparaty za bardzo się wyróżniały.
Arthemis miała wrażenie, że po raz pierwszy
tak naprawdę zachowują się jak nastolatki. Beztroscy, trochę szaleni,
traktujący każdy dzień jak przygodę. Poznający swoje dziwne i śmieszne strony.
Próbowali jeździć na rolkach i deskorolce, a także raz w nocy uciekali przed
strażnikiem, gdyż weszli na prywatny teren. Nawet na zakupach w markecie było
śmiesznie. Kupili przeciwsłoneczne okulary i skórzane kurtki, więc wszyscy się
za nimi oglądali, jakby byli wyjątkowo podejrzanymi osobnikami.
Opalili się, nauczyli się dużej ilości
dziwacznych i nowych rzeczy, ale było zabawnie. Po dwóch tygodniach z
mieszanymi uczuciami wracali do magicznego świata, do swoich domów. James
zaczynał szkolenie na aurora, a Arthemis chciała zrobić wakacyjne zadania
domowe. Umówili się, że spotkają się jeszcze na obiedzie u rodziców Jamesa i
odwiedzą dziadków Arthemis.
Te dwa tygodnie też zleciały szybko. James
czasami odwiedzał Arthemis i opowiadał co się dzieję na szkoleniu, wiedząc, że
jest zazdrosna i też chciałaby już jej rozpocząc.
Pierwszego dnia września James odprowadził
Arthemis na peron. Wręczył jej kopertę ze zdjęciami.
- Zadziwiająco
dobrze wyszły, jak na mugolski apart... tak powiedziała moja droga siostra.
- Dzięki.
Wiesz, co tam u Luke'a?
- Sezon
się zacznie za miesiąc, więc pewnie trenuje z drużyną, jak szalony. Spotkaliśmy
się przelotnie.
- Zastanawiam
się, czy nadal Lashlo uczy, czy wymienili go... Albo kto zastąpił Neville'a...
- A
Neville podobno radzi sobie niesamowicie! Nawet adoptował dwójkę dzieciaków!
- Serio?!
- Arthemis opadła szczęka.
- Jeszcze
szczęśliwy, jak skowronek. Mama i ciotka Luna często do niego zaglądają, ale
chyba nie mają się o co martwić.
Pociąg zagwizdał przeciągle.
- No,
nie! Już?! - krzyknął z niedowierzaniem James.
Arthemis roześmiała się.
- Pisz
do mnie! - powiedział rozkazująco. - Ja też będę pisał, chociaż tego nie lubię!
Daj mi znać, kiedy jest wypad do Hogsmead!
- Dobrze.
- I
jeszcze jedno... Daj mi lewą rękę...
Arthemis westchnęła i podała mu prawą dłoń.
James wsunął coś na jej palec. Arthemis
chciała wyszarpnąć rękę, ale ją przytrzymał.
- James!
- powiedziała ostrzegawczo.
- O
nic cię nie pytam! Po, co ta panika! - powiedział nerwowo.
Stali na przeciwko siebie, mierząc się
gniewnymi spojrzeniami. W końcu Arthemis wydęła usta i zaczęła się szarpać.
James włożył na jej palce srebrną obrączkę.
- To
ma być ostrzeżenie dla każdego kto się do ciebie zbliży!
- Sama
jestem ostrzeżeniem dla każdego, kto się do mnie zbliża! - odparła ostro.
- Traktuj
to jak pierścień niewidzialności. Po prostu nie istniejesz dla innych
facetów...
- Na
miłość boską, James! Bez przesady! Myślisz, że ktoś...
James szarpnął ją w swoim kierunku.
- Nie
obchodzi mnie, jak pewna siebie jesteś! - warknął. - Chcę, żebyś go nosiła, bo
należysz do mnie!
Arthemis przestała się wyrywać.
- Zemszczę
się - zapowiedziała.
- Będę
czekał - odpowiedział, wyciskając na jej ustach długi, gorący pocałunek, który
zmienił jej nogi w galaretkę i żołądek w kolkę ognia. - Idź, zanim zmienię
zdania i w ogóle cię nie puszczę.
- Baran!
- rzuciła ze śmiechem, wskakując do przedziału. - Uważaj na siebie i trzymaj
się z daleka od kobiet!
- Wiem,
wiem!
James machał jej dopóki pociąg nie zniknął
za zakrętem.
- Dałeś
jej pierścionek - mruknął z niedowierzaniem Fred. - Słabe. Naprawdę słabe...
- Odwal
się - burknął James. - Zetrę z powierzchni całą tę szkołę, jeżeli zacznę coś
podejrzewać...
- Podejrzewać,
co? Że ktoś, kto próbował się dobierać do Arthemis przeżył? Czy, że Arthemis
stopiła tą lodową królową, którą nosi w tyłku i stała się gorącym kociakiem?
James zgrzytnął zębami.
- Co
ty tu w ogóle robisz?
- Odprowadzałem
Roxy. Jest w kiepskim nastroju, bo Lucy wyjechała...
- Gdzie?
- Na
wymianę do USA... Rodzice ci nie powiedzieli?
- Rzadko
ostatnio bywam w domu. No proszę, proszę... Nie mów mi, że pojechała do
Salem...
- Owszem,
a co? Masz tam znajomych?
- Powiedzmy,
że jednego, na którego mogę liczyć. Dam mu znać, żeby miał na nią oko...
- Dobrze
by było... nasze dziewczynki umieją sobie radzić, ale mimo wszystko, dobrze
mieć jakieś zabezpieczenie...
- Idziemy
na jednego? Muszę się otrząsnąć...
- Taak...
rozumiem cię. Arthemis, to Arthemis, ale mimo wszystko, dobrze mieć jakieś
zabezpieczenie... - powtórzył Fred. - Powiedziałeś mu?
- Sądzę,
że zrozumiał mnie wystarczająco dobrze, żeby się za bardzo nie zdradzić, ale
mieć rękę na pulsie...
- Dobrze
mieć dużą rodzinę - westchnął Fred, gdy razem się teleportowali.
Arthemis trochę naburmuszona siedziała w
przedziale. Wyciągnęła przed siebie lewą rękę i podejrzliwie popatrzyła na
obrączkę.
"O nic nie pytam!"
PFFF!! Co za baran...
Taki jesteś pewny, że znasz odpowiedź? -
przemknęło jej przez myśl i jeszcze bardziej popsuło humor. Wiedziała, że to
iluzja, ale miała wrażenie, że nosi duży ciężar na ręce, który dodatkowo ją
pali. Do tego łaskotało ją w brzuchu i szczypało w gardle.
Może James rzucił jakąś wredną klątwę?
Zatrzymała się przez chwilę na tej myśli,
gdy drzwi się otworzyły i do przedziału wpakowali się Potterowie.
Arthemis błyskawicznie założyła ręce na
piersi, bardzo się starając, żeby dłonie nie były widoczne.
- Olałaś
nas! Jak mogłaś?! Moja mam miała nadzieję, że cię zobaczy - powiedziała Lily
ciągnąc za sobą ciężki kufer.
Arthemis zaklęła w myślach. W ogóle o tym
nie pomyślała, bo James całkowicie zajął jej pole widzenia.
- Cześć!
Sorry, to wina twojego aroganckiego brata!
- Co
znowu zrobił? - zapytał Albus.
- Nic
takiego - zbyła go szybko Arthemis. - Gdzie są pozostali? Nie widziałam ich na
peronie... - zmieniła szybko temat.
- Masz
na myśli Rose i Malfoya? - zapytał ponuro Al. - Rose ci nie mówiła? Myślałem,
że wykrzyczała to całemu światu...
- Dobrze
wiesz, że była zbyt zajęta przygotowywanie się do pierwszego posiedzenia... - mruknęła
zgryźliwie Lily. - I jestem pewna, że ten jej koleś jeszcze jej przy tym
potakiwał.
- O
czym wasza dwójka mówi?
- Mamy
nową parę królewską! - krzyknął z rozmachem Albus.
- Bijmy
pokłony i módlmy się, żeby nie ścięto nam głów - prychnęła Lily. - Pomyśl
sobie, jak bardzo zasadnicza jest Rose i pomnóż to przez sto razy więcej
odpowiedzialności, która teraz na nią spadła. Już mam w myślach komitet
dyscyplinarny, do którego każe nam wstąpić...
- Nie
mam zamiaru być w żadnym komitecie. To wiąże się z interakcją z ludźmi, z
którymi nie chcę mieć nic do czynienia... -
z góry zapowiedziała Arthemis.
- Nie
oszukuj się... Zrobią cię przewodniczącą! Rose ci nie odpuści...
- Nawet
Rose mnie do tego nie zmusi... - Arthemis spojrzała w okno. Krajobrazy
przesuwały się jeden za drugim, gdy przemierzali kraj. Uśmiechnęła się do
siebie ukradkiem. - A więc Rose i Scorpius zostali Prefektami Naczelnymi? No,
proszę... Nie powiem, że jestem zdziwiona. W końcu ktoś zrobi porządek z całą
resztą prefektów - spojrzała wymownie na Albusa.
Ten przez chwilę patrzył na nią nie
rozumiejąc, a potem zerwał się na równe nogi. Jego skóra w zadziwiająco szybkim
tempie zbladła.
Lily się roześmiała.
- Na
pewno jeszcze nie zaczęli. A poza tym, przecież cię nie zjedzą...
- Są
gorsze rzeczy - odpowiedział jej, wypadając z przedziału.
Lily przezornie poczekała aż jego kroki
ucichną i dopiero wtedy odwróciła się do Arthemis z oczyma zmienionymi w
szparki. Wyczekująco wyciągnęła dłoń.
- O co
chodzi? - Arthemis rozejrzała się wokół siebie. - To jakaś nowa zabawa? Nie mam
nic dla ciebie...
- Czy
ja wyglądam jak pies? - prychnęła Lily. - Twoja ręka - zażądała.
Arthemis podała jej prawą dłoń.
- Lewa.
Arthemis zacisnęła usta i z oporem
wyciągnęła drugą rękę. Obrączka, chociaż skromna, raziła ją w oczy jak neon.
Lily przez chwilę się przypatrywała, ale
Arthemis szybko się wyrwała.
Jej przyjaciółka - złośliwa jędza, jeżeli
ktoś pytałby ją o zdanie - jedynie się roześmiała.
- Ja
bym wolała bardziej widoczny. I może z jakimś kolorowym kamieniem... - mruknęła
do siebie.
- Jakby
był chociaż minimalnie bardziej widoczny, to wcisnęłabym go Jamesowi na pewną
część ciała i powiedziała, żeby się bujał...
- Jestem
pewna, że mój kochany starszy braciszek doskonale zdaje sobie z tego sprawę...
Nie sądziłam, że jest w stanie wykazać się rozsądkiem. Chociaż to bardziej
wygląda na instynkt samozachowawczy i chęć chronienia klejnotów rodowych...
Arthemis parsknęła śmiechem.
- Mam
coś dla ciebie - powiedziała Lily. - Udało mi sie je wywołać na czas... -
pogrzebała w podręcznej torbie i wyciągnęła pękatą paczkę owiniętą szarym
papierem.
- Zrobiliśmy
ich aż tyle? - przeraziła się Arthemis.
- Nie.
Są tam różne zdjęcia. Niestety tych podwodnych nie udało mi się wywołać w
magicznym płynie, żeby się ruszały. A te wasze w sumie były ładniejsze
nieruchome... jakbym dzięki temu mogła zatrzymać tę chwilę. Więc nie
wywoływałam ich ruchomych. No, otwórz...
Lily przesiadła sie do Arthemis, żeby razem
z nią oglądać zdjęcia.
Gdy Arthemis rozchyliła papier, łypnęło na
nią szare oko. Na pierwszym ze zdjęć widniał Scorpius siedzący na jakimś
podwodnym głazie razem z Rose, we wręcz komicznej odległości. Patrzył przed
siebie, ale wydawał się być rozluźniony, jak na niego.
- To jedyne zdjęcie, jakie pozwolił sobie
zrobić. I to zapewne tylko dlatego, że Rose powiedziała "tak" zanim
on krzyknął "nie" - roześmiała sie Lily.
Arthemis zerknęła na następne zdjęcia,
które rzeczywiście Lily musiała zrobić bez wiedzy Scorpiusa, a to z Jamesem i
Albusem, a to z Rose, albo syrenami. Na jednym nawet uśmiechał się do Rose
naprawdę ciepło. Był to tak dziwny widok, że Arthemis zastanawiała się, czy
Lily czasem tego ujęcia nie zmontowała...
Całkiem dobrze rozumiała, czemu Lily robi
Malfoyowi zdjęcia z ukrycia. Gdy nie wiedział, że je robiono był bardziej
rozluźniony. Przyklasnęła jej w duchu za ten pomysł. Chociaż Rose będzie miała
pamiątkę...
Przestało się jej to jednak podobać, gdy
zauważyła, że to jest po prostu styl Lily. Chwytała chwilę, moment, wszystkich
ludzi bez ich wiedzy. Arthemis nawet nie wiedziała, że może zrobić taką minę,
gdy James ją rozśmieszał. Albo, że wygląda jak jakaś walkiria - spocona i z
mieczem w dłoni. Nie widziała też, że Albus może czasami wyglądać tak dziwnie
głupio... albo tak radośnie, jak mały chłopiec. I James... akurat jego twarze
znała wszystkie...
Pomimo tego, że jej się to nie podobało,
nie mogła odmówić Lily talentu. I nie mogła być zła, gdy tak naprawdę każde
zdjęcie było swoistym arcydziełem stworzonym okiem obserwatora.
Dalej
były zdjęcia z wakacji jej i Jamesa. Były słoneczne, piękne, radosne i
Arthemis od razu poczuła dziwną tęsknotę za tym czasem. Zatrzymała się na
jednym z ujęć, które zrobiła im pewna starsza pani. Miała tylko pstryknąć im
fotkę, jak idą z lodami, ale udało jej się dodatkowo zrobić zdjęcie, jak James
całuje ją w czubek nosa, gdzie miała plamkę lodów.
Arthemis z jednej strony się zawstydziła, a
z drugiej ucieszyła, że ma takie zdjęcie.
Lily przez chwilę przyglądała się Arthemis.
Nie było tu wszystkich zdjęć. Najładniejsze... te które osobiście robił James
tylko Arthemis, oddała jemu. Uważała, że z jednego z nich można by namalować
piękny portret. Było wręcz zbyt intymne... Arthemis w strugach zachodzącego
słońca, z rozwianymi włosami, nie patrząca w obiektyw, tylko na osobę robiącą
zdjęcie... i to, co miała w oczach...
Arthemis przeszła do dalszych zdjęć. Były
tam miliony różnych okazji. Ślub Victoire, Boże Narodzenie (i to jak robiła fondue).
Były tam zdjęcia wszystkich kuzynów Lily i kuzynek też. I ogólnie całej jej
rodziny. Przy niektórych obie wybuchały śmiechem. Były też zdjęcia ze szkoły. Z
Pokoju Wspólnego, z dziedzińca, z korytarzy...
- Oj, tego nie powinno tu być... -
roześmiała się zażenowana Lily, widząc następne zdjęcie. Arthemis tylko zerknęła
i nie komentując, oddała je jej.
Zdjęcie śpiącego w Pokoju Wspólnym Lucasa,
raczej nie było zrobione za jego zgodą...
- James
ci powiedział, że Lucy wyjechała? - zapytała Lily, gdy na jednym ze zdjęć
mignęła im twarz Lucy Weasley.
- Coś
wspomniał. Już dałam znać koledze z turnieju, który jest w tamtej Akademii, ale
pewnie James zrobi to swoją drogą... Skąd jej to przyszło do głowy?
- Molly
wyjeżdża na pół roku do Rumunii na jakieś warsztaty, a Lucy stwierdziła, że ona
też już nie chce siedzieć w domu i jest ciekawa jak jest w innych szkołach.
Więc poszukała takiej, która przyjmuje studentów na wymianę...
- To znaczy, że ktoś przyjedzie do nas?
Lily wzruszyła ramionami.
- Kto
ich tam wie... Ciekawe, czy wyrzucili Lashlo? Błagam wszystkie siły wyższe,
niech się go pozbędą! - Lily błagalnie spojrzała w sufit przedziału.
- Jest
w sumie dużo niewiadomych po ostatnich wydarzeniach. Chciałabym już być na
miejscu i zastanowić się, co mam ze sobą zrobić w tym semestrze... Zanudzę się
na śmierć - westchnęła.
- Nie
chwal dnia przed zachodem słońca. W zeszłym roku też tak powiedziałaś... -
mruknęła Lily, naciągając kaptur szaty na oczy i układając się do drzemki.
Arthemis zerknęła na obrączkę, na coraz
bardziej ponure chmury na niebie i jeszcze raz westchnęła, całkowicie nie mając
pojęcia o tym, co szykuje dla niej przyszłość.
Wieczorem, gdy już dotarły do Hogsmead i
przywitały się z daleka z Hagridem, Lily i Arthemis wsiadły do powozu chroniąc
się przed deszczem i zaczekały na Lizbeth oraz Mary.
- Już
mi się wydaje smutno - mruknęła Lizbeth. - Nie ma Anabelle, a całkiem dobrze
się z nią zaczęłam dogadywać. No i nie powiem, że Pokój Wspólny będzie się
wydawał cichy i ponury bez naszych seniorów... - zerknęła na rękę Arthemis, a
ta przewróciła oczami, jakby chciała powiedzieć: uparł się.
Lizbeth się roześmiała.
- A co
z quidditchem? - zapytała Lizbeth Lily. - Czy teraz Arthemis będzie kapitanem?
Teoretycznie jest najstarszym członkiem drużyny...
- Wypluj
te słowa! - powiedziały ze zgrozą jednocześnie Arthemis i Lily.
- Neville,
polecił nową panią kapitan - uśmiechnęła się Arthemis, mrugając do Lily. - Mam
nadzieję, że masz na tyle jaj, że jeżeli ktoś ci powie, że to przez rodzinne
koneksje wsadzisz mu trzonek miotły tam gdzie trzeba...
- Och,
zrobię coś znacznie gorszego - odpowiedziała groźnie Lily. - Tylko Lucasowi
ufałam w kwestiach strategicznych, a skoro jego sama się tym zajmę...
- Ciekawe
kto został naszym nowym opiekunem domu...
- Szczerze
mówiąc nie wiem - odparła Arthemis.
- A
tak w ogóle nie ma z wami Ala i Rose? - zapytała Lizbeth.
- Są z
resztą prefektów - odparła wymijająco Lily, gdyż zajechały już przed bramę
Hogwartu. - No, jesteśmy w domu. Uczyńmy ten rok pamiętny dla Arthemis...
Drzwi otworzyła im wicedyrektorka. A raczej
była wicedyrektorka, ale nadal opiekunka Ravenclawu oraz nauczycielka
numerologii profesor Septima Vector.
- Pani
Profesor? - zdziwiła się Arthemis. Miała na szyi apaszkę, więc zapewne nadal
przechodziła kurację, dzięki której mogła mówić. - Czy coś się stało?
Wszystkie się na niej tak skupiły, że
mogłaby szeptać, a i tak usłyszałyby każde jej słowo.
- Panno
North, dyrektor prosił o pani obecność jeszcze przed ucztą...
Arthemis i Lily wymieniły zaniepokojone
spojrzenia.
- Tak
oczywiście Pani Profesor. Natychmiast się z nim zobaczę...
- Mówiłam
ci, żebyś nie wywoływała wilka z lasu... W zeszłym roku też powiedziałaś, że
się będziesz nudzić i co się dzieję? - szepnęła jej na ucho Lily, gdy
wysiadały.
Arthemis tylko się obejrzała i poszła za
profesor Vector.
- Czy
coś się stało? - zapytała, gdy przemierzały salę wejściową.
- Dyrektor
ci wszystko wyjaśni. To jest hasło - podała jej mały zwinięty pergamin. - Ja
muszę iść dopilnować pierwszaków...
- Pani
Profesor, kto został nowym wicedyrektorem? Dyrektorowi udało się panią namówić?
- Niestety
podtrzymuję swoją decyzję. Nie mogę na siebie wziąć odpowiedzialności tego
stanowiska. Nowym wicedyrektorem została profesor Morgana Alexander.
Arthemis musiała zacisnąć zęby, żeby się
nie uśmiechać szeroko, pani profesor była jej ulubienicą... Chociaż była
opiekunem Slytherinu, Arthemis ją uwielbiała. Według jej subiektywnej opinii
obecnie w szkole znajdowało się raptem trzech nauczycieli, którzy byli naprawdę
dobrze: Alexander, Axelrode i Vector... Bała się pomyśleć, co z resztą zrobi
banda nieznośnych nastolatków. Z pokolenia na pokolenie nastolatki były coraz
bardziej bezczelne...
Nawet ona dostrzegała ironię w swoich
myślach, krzyczącą: I kto to mówi!!
Podała hasło gargulcowi i wkroczyła na
kręte schody do gabinetu dyrektora.
W gabinecie nie było jedynie dyrektora, o
czym oczywiście wiedziała nim przekroczyła próg, jednak nie znała żadnej z
osób, które się tam znajdowały. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. A jedna tych
osób była nawet człowiekiem...
Chociaż nie. Po bliższych oględzinach
stwierdziła, że jednego z nich znała... w większości ze zdjęć, ale spotkała go
też raz, czy dwa. Nie omylnym znakiem rozpoznawczym były już przyprószone
siwizną rude jak marchew włosy i tego samego koloru zarost, a także tak dobrze
znane jej kształt oczu, które miała cała rodzina Weasleyów, a już na pewno jego
młodsza siostra... Patrzył na nią i uśmiechał się z sympatią nie kto inny, tylko Charlie
Weasley.
- Charles...
- profesor Deveraux zerknął na Arthemis, a potem na Charliego. - mniemam, że
już się znacie...
- Z
opowieści - odpowiedzieli jednocześnie.
- Arthemis...
zapewne chcesz wiedzieć po, co tu jesteś?
- Poniekąd
- odparła leniwie. - Sądzę, że im szybciej przejdziemy do tematu, tym szybciej będzie
mogła się rozpocząć uczta, a wątpię, żeby tłum zmęczonych nastolatków potulnie
czekał na jedzenie o tej porze dnia...
- Ta
dziewczyna ma łeb na karku... - z rozbawieniem odezwała się siedząca w
gościnnym fotelu kobieta. Miała przyjemny, gruby głos, który idealnie pasował
do jej ciemnej skóry barwy czekolady. Jej rozbawienie natomiast współgrało z
jej włosami pozwijanymi w dredy, szerokimi ustami i ciepłymi, czarnymi oczami
pobłyskującymi zza okularów.
- Pozwól,
że przedstawię ci nowych nauczycieli. Pani Profesor Honorata Bennett - wskazał
na czarnoskórą kobietę, która przed chwilą się odezwała. - Ze względu na to, że
profesor Carmanthem zrezygnowała na końcu następnego semestru, profesor Bennett
uczyniła nam wielką przysługę...
- Jestem
tam gdzie być powinnam - odparła spokojnie.
- A
już panią polubiłam... - westchnęła Arthemis pod nosem, myśląc o tym, czego
uczyć będzie nowa nauczycielka.
Profesor uniosła brew w niemym pytaniu.
Dyrektor odchrząknął.
- Pomimo
nieprzeciętnego umysłu i nadzwyczajnych umiejętności panna North zdaje się
sobie nie radzić z Eliksirami - wyjaśnił rozbawiony.
- To
się nie długo zmieni - zapowiedziała profesorka rozbawiona. Chyba lubiła się
dużo śmiać.
- Niech
pani próbuje - mruknęła do siebie Arthemis, wywołując wybuch śmiechu
profesorki.
- Następnie
pani Profesor Oleandra Konvallaria Caprifolia. Zastąpi Neville'a na stanowisku
nauczyciela zielarstwa...
Arthemis przyjrzała się jej uważnie. Była
naprawdę piękna. Miała w sobie zarówno coś z damy, jak i z kowbojki. Zamiast
tiary miała na głowie białego stetsona. Nosiła kamizelkę, nałożoną na koszulę z
szerokimi rękawami, wąskie spodnie i wysokie spodnie. Za pasek zatknęła
skórzane rękawice. Uśmiechała się łagodnie, ale jej oczy były bystre i
szacowały Arthemis.
- Witaj
- nawet jej głos pasował do damy. - Czy z zielarstwem też masz problemy? - jej
oczy zaiskrzyły chochlikowatym blaskiem, jak u zadziornej kobiety z Dziekiego
Zachodu.
Ukrywa kowbojkę pod fasadą damy, czy damę
pod fasadą kowbojki? - zastanowiła się Arthemis.
- Radzę
sobie... - odpowiedziała ostrożnie.
Dyrektor prychnął.
- Radzi
sobie całkiem dobrze, szczególnie jeżeli jakaś roślina może się okazać
śmiercionośna.
Oczy profesor Caprifoli rozbłysły.
- A
więc się dogadamy.
Niebezpieczna z ciebie dama, co? -
przemknęło przez myśl Arthemis. - Doskonale, bo ze mnie też...
- Charlie
Weasley będzie nauczał Opieki nad magicznymi stworzeniami, zamiast Hagrida,
który po wielu latach postanowił powrócić do swoich obowiązków gajowego. Oprócz
tego obejmie funkcję Opiekuna Domu Gryffindora...
Arthemis skinęła głową i odwróciła się do
czwartej osoby, którą ostrożnie sondowała od chwili kiedy tylko znalazła się w
pokoju. Przede wszystkim ta osoba sprawiała, że bolała ją głowa, bo sondowanie
jej było jak próbowanie złapać właściwej fali radiowej. Nie odpowiadała na tych
samych częstotliwościach, co Arthemis. No i była martwa.
Mężczyzna wyglądający, jak dziwna wersja
rokowego średniowiecznego idola. Miał długie włosy, związane z tyłu głowy,
wysokie czoło, wąskie usta i wyraźne kości policzkowe. Był bardzo blady, ale
nie można było odmówić mu urody, gracji i pewnej szlachetności wypisanej w
postawie. Wpatrywał się w nią z enigmatycznym uśmiechem i czarnymi jak węgiel
oczami, jak tunele. Arthemis przez chwilę miała wrażenie, że się w nich
zatapia, ale to uczucie szybko minęło.
Roześmiał się cicho i złowieszczo.
- Rzeczywiście
na nią to nie działa - westchnął. - No, cóż... nie, żebym miał zamiar to
wykorzystać, ale byłem ciekaw, czy miał rację...
- Spodziewałem
się tego - powiedział dyrektor. - Arthemis, przedstawiam ci Profesora Algernona
Andreasa Luciana. Będzie nauczał Obrony Przed Czarną Magią...
- Zapewne
dobrze poznał wszystkie jej aspekty, skoro jest martwy od kilku stuleci... -
rzuciła swobodnie Arthemis.
- Tsssk... - syknął rozbawiony i trochę
zeźlony profesor Lucian. Sztyletowali się przez chwilę z Arthemis spojrzeniami.
- Smarkula...
Przy tobie na pewno, dziadku - odparowała Arthemis
w myślach.
Lucian wyszczerzył zadziwiająco ostre zęby,
jakby dokładnie wiedział o czym pomyślała. Objął Arthemis ramieniem.
- Ok,
biorę ją. Ma dziewczyna przypomina mi moją młodzieńczą miłość...
- Z
którego wieku? - prychnęła.
Caprifolia prychnęła śmiechem.
Arthemis czubkiem palca wbitym w ramię
profesora, odsunęła go na bezpieczną odległość.
- Szkolny
regulamin zabrania spoufalania się nauczycieli z uczniami w nadmierny sposób.
Jeżeli pan profesor sobie życzy wezwę Prefekta Naczelnego, który przedłoży go
profesorowi punkt po punkcie.
Lucian się naburmuszył.
- Nie
jesteś zabawna...
- Cóż...
- chrząknął dyrektor, - jak już zauważyłaś Profesor Lucian jest...
- Martwy
- wpadła mu w słowo Arthemis. - I do tego jest wampirem... Nie przeszkadza mi
to, ale zastanawiam się dlaczego akurat mnie tutaj wezwano, żeby przedstawić
wszystkich nowych nauczycieli...
- Jest
jeden powód... - Deveraux podniósł w górę kopertę. Arthemis natychmiast
rozszerzyły się oczy, gdy tylko zobaczyła pieczęć na niej. Sygnaturę
Bibliotekarza.
- Czemu
pan Ru, miałby się wtrącać w sprawy Hogwartu? - zapytała.
- Nie
nazwałbym tego wtrącaniem się - zaczął Charlie. - Raczej czuwaniem...
- Podczas
tego lata otrzymałem kilka wiadomości od Ru - zaczął dyrektor. - Pierwsza
wyjaśniała sytuację. Druga podesłała mi Andy'ego, trzecia i czwarta Charliego i
Honoratę, a piąta Oleandrę...
Arthemis wyciągnęła przed siebie dłoń, żeby
mu przerwać.
- Przepraszam
na chwilę panie dyrektorze. - Odwróciła się do profesora Luciana. - Jesteś
wampirem z dwustu, trzystu letnim stażem i mówią do ciebie Andy?! - zapytała z
niedowierzaniem.
- A ty
jesteś siedemnastoletnią śmiertelniczką, której żyły są cienkie jak makaron
spagetti, więc się nie zapominaj! Nie lubię imienia Algernon, a najbardziej
nienawidzę Algie! Zaproponowałem Andreas, ale on to zmienił na Andy za, co mam
ochotę rozszarpać go na strzępy, ale nie mogę, bo Ru wtedy rozszarpie mnie. I
nie muszę ci się tłumaczyć!
Arthemis pominęła fakt, że właśnie to
zrobił.
Rozległ się perlisty śmiech profesor
Caprifolii.
- Znam
cię od dwóch tygodni Andreasie i nie odważyłabym się do ciebie powiedzieć "Andy",
po tym, jak zobaczyłam skalę twoich możliwości, ale ta dziewczyna działa na
ciebie, jak kryptonit. Może rzeczywiście przypomina ci byłą dziewczynę...
- Szósty
list dotyczył ciebie - przerwał temat Deveraux. Arthemis skupiła na nim całą
uwagę. - Ru, powiedział, żeby nie trzymać cię w nieświadomości. Żeby wyjaśnić
ci to, co on wyjawił mi niedawno, żeby żadne pokolenie nie zostało bez
wiedzy... Cóż, na początku miałem z tym problem, ale... w końcu musiałem
przyznać mu rację, szczególnie, że gdyby nie on to ja sam nic bym nie
wiedział...
- Ja
wiem dlaczego ufam Panu Ru, ale dlaczego pan mu zaufał?
- To dłuższa historia, a sądzę, że i tak mi
nie uwierzysz dopóki sama nie sprawdzisz, dlatego - wyciągnął do niej ręce z
kopertami. - Arthemis, powierzam ci teraz sekret, od którego zależy
bezpieczeństwo przyszłych pokoleń, nie tylko nasze... Jeżeli nie chcesz
wiedzieć, po prostu wróć do Wielkiej Sali. Jeżeli chcesz wiedzieć, przeczytaj,
sprawdź to wszystko, znajdź pytania, na które będziesz chciała poznać odpowiedź
i przyjdź tutaj. - Wstał. - Muszę
przedstawić nowych nauczycieli. - Skierował się do drzwi, tak jak pozostała
czwórka. - Arthemis... - zatrzymał się na chwilę. - Masz czas do końca uczty.
Arthemis usłyszała kliknięcie w drzwiach,
gdy sie zamknęły i spojrzała na koperty w dłoni. Wypuściła ze świstem
powietrze.
- James
mnie zabije - mruknęła do siebie, otwierając pierwszą z nich z najwcześniejszą
datą.
Na pustej kartce widniały tylko znaki:
H
0 P3G5 PPPL 3
- Kolejna
zagadka Panie Ru? Czy po prostu szyfr, żeby nikt nie dostał sie w niewłaściwe
ręce? Niezbyt skomplikowane, co? - Arthemis skierowała się do drzwi i otworzyła
wszystkie zmysły, żeby unikać maruderów, którzy wyrwali się z uczty. Nie bez
powodu miała to wszystko zrobić teraz. Oprócz Filcha wszyscy byli w jednym
miejscu... A to znaczyło, że nikt za nią nie pójdzie.
Skierowała swoje kroki do zejścia do
lochów.
Rose, Lily i Albus siedzący przy stole
Gryffindoru rozglądali się po sali w poszukiwaniu Arthemis, gdy tylko dyrektor
a za nim kila nowych osób zasiadło za stołem. Ceremonia przydziału właśnie
dobiegała końca, gdy wszystkie miejsca za stołem prezydialnym zostały
zapełnione. Profesor Alexander dołączyła do reszty.
- Czy
to jest wujek Charlie, czy zupełnie mi odbiło? - zapytał zszokowany Albus.
- TO
ON! - powiedziała podekscytowana Lily, zwracając się na siebie uwagę wszystkich
Gryfonów i połowy reszty szkoły. - Cholera, mógł coś nam powiedzieć!
Charlie zerknął w jej kierunku i mrugnął z
uśmiechem na powitanie.
- Ciszej
- mruknęła do niej Rose, jak prawdziwy Prefekt Naczelny.
Lily pokazała jej język.
- Bardziej
mnie interesuje, gdzie jest Arthemis - dodała zaniepokojona Rose.
- Dyrektor
wstał - zwrócił im uwagę Albus.
Deveraux podszedł do mównicy. Zapadła
cisza.
- Witajcie
moi najdrożsi uczniowie - zaczął spokojnie. - Cieszę się serdecznie, że was tu
widzę u progu nowego roku. Wiele przydarzyło się nam w ostatnich latach,
dlatego mam nadzieję, że ten będzie dla nas nagrodą za przeżyte trudne chwile.
Musieliśmy pożegnać się z niektórymi towarzyszami, którzy mimo wszystko będą
nad nami czuwać, jednak czas płynie przed siebie i musimy się rozwijać,
zawiązywać nowe znajomości, poznawać nowych towarzyszy i mentorów. W związku z
tym chciałbym przedstawić nowych
nauczycieli. Przede wszystkim dziękuję Rubeusowi Hagridowi za wiele lat
nauczycielskiego poświęcenia i bardzo raduje mnie myśl, że nadal zechciał
pełnić obowiązki gajowego - dyrektor odwrócił się do pół olbrzyma, którego
czarne oczy zwilgotniały podejrzliwie. - Hagrid z radością natomiast polecił
nam doskonałego nauczyciela na swoje miejsce. Od tego roku rolę wykładowcy
Opieki nad Magicznymi Stworzeniami pełnić będzie profesor Charlie Weasley,
absolwent naszej szkoły.
Charlie wstał i ukłonił się krótko.
- Mogli
nam powiedzieć! - powiedział oburzony Albus. - Nie wierzę, że rodzice nie
wiedzieli! Ale super! Charlie w szkole! Ale szkoda, że nie mam już ONMS...
- Profesor
Weasley obejmie również funkcję Opiekuna Domu Gryffindoru, więc zgłaszajcie się
do niego z problemami Gryfoni. Profeosr Longbottom został mianowany Honorowym
Opiekunem to z radością przekazuje dowodzenie profesorowi Weasley'owi.
- Jeszcze
lepiej - uśmiechnął się szeroko Albus. Przynajmniej Arthemis będzie miała nadal
ochronę, jak zrobi coś głupiego...
- Następnie
przedstawiam wam nowego nauczyciela Eliksirów. Profesor Honoratę Bennett. -
Profesor Bennett energicznie podniosła rękę na powitanie, a potem uśmiechając
się ciepło poprawiła okulary na nosie. - Przejmie ona również obowiązki
Opiekuna Domu Hufflepuffu.
Stół Puchonów rozbrzmiał podekscytowanymi
głosami. Widać niewiele osób będzie tęsknić za spokojną, wiecznie
przepraszająco profesor Carmanthen.
- Pani
Profesor Oleandra Caprifolia będzie natomiast odtąd nauczać zielarstwa. -
Caprifolia wstała i przywitała uczniów z właściwą dla siebie gracją.
- Posadę
nauczyciela obrony przed czarną magią obejmie natomiast profesor Algernon
Andreas Lucian. Ostrzegam was jednak, że w całej swojej ogromnej wiedzy, pomimo
życzliwości dla was wszystkich, nie należy go prowokować i drażnić. Uważajcie
się za ostrzeżonych.
Wszystkie młode twarze zwróciły się na
ponurego, ciemnowłosego, bladego profesora. Jego przystojna, pociągająca twarz,
długi surdut zapinany na czarne zaczepy, na pewno powodowały mnóstwo
pozytywnych i niepozytywnych myśli.
- Ciekawe,
co jest z nim nie tak, że dyrektor aż tak ostrzegał - mruknęła Lily, wpatrując
się w długi palec profesora, zakończony długim ostrym paznokciem, którym wodził
delikatnie po skroni.
- Chciałbym
również poinformować, że nowym wicedyrektorem została profesor Morgana
Alexander. Profesor Vector uczyniła nam natomiast ten zaszczyt i zgodziła się
nadal pozostać nauczycielem numerologii oraz opiekunem domu Ravenclaw. -
Rozległy się gromkie oklaski. - Teraz natomiast poproszę do siebie Rose Weasley
i Scorpiusa Malfoya.
Rose zbladła. Lily klepnęła ją z całej siły
w plecy i popchnęła w stronę stołu prezydialnego.
Rose wzięła głęboki oddech i wyprostowana,
powoli skierowała się w stronę dyrektora.
Scorpius jak na skazanie nie podnosząc
wzroku stanął po lewej stronie Deverauxa. Rose zajęła miejsce po drugiej
stronie.
Dyrektor stojąc pomiędzy nimi położył ręce
na ich ramionach.
- Moi
drodzy, przedstawiam wam Prefektów Naczelnych Hogwartu. Ich zadanie jest
wspieranie nauczycieli oraz nadzorowanie pozostałych prefektów. I liczę na to,
że będą współpracować harmonijnie. Wręcz nie przyjmuję do wiadomości
jakichkolwiek starć między nimi - ścisnął ich ramiona. - Jesteście pełnoletnimi
i dorosłymi ludźmi i takiego zachowania od was oczekuje. Bądźcie przygotowani,
że jeżeli nie będziecie wypełniać swoich obowiązków zgodnie z przyjętymi
zasadami współpracy zostaniecie ukarani. Dotyczy to wszystkich prefektów, ale także
was moi kochani uczniowie. Czy wyrażam się jasno?
- Tak
- odpowiedzieli jednocześnie i tak samo cicho Rose i Scorpius.
- Cieszę
się. Oczekuję od was podobnej zgodności przez cały rok szkolny. Myślę, że tym
optymistycznym akcentem możemy rozpocząć ucztę! Smacznego!
Na stołach pojawiło się jedzenie. Scorpius
i Rose dyskretnie wymienili spojrzenia. Potem Deveraux korzystając z chwilowego
hałasu i zamieszania powiedział do Rose:
- Nie
martw się o nią... - Rose ze zdziwienia otworzyła szerzej oczy, ale dyrektor
jedynie skinął jej głową i popchnął ją w kierunku stołu.
Lily patrzyła na Rose, która wracała na
trzęsących się nogach. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie
wiedziałam, że nasz dyrektor to cholerna swatka - prychnęła, ale bez złośliwości.
- To
jak machanie im przed nosem wielkim transparentem "GO FOR IT!!" -
dodał Albus.
Rose sztywno usiadła przy stole. Przez
chwilę wszyscy Gryfoni na nią patrzyli, ale po chwili skupili się ponownie na
jedzeniu. Dopiero wtedy Rose się rozluźniła.
- Zjedz
coś - zaproponowała Lily.
- Nie
mogę. Mam ściśnięty żołądek... - wypuściła ze świstem powietrze. - Dyrektor
szepnął mi, że Arthemis nic nie jest i mam się nie przejmować.
- Więc
gdzie zniknęła? - zapytał Albus, ładując do ust ziemniaki.
- Zapytaj
dyrektora. Pewnie to jego sprawka - odpowiedziała Lily, zerkając na główny
stół, gdzie dyrektor rozmawiał aktualnie z profesor Alexander i profesor
Bennett. - Założę się, że to jego sprawka - powtórzyła cicho.
Arthemis wpatrywała się w karteczkę.
Uważała, że pan Ru mógł się bardziej postarać i to skomplikować. A poza tym
niby skąd wiedział takie rzeczy o Hogwarcie?! Eeech, już dawno przestała pytać
skąd pan Ru wie to, co wie...
H 0 P3G5 PPPL 3
Była
już na samym dole, gdy ponownie zerknęła na karteczkę.
H
- czyli Hogwart. Raczej oczywiste prawda?
0
- najniższy poziom. Czyli lochy...
Zeszła
po schodach w podziemia. Nie za bardzo przepadała za tymi chłodnymi wilgotnymi
miejscami, ale rozumiała czemu jest to jedna z lepszych kryjówek. W lochach
można było się zgubić dość szybko, jak się nie wiedziało, gdzie się chce iść. W
tym momencie po raz kolejny przydawała się literka H w szyfrze. Lochy ciągnęły
się pod Hogwartem właśnie w kształcie tej litery. Powinna więc kierować się
prawą odnogą aż do samej góry "litery". Skąd to wiedziała? Litery P i
G (czyli prawo i góra). Co więcej 3 i 5 łącznie 8, czyli 8 loch po prawej
stronie od góry. Arthemis stanęła przed właściwymi drzwiami i aż ją przeszedł
dreszcz. Znała tę salę. Już w niej była i naprawdę nie miała zamiaru nigdy do
niej wracać... Nie było tym razem przy niej Jamesa, ale również nie było
Viciousa, który czaił się gdzieś, czekając tylko na to, aż się załamie. Weszła
do lochu, który kiedyś był salą tortur. Wszystko pokrył kurz. Sprzęty były
poukładane w dokładnie ten sam sposób, jak je zostawiła.
Wzięła
głęboki oddech i przypomniała sobie szyfr. Podłogę lochów tworzyły wielkie
kamienne, kwadratowe płyty. Pięć na szerokość, pięć na długość. Po raz kolejny
użyła liter P3G5. Prawo 3, czyli trzecia płyta od prawej strony. G - góra, pięć
w górę. Pięć płyt na długość, czyli na samym końcu.
Arthemis
stanęła na właściwej płycie. Była pewna, że jest właściwa, bo nie była
zakurzona. Wniosek z tego, że dyrektor był w tym miejscu. Tylko jak ja
otworzył...
Ukucnęła
i próbowała podważyć olbrzymi kafel, jednak nic to nie dało.
- To byłoby zbyt proste... - mruknęła
do siebie i rozejrzała sie po pokoju. Jakiś stały element... Coś bardzo
starego. Arthemis zapaliła różdżkę i poświeciła nią dookoła. Czyżby pochodnie?
Taki klasyczny chwyt? Naprawdę? - zapytała siebie z niedowierzaniem. -
Ktokolwiek sobie to wymyślił był serio beznadziejnym kryptografem... No, chyba,
że szyfr był tak bardzo zabezpieczony, że mógł równie dobrze zawierać mapę i
kody, a i tak nikt nigdy by do niego nie dotarł.
Trzecia
pochodnia od prawej pociągnięta w górę. Arthemis złapała uchwyt od pochodni i
pociągnęła go w stronę sufitu. Usłyszała chrzęst. Przesuwanie się łańcuchów, aż
w końcu płyta drgnęła. Arthemis spojrzała na linową drabinkę, która prowadziła
głęboko w dół. Miała coraz mniej czasu. Powinna się śpieszyć.
- Jeżeli stąd nie wyjdę to dyrektor
będzie się tłumaczył Jamesowi z mojego nieświeżego trupa - burknęła schodząc w
dół.
Chwilę
później była w kamiennym tunelu. Kamiennym. Tunelu. A myślała, że lochy są już
dostatecznie nisko... Miała wrażenie, że jest o wiele niżej i do tego pod
jeziorem, albo zakazanym lasem. Kamienny tunel to może by jeszcze przeżyła, ale
tu były drzwi. Konkretnie po obu stronach. A widząc, że tunel rozwidla się
niedaleko, miała bardzo złe przeczucie, że znalazła się w labiryncie.
Ale
i na to był sposób. Po coś w końcu dyrektor dał jej tę karteczkę. 3 razy
skręcić w prawo i na końcu w lewo. 3 zapewne oznaczała trzecie drzwi.
Dobrze.
Musiała się pośpieszyć, bo nie wiedziała, co zastanie na końcu i ile czasu jej
to zajmie, a Deveraux wyraźnie określił czas.
Dziesięć
minut później znalazła się w ostatnim z korytarzy. Podeszła do trzecich drzwi.
Nacisnęła klamkę. A one się otworzyły.
-
Serio?! Nawet nie są zamknięte!? - westchnęła z politowaniem i weszła do
środka.
Kamienna
konsola, na której leżała książka. A za nią widniała miniatura zamku Hogwart z
wszystkimi jego wieżyczkami, basztami, wieżami, murami obronnymi itd. Idealne
odwzorowanie szkoły. Arthemis podeszła z ciekawością do księgi leżącej na
postumencie.
Była
bardzo stara. Napisana ręcznie. Otworzyła pierwszą stronę i szeroko otworzyła
oczy.
Na
pierwszej stronie widniały cztery podpisy.
13 FILARÓW
Ravena
Ravenclaw
Helga
Hufflepuff
Godryk
Gryffindor
Salazar
Slytherin
Arthemis na chwilę z wrażenia przestała
oddychać. Miała w rękach księgę napisaną przez założycieli Hogwartu.
"13 Filarów" - intrygujący
tytuł...
Przekartkowała stronę i nie tracąc czasu wchłonęła
informację z niej, które zachwyciły ją, zafascynowały i trochę przestraszyły.
Czuła się, jakby ktoś jej powiedział, że wykupił jej wakacje...
Morgana rozpęta piekło. Jeżeli nie uda jej się za
pierwszym razem zdobyć władzy i pozycji, której pragnie, spróbuje po raz
kolejny. Będzie próbowała za życia, a także po śmierci. Jej zwolennicy będą ją
przyzywać na ten świat przez wieki. Dopóki nie unicestwi się jej całkowicie.
Dopóki nie zniszczy się źródła jej mocy i życia, źródła jej egzystencji we wszechświecie
jej cień będzie prześladował świat czarodziejów, aż w końcu pogrąży go w
ciemności. My, obrońcy białej magii, obrońcy równowagi, będziemy czuć na
karkach oddechy jej zwolenników.
Moi kochani następcy, przykro mi, że musimy
przekazać wam to smutne dziedzictwo. Żyjcie i cieszcie się życiem, ale przygotujcie
się do walki i pamiętajcie, że Morgana nie umarła. Powłoka jej ciała została
zniszczona, ale jej "ja", wszystko co czyniło ją Najmroczniejszą,
przetrwało i będzie trwać obojętnie ile jej wcieleń zabijecie. Musicie
zniszczyć jej magię, która utrzymuje ją w zawieszeniu nawet po śmierci. Musicie
zniszczyć ją całą.
Tak przepowiedział nasz Mistrz.
Zawierzyliśmy mu. Wy też mu
zawierzcie, gdyż tylko on był w stanie stawić czoła Morganie
Najmroczniejszej.
Ravena Ravenclaw
Arthemis zatrzymała się chwilę na tym
wpisanie zastanawiając się kto był Mistrzem. Chyba samo to, że był w stanie
stawić czoła Morganie, dostatecznie go demaskowało. Przeczytała jednak następny
wpis, żeby nie wyciągnąć błędnych wniosków.
Naszego
Mistrza już nie ma. Odszedł. Zostawił nam całą swoją wiedzę. Zostawił nam swoją
mądrość i miłość. Zostawił nam wskazówki. Zostawił nam spokój, pieczętując
Morganę na wieki. I chodź nasze serca krwawią, jesteśmy wdzięczni, gdyż możemy
dzięki niemu założyć szkołę, o której marzył i zabezpieczyć studentów, których
będziemy kształcić w 13 najważniejszych dziedzinach magii. Tej liczby nie można
zmienić, tych dziedzin nie można zlikwidować obojętnie jak bardzo zmieni się
świat. 13 dziedzin magii, 13 strażników - 13 filarów Hogwartu, które stanowią
13 kluczy obronnych świata czarodziejów.
Helga Hufflepuff
Arthemis
przerzuciła następną grubą kartkę i przeleciała ją wzrokiem.
W każdym stuleciu pojawia się 13 osób, 13 kluczy, 13
specjalistów od 13 dziedzin magii. Nie pojawiają się równocześnie. Nie są
identyczni. Mogą pochodzić z różnych raz, urodzić się w różnych krajach, albo w
różnych krajach się wychować. To wszystko nie jest ważne. Każdego z nich nitka
przeznaczenia - wewnętrzny przymus, będzie w pewnym momencie ich życia ciągnąć
do Hogwartu. Hogwart został zaprojektowany i zbudowany w taki sposób, że 13
najważniejszych wież zostało ułożone na planie ośmiokąta. Uruchomione przez 13
kluczy tworzą barierę mocy dla każdego człowieka na świecie, który posiada
chociaż odrobinę magicznej krwi w żyłach. Magia przekraczająca nawet nasze
umysły. Magia zaprojektowana przez Białego Maga. Magia, która w najlepszym
wypadku zapewni siłę i ochronę w walce z Najmroczniejszym wrogiem, a w
najgorszym pomoże przetrwać społeczeństwu czarodziejów tak długo, jak długo
Morgana będzie skażała świat swoim istnieniem.
Godryk
Grffindor
Arthemis szybko biło serce, gdy z otwartą
księgą w rękach, podeszła do ogromnej makiety. Zaczęła czytać czwarty wpis.
Mistrzu, zrobiliśmy wszystko tak, jak przykazałeś.
Czuję w kościach, że w krytycznym momencie mechanizm zadziała. Chociaż żyjemy
teraz, chronimy przyszłość. Jak wielką moc ma Morgana, skoro nawet ciebie
zepchnęła w ciemność? Mistrzu... drżę na myśl o tym, z czym spotkać się będą
musieli nasi potomkowie. Modlę się w duchu, żebyś czuwał nad nimi, gdy staną w
momencie próby. Wiem, że przekazałeś tajemnice Morgany tylko najbardziej
zaufanym. Tylu ilu palców u rąk było tych, którzy otrzymali brzemię tej wiedzy.
Modlę się, żeby 13 wybranych zjednoczyło się na czas i było silnych.
Salazar Slytherin
Kto by pomyślał, że ten człowiek
kilkadziesiąt lat później założy Komnatę Tajemnic. Czas zmieni ludzi, zadumała
się Arthemis. Slytherin i Gryffindor jako młodzieniaszki musieli być bardzo
zżyci. A cała czwórka była zapewne obsesyjnie oddana Mistrzowi. Białemu Magowi.
Wielkiemu Merlinowi.
Dobrze utrzymano ich tajemnicę. Nikt do tej
pory nie dowiedział się, że byli oni uczniami Merlina. A Pan Ru - ta tajemnicza
postać, którą trudno było ogarnąć rozumem - zapewne był jednym z nich.
Arthemis łatwo było uwierzyć w to, że
czterech uczniów Merlina zostało w Anglii, żeby spełnić wolę Mistrza, a piąty
stał się żyjącym nośnikiem tajemnicy, ukrytym i strzeżonym. Strzeżonym, ale też
strzegącym. Przewodnik. Jak człowiek, który wyznacza kurs, rysuje mapę
wzburzonego morza, żeby marynarze wiedzieli dokąd płynąć - Kartograf.
Arthemis uśmiechnęła się do siebie
rozczulona. Ta jego pozaczasowość, ten smutek w oczach, które widziały zbyt
wiele, ta radość odkrywania wiecznie nowego świata...
Ru - Ostatni Uczeń Merlina.
Przyjrzała się makiecie i przekartkowała
dalej księgę. Rysunki, mechanizmy, opis działania, wszystko tam było. Wyjęła
różdżkę i dotknęła środkowej, najwyższej Wieży Astronomicznej. Wystrzeliły z
niej promienie łączące 12 innych wież i baszt. Tworząc ośmiokąt, w którym każda
z wież była połączona z innymi.
Oczywiście Arthemis wiedziała, że poza tymi
trzynastoma w Hogwarcie jest jeszcze ze sto wież, które nie zawierały się w
planie ośmiokąta, ale te były największe i najwyższe.
13 filarów. W Hogwarcie zawsze było 13
nauczycieli. 13 przedmiotów: Latanie, Astronomia, Starożytne runy, Numerologia,
Opieka nad magicznymi stworzeniami, Wróżbiarstwo, Mugoloznawstwo, Historia
Magii, Transmutacja, Zaklęcia, Zielarstwo, Eliksiry i Antidota oraz Obrona
przed czarną magią.
Pan Ru ściągnął czterech. Cztery klucze.
Ale skąd wiedział, że to akurat oni? Jak to wyczuł? Jak ich znalazł?
Arthemis po raz drugi stuknęła różdżką w
makietę i wszystkie linie zniknęły. Wyszła z pokoju, odwróciła się i
zabezpieczyła wejście, łącząc je ze swoimi mocami. Będzie wiedziała, kiedy je
ktoś naruszy.
Pośpiesznie, żeby zdążyć przed końcem
uczty, wróciła do gabinetu dyrektora. Rozsiadła się w fotelu i wzięła do ręki
resztę listów, mając nadzieję, że z nich dowie się, jak rozpoznać pozostałe
Klucze.
Czuła się jak mała dziewczynka przy
puzzlach uważna, skupiona, podekscytowana każdym nowym kawałkiem, który udało
jej się dopasować.
Wszystkie klucze były potężne. Tego mogła
się domyślić. Czasami potężnie magicznie w generalnym ujęciu, a czasami tylko w
ich wybranych dziedzinach.
Charlie Weasley. Dlaczego dopiero teraz?
Dlaczego nie podczas II wojny czarodziejów? Czemu wcześniej nie rozpoznano go
jako klucza?
Arthemis wpatrywała się w listy od pana Ru
do dyrektora, gdy nagle poczuła, że litery w liście o Charliem zaczynają się
przestawiać. Czy dyrektor też to wiedział?
Zaraz potem zrozumiała, że nie.
Witaj Moja Kochana Arthemis,
żałuję, że nie
mogę ci tego wszystkiego przekazać osobiście, ale nie byłoby to bezpieczne, a
poza tym sądzę, że zrozumiesz w ten sposób również. Kochanie, musisz zrozumieć,
że nigdy nie spodziewałem się spotkać kogoś takiego, jak ty, a zapewniam cię,
że żyję na tym świecie już jakiś czas. Dyrektor waszej szkoły jest odpowiednim
człowiekiem na odpowiednim stanowisku, jednak nie ma tego czegoś, co pozwala
znajdować 13 Klucze. Ze swojej strony będę ich szukał i zrobię wszystko, żeby
znaleźć ich na czas. Musisz zdawać sobie sprawę, że nie uruchamiałabym 13
Filarów bez powodu. Może to nie stanie się w ciągu najbliższych dziesięciu lat,
może nawet nie stanie się nic w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat, ale
stanie się na pewno. Dlatego chcę, żebyś była czujna. Nie rozglądaj się za
Kluczami, ale gdy jakiś wyczujesz, to nie daj mu odejść. Klucze żyją, ich
przeznaczenie żyje, zmienia się, ewoluuje. Niektórzy stają się Kluczami
dopiero, gdy spotka ich w życiu coś, co prowadzi ich do przeznaczenia. Inni są
nimi od urodzenia. Inni przestają być Kluczami, gdy tracą to, co ich nimi
czyni. Jeszcze inni, jak Algernon będą nimi już zawsze. Wiedzą o tym, a gdy
znajdą się w Hogwarcie, do którego ciągnie ich przeznaczenie, również to czują.
Arthemis ty
też to czujesz. Nie, nie jesteś Kluczem i nie przewiduję, żebyś kiedykolwiek
nim została, ale wyczujesz w nich coś, gdy się skupisz. Gdy będziesz chciała to
znaleźć odkryjesz w nich moc, czystą, niczym nieskażoną moc. Siłę ich woli, ich
uczuć, ich nieskanalizowanej magii. Zobaczysz to, gdy spojrzysz na nich oczyma
sięgającymi dalej niż wzrok.
Ru
Arthemis szybko wzięła do ręki następny z
listów. Ten był o Algernonie. Można by powiedzieć, że był bardzo perswazyjny.
Dyrektor nie mógł się nie zgodzić na jego obecność. I chyba dobrze na tym
wyszedł, bo dobrze się dogadywali.
Po chwili znowu zaczęło się dziać to, co z
poprzednim listem. Litery zostały przestawione.
Witaj
Arthemis,
pewnie
zastanawia cię, dlaczego umieściłem Algernona w szkole pełnej dzieciaków? Otóż,
ufam mu. On nie zawiedzie. I tak jak powiedziałem, nawet jeżeli inni mogą się
zmienić, on zostanie już zawsze Kluczem. Był nim od XVII wieku i będzie nawet w
następnym stuleciu. Nie musisz go pilnować, ale jeżeli Dyrektor szkoły cię o to
poprosi to zrób to. Algernon to potężny sojusznik. Był hulaką i śmieszkiem za
życia, co zupełnie nie pasuje do jego obecnego image'u, ale czasem z niego
wychodzi. Oleandra ma podobny, jak ty charakter. Dużo przeszła i mam wrażenie,
że to jeszcze nie koniec jej historii. Honorata to dusza towarzystwa, a Charlie
- sam byłem zaskoczony, gdy los mnie z nim zetknął. Jestem bowiem pewien, że od
niedawna ma w sobie to, co powinien mieć klucz. Arthemis, korzystaj z życia.
Niech wszystko, co wiesz nie zaważy na twojej radości, ale jesteś moim
wojownikiem i mam nadzieję, że gdy przyjdzie czas, pójdziesz za mną z własnej
woli. Niedługo kończysz szkołę, ale wierz mi, że nie chodzi o uczniów, ale o
cały świat czarodziejów, więc czuwaj nad nią z daleka. Przykro mi, że obarczam
cię tą odpowiedzialnością, ale mam wrażenie, że tak czy inaczej, obojętnie jaki
los przeciął nasze ścieżki i w którym momencie naszego życia - i tak byś się w
to wszystko wmieszała - Arthemis miała wrażenie, że w tym
ostatnim zdaniu wyczuwa nutkę śmiechu i poirytowania. - To wszystko. Wróć do bycia studentką. Pozostałe 9 kluczy trafi do
zamków we właściwym czasie.
RU
Arthemis uśmiechnęła się do siebie żałując,
że nie może mu niczego odpisać. W tym samym momencie w zamku rozległ się hałas.
Uczta się skończyła. Arthemis odłożyła listy na biurko dyrektora i czekała,
zamknęła oczy, ale otworzyła zmysły.
Chwilę później weszło do gabinetu sześć
osób. Dyrektor, profesor Alexander i czterech nowych profesorów.
Arthemis powoli otworzyła oczy i spojrzała
na nich. Ich aury iskrzyły się różnymi kolorami szlachetnych kamieni. A
wewnątrz ich aur było coś co przypominało idealnie oszlifowaną kryształową kulę
umieszczoną wewnątrz ich mostków. Nieskanalizowana moc. Nieruszona i
nieużywana. Chowana i rozwijana tylko do jednego celu. Otwarcia bariery
przeciwko Morganie. A więc to czyniło klucz kluczem.
Cztery. Nie. Pięć. Wyczuwała w Hogwarcie
pięć kluczy. Spojrzała na profesor Alexander i dostrzegła dokładnie to samo, co
widziała w nowej czwórce.
- Piąty
klucz - szepnęła i wyłączyła zmysły.
Wszyscy spojrzeli na nią szeroko otwartymi
oczyma.
- Miał
rację. Naprawdę to widzisz - powiedział zafascynowany Deveraux. - Widzisz to,
czego ja nie widzę. Kartograf to przewidział.
- Kto
jest piątym kluczem? - zapytał Algernon. - Powiedziałaś, że jest piąty. Kto?
Arthemis zerknął na profesor Alexander.
- Profesor
Alexander.
Ta początkowo była zdziwiona, a potem
zmarszczyła brwi, jakby się w siebie wsłuchiwała.
- Tak,
chyba tak - przyznała.
- Naprawdę?
- zapytał zszokowany dyrektor. Pokręcił z niedowierzaniem głową. - Masz jakieś
pytania?
- Raczej
nie. Jakby to powiedzieć, co będzie to będzie. Mamy być przygotowani, ale nie
musimy się jeszcze zbroić - wzruszyła ramionami. - Mam mieć oczy otwarte, ale
nie mam szukać dopóki nie będziemy do tego zmuszeni. Tak powiedział pan Ru, a
ja nie będę kwestionować jego słów...
- To
coś nowego - mruknął do siebie Deveraux. - Skoro już wszystko, wszyscy wiemy,
to chciałbym cię prosić, żebyś została asystentką profesora Luciana. Biorąc pod
uwagę twoją wygrana w zeszłorocznym turnieju i tak byłabyś ponad poziomem...
Postaramy się to zrobić tak, żebyś mogła uczestniczyć na zajęciach w
międzyczasie.
- Dobrze
- zgodziła się Arthemis. - Nie mam nic przeciwko. Przynajmniej lekcje będą
ciekawe...
- Zapewniam
cię, że tak... - mruknął groźnie Lucian.
Arthemis jedynie uniosła brew.
- Panie
profesor - skłoniła się Caprifolii i Bennett, - z niecierpliwością czekam na
nasze zajęcia. Panie Dyrektorze proszę dać znać, gdy będę potrzebna. Profesorze
Lucian... - zatrzymała na nim wzrok, - do zobaczenia na zajęciach.
Lucian ukłonił jej się z kpiną.
- Nie
mogę się doczekać - odpowiedział z szerokim, drapieżnym uśmiechem.
Arthemis skierowała się do drzwi.
- Nic
nie opuści tego pokoju prawda? - rzucił jeszcze dyrektor.
Arthemis odwróciła się spokojnie.
- Wie
pan, że nie odpowiem twierdząco na to pytanie. Mogę natomiast powiedzieć, że
nie dowie się nikt niepowołany.
- To
znaczy? - zapytała chłodno Caprifolia.
- To
znaczy, że będziemy mieli potężnych sprzymierzeńców z zewnątrz, kiedy nadejdzie
czas - odpowiedział tajemniczo Charlie Weasley, skinąwszy głową Arthemis.
- Zabezpieczyłam
podziemia - powiedziała Arthemis na odchodnym.
- Ja
też - odpowiedziało jej chórem pięciu strażników i dyrektor.
Arthemis weszła do Pokoju Wspólnego,
rozejrzała się i dopiero po chwili zdała sobie sprawy z tego, że jej serce
przyśpiesza w lekkiej panice, gdy nie może znaleźć tej jednej twarzy, której
szukała odruchowo.
Nie ma go. Przecież o tym wiesz -
powiedziała sobie stanowczo Arthemis, odwracając się w jej kierunku. - Nie
panikuj. Przecież nic się nie dzieje...
Przeszła szybko przez Pokój Wspólny po
drodze witając się z niektórymi znajomymi osobami. Po chwili otworzyła drzwi
sypialni, którą już od trzech lat dzieliła z Rose i Lily.
- Arthemis,
gdzieś ty się podziewała? - zapytała, natychmiast wstając od biurka Rose. -
Nagle znikłaś i nie było cię przez całą ucztę!
Rose miała zarumienione policzki i trochę nieprzytomne
spojrzenie. I mówiła zdecydowanie za szybko.
- Dyrektor
chce, żeby wszyscy prefekci współpracowali, szczególnie mamy dopilnować, żeby
współpracowali Ślizgoni i Gryfoni! Wiesz ile pracy będzie to wymagało?!
Przecież do tego jest konieczna zmiana postawy całej szkoły na najbardziej
pierwotnym poziomie! Jest 24 prefektów w tym tylko dwóch Naczelnych. Jakby tego
było mało nowi prefekci to uważają to za jakąś zabawę! Mam tyle na głowie, a ty
gdzieś znikasz bez słowa! Nikt nie wie, gdzie jesteś, a dyrektor mówi szyfrem,
co wcale mnie nie uspokaja!
Arthemis zamrugała zdziwiona jej nagłym
wybuchem. Ponieważ Rose po raz kolejny otwierała usta, położyła jej ręce na
ramionach.
- Rose
- powiedziała wolno, uśmiechając się lekko. Jakby nie było rozsądna, spokojna,
zrównoważona i zorganizowana Rose w takim stanie to nie był codzienny widok. -
Nie jestem prefektem. Nie musisz nade mną czuwać. Sytuacja była nagła, ale nie
niebezpieczna, dlatego nic nie powiedziałam. A teraz posłuchaj... Jesteś
Prefektem Naczelnym. Wybrali cię nim, bo jesteś najlepsza. Nie musisz się tak
denerwować.
- Łatwo
ci powiedzieć! To jest tona nowych obowiązków!
- Ale
nie jesteś sama, prawda?
- Zdecydowanie
nie jest - roześmiała się Lily, stając w drzwiach. - Musiałabyś słyszeć
dyrektora!
- Co
powiedział? - zainteresowała się Arthemis.
Rose machnęła ręką.
- Są
teraz ważniejsze sprawy!
- Rose,
jesteś Prefektem Naczelnym nie Dowódcą Wojska - roześmiała się Arthemis. -
Uspokój się... Zrobisz to z zamkniętymi oczami i organizując to wszystko lewą
ręką, bo jeżeli TY nie dasz sobie rady, to nikt nie da - dodała spokojnie i
pewnie. Nachyliła się i na chwilę przytknęła czoło do czoła Rose. - Będzie
dobrze.
Rose się zmarszczyła, ale już nic więcej na
ten temat nie powiedziała.
- Gdzie
byłaś? - zapytała zamiast tego. - Ominęło cię przedstawienie nowych
nauczycieli.
- Nie,
nie ominęło - odpowiedziała Arthemis. - Poznałam ich zanim trafili na ucztę.
- Niby
dlaczego? - zapytała podejrzliwie Rose.
- Dyrektor
chciał, żebym się o czymś dowiedziała.
Rose wzięła się pod boki.
- Znowu
cię w coś wplątali? Na samym początku roku?
- Mówiłam,
że tak będzie - rzuciła Lily.
Arthemis podniosła ręce do góry, żeby
powstrzymać ich tyradę.
- Spokojnie.
Tylko przekazali mi pewne informacje. Zabezpieczę drzwi i wam opowiem.
- Pozwolili
ci?
- Nie
zabronili - odpowiedziała Arthemis. - A poza tym... dyrektor wiedział, że na pewno
powiem Jamesowi. Profesor Weasley...
Lily wybuchła śmiechem.
- Jak
to brzmi! Nigdy nie pomyślałabym, że wujek Charlie będzie profesorem! Przecież
on się do tego nie nadaje!
- Może
nadaje się bardziej niż myślisz - ofuknęła ją Rose. - Przynajmniej będzie
wiedział o czym mówi.
- W
każdym bądź razie powiedział dokładnie to, co miałam na myśli i to chyba
wystarczyło dyrektorowi. A tak w ogóle, nie uważacie, że on wygląda
zadziwiająco młodo, jak na swój wiek? Przecież on jest starszy od naszych
ojców...
- Ach,
to! - Lily machnęła lekceważąco ręką. - To w sumie był wypadek o bardzo
przydatnych skutkach, jak widać. Wiesz, że smocza krew ma 12 magicznych
zastosowań, prawda? Tylko, że to są zastosowania po przetworzeniu... w
eliksirach itd. A wujek raz trafił w nieprzyjemną sytuację między walkę dwóch
smoków. I część nierozcieńczonej krwi jednego z nich oblała praktycznie całą
jego postać. Większość została ochroniona przez ubranie, ale twarz miał zalaną.
No i w sumie jego skóra na twarzy i szyi prawie się nie starzeje. Nadal wygląda
jakby miał 32 lata. Ale jak spojrzysz na jego dłonie to widać różnice, bo miał
wtedy rękawice. My się przyzwyczailiśmy, a reszta bierze go za młodszego niż
jest, ale wydaje mi się, że to wynika bardziej z faktu, jak się zachowuje niż
jak wygląda.
- To
ciekawe. Aż dziwne, że nikt nie próbował tego do tej pory wykorzystać...
- Pewnie
by próbowali - powiedziała Rose. - Ale raczej nikt nie ma ochoty ryzykować dla
urody spotkania z żywym smokiem i spuszczania mu krwi.
- Fakt - przyznała Arthemis.
- A
teraz powiedz, czego od ciebie chcieli? I czemu się na to zgodziłaś?
Arthemis wzruszyła ramionami.
- Znasz
mnie - odpowiedziała na drugie z pytań. - Świecą mi się oczy, jak coś ma się
dziać. Mimo wszystko się zdziwiłam, jak mnie dyrektor nagle wezwał... - zaczęła
opowiadać.
Gdy Arthemis zakończyła opowieść, Rose
zmarszczyła brwi.
- I
naprawdę nie będziesz się wtrącać? Dobrze wiesz, o co mi chodzi Arthemis.
Jesteś jak pies gończy, gdy wyczujesz jakąś tajemnice - powiedziała zakładając
ręce na piersi.
Arthemis miała na twarzy wyraz niebiańskiej
niewinności, gdy odparła:
- Po
pierwsze dla mnie to już nie jest tajemnica, skoro mi o tym powiedzieli,
prawda? Po drugie, niby co mam z tym zrobić? W szkole nic się nie dzieje. Nie
wiem, czy pozostałe klucze chodzą już po świecie, a poza tym gdzie miałabym ich
szukać? Po trzecie pan Ru powiedział wyraźnie, że nadejdzie czas, ale jeszcze
nie teraz. Wniosek z tego, że lepiej tego nie ściągać wcześniej.
Rose nie wydawała się być przekonana.
- Rose,
- Arthemis roześmiała się. - nic się nie dzieje, więc nie będę się w nic
wtrącać. Wisi gdzieś na horyzoncie czarna chmura, ale na razie się nie zbliża.
Mamy mieć świadomość, że coś może się stać, ale wcale nie musi...
- Daj
jej już spokój Rose - rzuciła Lily ze swojego łóżka. - Arthemis wie, że jeżeli
coś odwali to James obedrze ją ze skóry i pewnie nawet nie pofatyguje się, żeby
użyć do tego noża...
Rose wydawała się tym bardziej przekonana
niż wcześniejszymi, racjonalnymi wyjaśnieniami Arthemis.
- Ale
jak ty chcesz chodzić na zajęcia?
Arthemis wzruszyła ramionami.
- Spytaj
tych, którzy to wymyślili. Wątpię natomiast, żeby profesor Lucian potrzebował
mnie na zajęciach.
- Jest
w nim coś dziwnego - mruknęła Lily.
- To
wampir.
- Że
słucham?! - krzyknęła Rose.
- Nie
mów, że nie zauważyłaś - odparła Arthemis.
- Ale
przecież wampir nie może być nauczycielem! A jak się wymknie spod kontroli?!
Arthemis uniosła spokojnie brew i
powiedziała dwa słowa:
- Profesor
Lupin?
Rose zacisnęła usta.
- To
była inna sytuacja.
- Nie
wydaje mi się...
- Arthemis,
profesor Lupin brał eliksir, który trzymał go przy zmysłach. Skąd wiadomo, że
Lucian będzie chociaż brał pod uwagę kontrolowanie swojej natury.
Arthemis wstała.
- Nawet
nie wiesz, czym on się tak naprawdę żywi. Bo raczej z nim nie rozmawiałaś,
prawda Rose? Tak samo, wątpię, żebyś miała jakiś dowód na to, że trzystuletni
wampir nie potrafi nad sobą panować. A poza tym chyba nie uważasz, że tylko ty
wzięłaś to pod uwagę, a pan Ru, dyrektor Deveraux i wszyscy pozostali
wykładowcy w szkole - nie?
Rose i Arthemis mierzyły się wzrokiem.
- Serio,
tylko mi się tu nie pobijcie - mruknęła Lily. - Ale w sumie jestem pewna, że
Lucian dostał kredyt zaufania. Może dlatego Arthemis ma go pilnować?
- Nie
mam zamiaru nikogo pilnować - odparła Arthemis. - I uważam, że wcale nie muszę.
Pan Ru...
- Wiecznie tylko pan Ru! - krzyknęła Rose.
- Wszystko, co tylko on powie jest święte! Zawsze jesteś taka krytyczna wobec
wszystkiego, Arthemis, ale do niego nie masz w ogóle dystansu! A gdyby ci
powiedział, że masz się zabić, bo dzięki temu uratujesz magiczny świat, to też
byś to zrobiła bez pytania?! Widziałaś tego człowieka raz na oczy!
- Chciałabym,
żebyś go poznała Rose. Może wtedy byś zrozumiała - odparła spokojnie Arthemis.
- Bardzo
chciałabym go poznać. Zadałabym mu kilka pytań. Na przykład: Jak to się dzieje,
że zawsze jakimś cudem ma książkę, która potrafi rozwiązać problemy, zagłady
świata?
- Może
dlatego, że ma tysiąc lat?! - odparła Arthemis gwałtownie.
- A
dlaczego te książki zawsze trafiają akurat do ciebie?!
- A
pomyślałaś, co by się stało, gdyby nie trafiły?!
- Skąd
wiedział, że będą ci potrzebne?! Może to on tym wszystkim dyryguje?!
- Ten
człowiek, jest wyrocznią! Widzi pewne rzeczy. Kontroluje pewne rzeczy.
- Skoro
wiedział co się stanie, to czemu sam nie przyszedł i nie rozwiązał problemu z
czarnymi diabłami, zanim mało nie zniszczyły szkoły.
- Wiesz,
jak działa zmieniacz czasu? Nie możesz zmienić przeszłości, żeby nie wywołać
katastrofy w teraźniejszości. Tak samo działają wizje. Doskonale o tym wiesz!
Wyrocznia w wizji widzi tysiące rozwiązań. Skąd wiesz, jak wyglądały pozostałe
z nich? Skąd wiesz, co by się stało gdyby pan Ru osobiście zajął sie tamtą
sprawą? Jedno wydarzenie jest jak domino. Pociąga za sobą ciąg innych!
- To
nie zmienia faktu, że nie możesz ślepo wierzyć w każde jego słowo!
- Dlaczego
miałabym nie wierzyć, skoro zawsze czuwa nad nami i podsyła rozwiązanie, które
pomaga nam przetrwać?!
- I to jest podejrzane! Jak w ogóle...
Podczas gdy Rose i Arthemis kłóciły się
dalej, nie zauważyły, że Lily wyszła z pokoju, a po chwili wróciła z książką w
rękach. Przeglądała strony, jednym uchem słuchając kłótni. To było ciekawe, że
dziewczyny zaczęły w tym roku tak wcześnie. Lily miała pewną teorię, że jest to
związane z poziomem ich stresu. Nowej funkcji Rose i konieczności dostosowania
się do nieobecności Jamesa u Arthemis.
Pogwizdując znalazła właściwą stronę,
podeszła do biurka obok, którego kłóciły się dziewczyny i z całej siły
trzasnęła tomem o blat. Rozległ się huk, od którego zarówno Arthemis, jak i
Rose podskoczyły.
Lily wskazała palcem ustęp w książce.
- Czytać.
Obie.
Nadal zaskoczone dziewczyny posłusznie się
nachyliły.
"Wampiry na początku swojego
żywota żywią się krwią, żeby moc funkcjonować. Mugolskim mitem jest natomiast
to, że żywią się krwią cały czas i bardzo często. Wampir-mistrz, liczący sobie
kilkaset lat odczuwa konieczność pożywienia się krwią jedynie raz w roku.
Dzięki temu może funkcjonować w normalnym społeczeństwie, gdyż ludzka krew
sprawia, że promienie słoneczne nie są dla niego zabójcze. Wampiry mogą,
aczkolwiek nie muszą się pożywiać innym pokarmem. Nie jest on dla nich
śmiertelny. Odczuwają głód, przy gwałtownej utracie mocy magicznej.
Do popularnych mitów o wampirach
należą również informacje o zamianie w wampira. Wampirze ugryzienie nie jest
równoznaczne z przemianą w wampira. W zasadzie jest to proces wyczerpujący i
długi. Pełna zamiana w wampira trwa ponad dwa tygodnie."
Dalej opisane były jeszcze umiejętności
oraz słabe i mocne strony wampirów.
- To
chyba rozwiewa twoje wątpliwości Rose i kończy wasz spór, bo rozumiem, że wasz
spór dotyczył zagrożeń wynikających z faktu, że wampir jest nauczycielem... -
powiedziała Lily podchwytliwie, patrząc na przyjaciółki z ciekawością.
Rose skinęła głową.
- A
teraz gdy już wyjaśniliśmy te kwestie może powiecie sobie otwarcie, co wam tak
naprawdę leży na wątrobie, żebym mogła w spokoju iść spać?
Oczywiście Lily doskonale wiedziała, że
żadna z nich nie zacznie tematu, który je dręczył, bo były zbyt zawstydzone.
Ale przynajmniej dotarło do nich, że kłócą się o jakąś nieznaczącą rzecz.
- Uważam,
że powinnaś bardziej uważać na to, co mówi pan Ru - burknęła Rose.
- Uważam,
że powinnaś mieć chociaż odrobinę więcej zaufania, jeżeli nie do pana Ru, to do
mnie.
- W
porządku - mruknęła Rose.
- W
porządku - odparła Arthemis. - Muszę napisać list do Jamesa.
Rose otworzyła usta, jakby chciała coś
powiedzieć, ale Arthemis przewróciła oczami.
- Nie,
nie napiszę mu tego wszystkiego. Nie jestem idiotką...
Rose prychnęła śmiechem.
- Fakt.
No, dobra. Pora przygotować się na jutro. Zacznijmy od zasad dotyczących
ubioru. Muszę przeprowadzić kontrolę, żeby wiedzieć na czym stoimy... -
mruczała do siebie, po kolei wymieniając punkt po punkcie.
Lily spojrzała na Arthemis i zakręciła
palcem przy skroni, bezgłośnie mówiąc: Oszalała!
Arthemis zacisnęła usta, żeby się nie
roześmiać i usiadła przy swoim biurku, żeby napisać list. Opisała w nim nowych
nauczycieli; napisała, że ma zostać asystentką profesora; a ponieważ czuła się
trochę niepewnie, wspomniała o kłótni z Rose, bo chciała wiedzieć, czy naprawdę
nie dostrzega własnego ślepego oddania do pana Ru. Na końcu opisała mu, że będzie
miała mu dużo do opowiedzenia, jak się zobaczą i że ma nadzieję, że będzie to
jak najszybciej.
Zerknęła na pierścionek na palcu,
zarumieniła się i nie napisała nic więcej.
- Lily,
jest gdzieś Windy? - zapytała o sowę przyjaciółki.
- Na
pewno jeszcze nie poleciała do sowiarni, więc jak zagwiżdżesz to przyleci. Nie
chcesz mieć nowej sowy? Od czasu Aurory korzystasz ze szkolnych sów.
- Nie
myślałam o tym - odparła Arthemis. - Ale pewnie będę musiała pomyśleć. Może uda
mi się znaleźć jakąś w Hogsmead, albo jak pojedziemy na święta do domu.
Gdy w końcu po wysłaniu listu i umyciu się,
wylądowała w łóżku, długo nie mogła zasnąć. Leżała odwrócona w stronę okna i
jej łóżko było za dużo, poduszka zbyt chłodna, kołdra ją przytłaczała.
Spoglądała na błysk srebra na palcu i zastanawiała się, jak ma się z tym czuć.
Co ma z tym zrobić? Jak okiełznać przerażenie i rozsadzającą radość? Przesunęła
obrączką wokół palca.
- Ty głupku, - mruknęła bezgłośnie. -
Myślałeś, że co? Że to jakoś cię zastąpi? Sprawi, że będę się czuła mniej
niepewnie? Twój plan jest do bani... - wtuliła twarz w poduszkę.
- Arthemis
- usłyszała szept w ciemności. - Śpisz?
- Nie.
- Ja
też nie - odparła Rose. Z jej posłania błysnęły żółte kocie oczy Gina.
Arthemis podniosła się i zapaliła lampkę.
- Gramy
w karty?
Rose w odpowiedzi z ochotą wyskoczyła z
łóżka, jakby nie mogła się doczekać, aż coś rozproszy jej myśli.
Zasnęły w końcu z kartami w dłoniach, gdy
pierwsze promienie świtu zaczęły oplatać zamek.
Ta część zapowiada się interesująco. Bardzo ciekawa historia o tych 13 filarach. Ciekawe jak to wszystko potoczy się dalej
OdpowiedzUsuń