środa, 31 stycznia 2018

Ostatni z rodu Blacków (Rok VII, Rozdział 5)

Arthemis wraz z Lily i Christerem poszła do Hogsmead następnego ranka po śniadaniu. Miała wrażenie, że idzie z dwójką bardzo gadatliwych  i niezwykle energicznych czterolatków. Przez chwilę zastanawiała się, jak Scorpius Malfoy zaprzyjaźnił się z tak barwnym stworzeniem, jakim był Christer. Pamiętała jednak, że potrafi też zagrać w ostry sposób, kartami, które mu rozdano. Może właśnie na tym polegała sztuczka? Wszyscy uważali go za wesołka, nierozgarniętego, trochę głupiutkiego, ale dobrotliwego chłopca, który włóczył się, jak oddany fan za chłodnym i popularnym Scorpiusem Malfoyem. Arthemis jednak widziała to trochę inaczej. Według niej przy całej swojej wesołości ten człowiek był cholernie sprytny, a jego wesoły charakter tylko mu w tym pomagał. Nikt nie podejrzewał, że ktoś tak beztroski może dokładnie kalkulować, obserwować i obmyślać posunięcia. Niezastąpiony w sytuacjach kryzysowych - zawsze mógł robić coś, co ktoś widoczny nie mógł, bo nikt nie podejrzewał go o takie zdolności.
     Arthemis w myślach porównywała go do wielkiego pluszowego kociaka, który potrafi zmienić się w polującego jaguara. Lubiła ciekawych ludzi. A Christera trudno było nazwać nudnym. W końcu jak często spotykasz kogoś kto mógłby być zarówno w Hufflepuffie, jak i w Slytherinie?
     Zaszli do Trzech Mioteł, gdzie w rogu stolika siedziała już dystyngowana starsza dama. Miała na głowie kapelusz z szerokim rondem i rozglądała się ciekawie dookoła. Jej poznaczona lekkimi zmarszczkami twarz nadal była piękna. Nadal miała jasne blond włosy i jasne niebieskie, ogromne oczy. Według obliczeń Arthemis obecnie powinna mieć około sześćdziesięciu lat. Czas był dla niej bardzo łaskawy.
     Królewskim gestem uniosła dłoń na powitanie. W każdym calu była damą. Może trochę szaloną, ale jednak damą.
     - Babciu, jak dobrze cię widzieć - Christer nachylił się i pocałował oba jej policzki. - Wyglądasz trochę gorzej niż zwykle - zaśmiał się.
     - Lubisz zaskakiwać ludzi, prawda Chrissy? Twój ojciec całą drogę narzekał na to, jak bardzo. Gdybyśmy nie dotarli na miejsce, chyba bym go udusiła... Ale gdzie twoje maniery? Przedstaw mi swoje urocze towarzyszki.
     - Oczywiście. Oto właśnie moja babcia - Rosamund Chatham. Babcia, to Arthemis North i Lily Potter. Znajome Scorpiusa Malfoya.
     - Zaczął się w końcu uśmiechać? Martwię się o niego. Był taki blady, kiedy go ostatnio widziałam...
     Lily się zaśmiała.
     - Powiedzmy, że zaczął nabierać kolorów. Może zamówię Pani herbatę?
     - Kochanie, herbatę to ja mam na co dzień. Wolałabym coś niezwykłego. Reggie i jego żona zawsze tak bardzo uważają, żeby nie afiszować się przy mnie z magią, że to niemal męczące. To, że nie mogę jej używać, nie oznacza, że jej nie znam...
     - A więc kremowe piwo z pyłem chochlików - powiedziała Lily z błyskiem w oku.
     - Lily, chyba nie... - zaczęła Arthemis.
     - Och, babcia uwielbia cudaczne rzeczy. Zawsze przywożę jej coś z Zonka i tonę słodyczy z Miodowego Królestwa.
     - Jesteś taki niepodobny do ojca - dodała ze śmiechem i nostalgią w głosie. - Reginald zawsze był taki cichy, spokojny i małomówny... - Lily przyniosła zamówienia. - Och, wygląda wspaniale! - Z piany nad piwem wyskakiwały tęczowe bąbelki i rysowały nad kuflem przeróżne wzory i figury. Upiła łyk i zaśmiała się. - Łaskocze. A więc, dziewczynki? Po, co chciałyście się spotkać z taką staruszką, jak ja?
     - No, więc... - zaczęła Lily, ale przerwał, gdy Arthemis przesunęła po blacie stolika starą fotografię drużyny quidditcha.
     - Och... - Rosamund uśmiechnęła się. - A więc o to chodzi... - Jej oczy się zaszkliły, gdy podniosła fotografię. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
     - Babciu? - zaniepokoił się Christer.
     Uśmiechnęła się do niego i poklepała go po dłoni.
     - Wszystko w porządku, kochanie. Po prostu... bardzo długo na to czekałam... - spojrzała na Arthemis.
     - Zna Pani jedną z tych osób, prawda?
     - A ty wiesz, kogo... - odparła jej domyślnie. Dotknęła szukającego na fotografii drużyny Ślizgonów. - Reggie... - powiedziała tylko, a potem spojrzała przepraszająco na Christera. - Nigdy nie opowiadałam ci o dziadku, nie dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że nie wiele o nim wiedziałam. Nie znałam nawet jego prawdziwego imienia. Był dla mnie... miłością, która już nigdy się nie przydarzyła. Może teraz posłuchasz, Christerze? - zaproponowała. Spojrzała na Arthemis i Lily. - Mogę wam opowiedzieć moją część. Ale chcę w zamian usłyszeć waszą...
     Dziewczyny skinęły głowami.
     - Jak miał na imię? - zapytała.
     - Regulus Arcturus Black.
     - Poważnie i wyniośle - skinęła głową, jakby jej to nie dziwiło. - Ja znałam go jako Reggiego. Aczkolwiek na początku w ogóle nie znałam jego imienia... Musiało minąć trochę czasu, zanim mi je podał... Miałam siedemnaście lat. Spędzałam wakacje u krewnych na wsi. Byłam wściekła. Chciałam jeździć na oklep na koniu z rozwianymi włosami, wracać do domu nad ranem, chodzić ubrana w to, co mi się podobało, a nie uczestniczyć w dyskusjach na temat potencjalnej przyszłej księżnej Walii... Jednak moja ciotka była bardzo surowa. Lekcje gry na pianinie, etykieta, najnowsze polityczne plotki. Nie należeliśmy do wyższych sfer, ale byliśmy ich tak blisko, że moja matka i ciotki miały na tym punkcie obsesje - pokręciła głową z niedowierzaniem. - A ja byłam tylko nastolatką z lat 70. Chciałam szaleć! Wymykałam się. Uciekałam z popołudniowych zajęć i herbatek. Spotkałam go na środku ulicy w małym miasteczku. Wyglądał na zdezorientowanego i obrażonego całym tym szumem dookoła niego... - roześmiała się. - Cały ubrany na czarno, zapięty pod szyję w środku lata. Wyobrażałam sobie, że zaraz wyciągnie berło i każe wszystkim, którzy na niego spojrzeli ściąć głowy. Tak bardzo tam nie pasował, że było to aż absurdalne. Podeszłam do niego i zapytałam, czy się zgubił, czy w czymś nie pomóc... Warknął na mnie, że nie wolno mi się do niego odzywać. Że mam się do niego nie zbliżać - pokręciła niezadowolona głową. - Oczywiście, nie wychowywali mnie na damę na próżno. Sprowadziłam go na ziemię bardzo szybko, odwróciłam się i odeszłam.
     Następnego dnia znowu się wymknęłam i znowu go spotkałam na  ścieżce w lesie, ale udawałam, że nie zwracam na niego uwagi. Za trzecim razem spotkałam go na łące. Rozłożyłam tam koc, wzięłam książkę i trochę jedzenia. Było wcześnie rano i nie miałam zamiaru wracać do domu. Stał w cieniu i mnie ignorował. A raczej bardzo było mu źle, że to ja jego ignoruję. Zaproponowałam mu herbatę. Podszedł. Przez pierwszą godzinę po prostu patrzył jak czytam. Potem powiedział, że wymaże mi pamięć. Roześmiałam się, a on chyba wolał, żebym mu nie uwierzyła. Codziennie opowiadał mi o czymś nie stworzonym o magii. Oczywiście mu nie wierzyłam. Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. Uważałam, że w ten sposób ucieka od rzeczywistości, z którą sobie nie radził. Uwielbiałam z nim przebywać. Uwielbiałam go słuchać i na niego patrzeć. Był inny. Jak nie z tego świata. Miał niestworzoną wyobraźnię... Magia, szkoła do której chodzą nastoletni czarodzieje, Ministerstwo Magii. Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo, chociaż zadawałam mu milion pytań. Wiedział, że uważam to co mówi za fantazję. Dopiero wtedy zaczął mi opowiadać o swojej rodzinie. O tym, że został wychowany w określony sposób, o tym, że wierzy w to, że pewne rzeczy są zarezerwowane tylko dla czarodziejów, a niektóre tylko dla tych czystej krwi. Kłóciliśmy się o to trochę. Tęsknił za czasami dzieciństwa, kiedy umiał jeszcze rozmawiać ze starszym bratem, ale zbyt wiele ich dzieliło. Miesiąc wymykania się. Miesiąc rozmawiania, aż w końcu nie potrafiłam się z nim rozstać. Byliśmy dwójką dzieciaków z problemami rodzinnymi.
     Moja matka dostała szału. Zabrała mnie do domu. Czułam się w Londynie jak w klatce. Sama. Bez kogoś z kim mogłabym rozmawiać. Bez kogoś kto mnie rozumiał. Bez kogoś komu byłam potrzebna. Miesiąc w mieście zrobił ze mnie wrak człowieka. I jakimś cudem... spotkałam go na ulicy w Londynie. Kochałam go. Tęskniłam za nim.
     - To była tylko jedna noc. Tylko jedna noc nam wystarczyła - Rosamund spojrzała na zasłuchanego Christera, uśmiechając się smutno. - Czasami to wystarcza. Myślałam, że wrócę do swojego świata. Myślałam, że on wróci do swojego - pokręciła głową. - Następnego ranka, Reggie przyniósł mi worek złota i kosztowności. Kazał mi wyjechać z Anglii. Najdalej jak się da. Powiedział mi, żebym uciekła od tego życia, ale żebym wyniosła się z Anglii. Wiedziałam, że się bał. Był cholernie przerażony i kazał mi wyjechać. Więc wyjechałam. Wsiadłam na statek i popłynęłam do Ameryki. Wysłałam do matki list, gdy osiedliłam się daleko na Zachodzie. Ufałam mu na tyle, żeby to zrobić. Trzy miesiące później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Nazwałam syna Reginald, bo myślałam, że może tak właśnie miał na imię jego ojciec? Reggie był taki do niego podobny. Cichy, małomówny, zamknięty w swoim własnym świecie. A jednocześnie był miły i sympatyczny - a jestem pewna, że Regulusowi tego brakowało. A mały zaczął robić niesamowite rzeczy. Byłam przerażona i pierwszy raz uwierzyłam w to, co mi opowiadał. Dziesięć lat później wróciłam do Anglii. Ktoś z Ministerstwa się pojawił. Reggie poszedł do szkoły. Tysiące razy zastanawiałam się, czy byłam taka głupia, tak zakochana, czy tak desperacko potrzebowałam jego uczucia, że bez namysłu zgodziłam się wtedy na wszystko o co prosił. Ale nie żałuję... Nigdy nie żałowałam - spojrzała na Christera. - Wyglądasz zupełnie jak on. Im masz też coś z jego inteligencji i sprytu... Teraz jak przychodzi mi to do głowy to myślę, że byłam szalona. Całkowicie i bez namysłu szalona...
     Arthemis uważała, że jest to prosta historia. Może nawet zbyt prosta, jak na wielkiego potomka Blacków...
     - Nadal jesteś - westchnął Christer. Zerknął na Arthemis. - Czy to znaczy, że jestem potomkiem jednego z najstarszych rodów czarodziejskiej krwi?
     - Z tego wynika, że tak - Arthemis westchnęła. - A to znaczy, że jesteś też spokrewniony i to dość blisko ze Scorpiusem Malfoyem i Teddym Tonksem, i poniekąd z Rose Weasley, Harrym Potterem, siedzącą tu Lily Potter a także z kilkoma innymi ważnymi osobami...
     - Odjazd - szepnął do siebie, kiwając głową. - Skoro jestem teraz jego kuzynem to Scorpius powinien traktować mnie z należytym szacunkiem... Może każe mu zwracać się do siebie "mój drogi", albo "mój szacowny kuzynie"...
     - Powodzenia - mruknęła grobowym głosem Arthemis. Odwróciła się do Pani Chatham. - Regulus Black był jednym z ludzi, którzy przyczynili się do upadku bardzo groźnego czarnoksiężnika. Jestem też pewna, że kazał Pani uciekać, kiedy ten czarnoksiężnik stał się naprawdę potężny. Lily, zapewne znasz tę opowieść lepiej niż ja...
     Lily zaczęła opowiadać, nie pomijając żadnych faktów o Voldemorcie, o rodzinie Blacków, o Syriuszu i swoim ojcu. W końcu powiedziała:
     - Powinniśmy to szybko zgłosić.
     - Muszę się and tym zastanowić razem z ojcem Christera. Po tylu latach trudno aby ktoś w to uwierzył - westchnęła Rosamund. - Chcę tylko kilka pamiątek i świadomość, że wiem coś więcej o ojcu mojego syna... Dziękuję wam dziewczęta, ale chyba chciałabym wrócić do domu...
     Arthemis wstała i podała rękę pani Chatham i delikatnie ją wysondowała. Otarła się o blokadę. Bingo! A więc miała rację, że to było zbyt proste...
     - Pani Chatham... sądzę, że ma Pani częściowo zablokowane wspomnienia... - powiedziała powoli, puszczając jej rękę.
     - Co? - Rosamund zdezorientowana zerknęła na Christera. Christer patrzył na Arthemis.
     - Sądzę, że założył ją Regulus Black. Jest możliwe jej zdjęcie, jeżeli bardzo chce Pani wiedzieć, co takiego chciał przed Panią ukryć... Jeżeli jednak nie chce Pani wiedzieć, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ją zostawić.
     - Ale... dlaczego? - zapytała powoli, siadając. - Czemu miałby ukrywać nasze wspólne wspomnienia?
     - Może było w nich, coś czego nie chciał, żeby Pani wiedziała, które mogłyby stawiać go w złym świetle... - Arthemis wymieniła spojrzenia z Lily.
     - Bądź też zrobił to dla Pani bezpieczeństwa - dodała Lily.
     - Muszę... pomyśleć... - szepnęła. - Chociaż... nie ma się nad czym zastanawiać, prawda? Zawsze wydawało mi się, że to uczucie do niego musi być szalone, bo te krótkie spotkania... nie powinny wywoływać tej szaleńczej miłości, którą czuliśmy... - spojrzała Arthemis w oczy. - Czy ktoś może pomóc mi odzyskać pamięć?
     - To bardzo delikatna operacja... Może ktoś dorosły?
     - Chyba, że chcesz wiedzieć już teraz - rzekł niespodziewanie Christer. Podniósł wzrok na babkę. - Sądzę, że Scorpius, albo Rose daliby sobie z tym radę... Scorpius powinien być o tej godzinie gdzieś w pobliżu...
     - Idzie z Hogwartu w kierunku wioski - odpowiedziała po chwili Arthemis. - Pójdę go zapytać... - wstała, zostawiając Lily i Christera z panią Chatham.
     - Z jakiegoś powodu... nie jesteście tym zachwyceni... nie oszukacie kobiety, która przeżyła już pół wieku...
     - Nie wiemy, jaki był Regulus Black - Lily wpatrzyła się w blat stołu. - Wiem, że na końcu był po naszej stronie, jednak wiemy też, że do pewnego momentu był poplecznikiem Voldemorta, którego ludzie znęcali się nie tylko nad mugolami i mugolakami bez najmniejszych skrupułów... Nie chcemy, żeby po tylu latach miała Pani złamane serce.
     - Ja może znałam tylko mała jego część... ale wierzę, że znałam właśnie to, co było prawdziwe - Rosamund położyła rękę na dłoni Lily i uśmiechnęła się do Christera, który nie wydawał się być zaniepokojony.

     Arthemis dopadła Scorpiusa na wylocie drogi do Hogsmead.
     - Jesteś ostatnią osobą, którą mam ochotę zobaczyć - powiedział zamiast "Dzień dobry!" - A już na pewno nie tą Gryfonką, która powinna uczepić się mnie, jak rzep psiego ogona...
     - Nie moja wina, że Rose mam ze sobą problem - odparła Arthemis, wzruszając ramionami. - Jesteś w stanie zdjąć zaklęcie pamięci?
     - Zależy kto je rzucił...
     - Sądzę, że nie był potężniejszy niż ty...
     - Wiesz, kto to był?
     - Regulus Black.
     Scorpius zmrużył oczy.
     - Z kogo konkretnie miałbym zdjąć to zaklęcie? - zapytał podejrzliwie.
     - Z babcie Christera.
     Minuta ciszy, po czym szybka odpowiedź:
     - Nie.
     - Też tak sądzę. Jednak ona nalega...
     - Młody Black był śmierciożercą, nie wiemy, co ukrył i dlaczego.
     - Jej wspomnienia są niepełne, ale nie są złe.
     - Może tylko takie zostawił? Albo co gorsza, wcale ich nie było, a on je tam wstawił, po tym, jak ją zgwałcił i zapłodnił...
     Arthemis zbladła i poczuła, że jej niedobrze.
     - Ale ona chce wiedzieć. Chce wiedzieć, co było prawdą - powiedział, nadchodząc Christer spokojnym, chłodnym tonem spojrzał ponad ramieniem Arthemis na Scorpiusa. - Nie masz prawa decydować za nią, a ten człowiek nie może jej już skrzywdzić.
     Spokojny, sprytny i niemal niezauważalny - potwierdziła samej sobie Arthemis w myślach.
     - Jeżeli to będzie coś złego, będzie nieszczęśliwa.
     - A jeżeli to będzie coś dobrego, będzie miała więcej niż ma teraz... - odparł.
     - Od kiedy to wierzymy w szczęśliwe zakończenia? - prychnął.
     - Posuwasz rudą, prawda? - rzucił zaczepnie, szczerząc zęby.
     - Nie przypominam sobie, żeby do czegoś takiego doszło - odparł spokojnie Scorpius, ale coś błysnęło w jego oczach. - I radzę ci nie przekraczać granicy, bo spiorę cie tak jak ostatnio...
     - Wy tak zawsze? - zapytała zaintrygowana Arthemis.
     - Do tej pory tak... Jednak teraz chyba zacznę mu przypominać, że jest moim bliskim kuzynem i do tego pochodzi z mniej ślizgońskiej rodziny niż ja...
     - Uważaj, bo się przejmę - prychną Scorpius. Westchnął ciężko. - Warunek jest taki, że North będzie wszystko monitorowała, bo nie wiem, jak stare jest zaklęcie i jak organizm pani Chatham zareaguje na zdjęcie blokady...
     - Dobra, to chodźmy.

     Scorpius ustawił się za babcią Christera.
     - Pani Chatham, będę czekał, aż będzie Pani gotowa.
     - Bardziej już nie będę kochanie... Jesteś przystojniejszy niż ostatnio... Zmężniałeś i nie jesteś taki sztywny...
     - Dziękuję - burknął Scorpius z kwaśną miną.
     - Będę widzieć to, co Pani i czuć to, co Pani. Gdyby poczuła pani zmęczenie, ból, bądź przeciążenie emocjami, dam znać, żeby Scorpius przerwał.
     - Blokad jest kilka, więc zacznę od najstarszej.
     Rosamund skinęła głową.
     - Jestem gotowa.
     - Zdejmuję pierwszą - odezwał się cicho Scorpius, przytykając różdżkę do skroni pani Chatham. - Jest o wiele silniejsza niż pozostałe... Może najsilniejsza ze wszystkich, to chwilę potrwa...
     Christer i Lily wiedzieli, że to ten moment, po głębokim przerażonym westchnieniu Rosamund i mrocznym, zszokowanym spojrzeniu Arthemis.
     W jednej chwili po jej policzkach spłynęły łzy.
     - Babciu?
     - Ściągam drugą - szepnął Scorpius.
     - Zaczekaj... - zaczął Christer.
     - Teraz nie mogę! Ostrzegałem cię - warknął, skupiony na zadaniu.
     - Spokojnie - powiedziała cicho Arthemis. Skinęła głową Scorpiusowi, żeby nie przerywał. Mocniej ścisnęła palce pani Chatham i przymknęła oczy, skupiając się na jej uczuciach i emocjach.

     Rosamund wymyka się nocą z wiejskiej posiadłości. Idzie obejrzeć światła miasteczka, podczas festynu. Krąży sama po wesołym miasteczko, pełnym kolorowych świateł i krzyków ludzi jeżdżących na kolejkach.
     Wszystko gaśnie. Radosne krzyki zmieniają się w pełne przerażenia i strachu. Słychać płacz dzieci i nawoływania dorosłych.
     Błyski. Upiorny chichot. Ktoś łapie ją od tyłu. Ciągnie ją. Wyrywanie się, kopanie - nic nie daje. Rzucają ją na ziemię, w jakimś cyrkowym namiocie. Wielka pusta przestrzeń sprawia upiorne wrażenie. Smętnie zwisające trapezy bez akrobatki, wydawały się dusić przestrzeń, jak klatka. Rozbłysły światła.
     - Piękna zdobycz.
     Upiorny śmiech. Chór głosów. Męskich. Damskich.
     Rosamund rozgląda się.
     Widzi zakapturzonych, zamaskowanych ludzi.
     - No, dalej! Zaczynaj Reggie!! - kobiecy, kokieteryjny głos.
     - Nie zbliżaj się! - krzyczy.
     - Zamknij się, dziwko!
     - Nie dotykaj mnie!
     - Stul pysk!! - krzyczy kobieta z wściekłością.
     Ból. Ogarniający kości, mięśnie, umysł. Strzał bicza. Rozdzierający ból w łydce. Łapie się za nogę.
     - Nie! Nie wolno wam!
     - Powiedziałam ci, żebyś się zamknęła! - warknęła dziewczyna, która nie mogła być dużo starsza niż ona. Strzeliła biczem po raz kolejny. Rosamund krzyczy z szoku i bólu.
     - Nie rozumiem tego twojego uwielbienia do rzemieni, Alecto - wzdycha znudzona postać obok niej.
     - Ty za to nie lubisz brudzić sobie rączek, co Narcyzo? - chichocze kto inny. - Nie to, co twoja siostra...
     Rosamund patrzy rozbieganym wzrokiem po postaciach. Czemu? Przecież nic im nie zrobiła. Nie wolno im! Jej rodzina im nie daruje! Wyjmują dziwne patyki. Zdejmują maski.
     - Reggie, rusz, że się! - ktoś popycha wysokiego, bladego chłopaka, który staje nad nią z cierpiętniczą miną, jakby kazano mu coś posprzątać.
     - Że też kazali nam zająć się tym szlamem... - wzdycha.
     Nagle: ból. Wszechogarniający. Niekończący się.
     Krzyk.
     Czuła wściekłość. Jak śmieli robić coś takiego?! Jeżeli przeżyje wsadzi ich do najciemniejszego więzienia, jaki istnieje!
     Ciemność. Coś pod nią wybucha. Kaszle. Łzy zalewają jej twarz.
     Wściekłość. Duma. Świadomość. Wszystko znika. Jest tylko ból...
     Błagam. Przestańcie! Błagam!
     Chłopak znika, pojawia się ktoś inny. A potem następny.
     Traci przytomność. Budzi ją kolejna fala bólu.
     - Jęczy, jak zarzynana świnia - śmiech.
     Znowu ciemność. Ktoś ją kopie.
     - Porzygała się! Obrzydliwe!
     - Nie zbliżę sie do niej! Pobrudzę się cała! - dziewczęcy głos.
     Przestańcie. Proszę...
    
     - Chyba nie żyje...
     - Kogo to obchodzi - znowu kobiecy głos. - Rzućcie ją gdzieś tutaj...
     Zimno. Mokro. Ciemno. Czy niedawno, nie paliło się światło? Nie może ruszać nogami. W ogóle nie czuje żadnej części ciała...
    
     Jej własny jęk. Zamazany obraz.
     - Nie! - Szloch.
     - Zamknij się, zanim ktoś cię usłyszy, głupia!
     - Proszę... nie...
     Po raz kolejny, widzi czary. Odbierają jej głos. Cóż to za sen? Przecież magia nie istnieje, prawda? A gdyby istniała, czy byłaby zła?
    
     Znowu blady, wysoki chłopiec. Ciemne pomieszczenie. Światło księżyca.
     Zimno. Woda. Całe ciało ją szczypie. Jej piękna, gładka jeszcze wczoraj skóra...
     Woda robi się czerwona od krwi.
     Nieprzytomnie odpycha, obmywające ją dłonie.
     Krzyczy, ale żaden dźwięk nie wydobywa się z jej gardła.
     Chłopak nią potrząsa. Kładzie ją na łóżku.
     Zgwałci ją?! Szarpie się.
     - Uspokój się - warczy.
     Zaczyna czymś smarować jej rany, które przestają tak strasznie boleć. Niektóre z nich...
     - Śpij - słyszy, a potem zapada w sen.

     Ma przypiętą rękę do wezgłowia łóżka. Są w jakimś starym, małym domku. Cały czas nie może wydawać dźwięków.
     To trwa już drugi tydzień. Czy nikt jej nie szuka?
     Chłopak przychodzi i wychodzi. Czasem siedzi dłużej.
     Wyczerpane nerwy, zimno i brak ciepłej odzieży powodują zapalenia płuc.
     Siedzi przy niej. Daje jej wody. Pilnuje całą noc.
     Może mówić.
     - Czemu to robisz?
     Nie odpowiada.

     Chłopak nie mówi. Nie pyta. Nie odpowiada. Zazwyczaj siedzi i czyta, albo patrzy na nią, gdy dostaje napad kaszlu, jakby się martwił.
     - Czuję się już lepiej - mówi Rosamund. - Jestem trochę głodna...
     Chłopak wstaje i przynosi jej zawiniątko z gotowym jedzeniem. Karmi ją odrywając kawałeczki, aby mogła przełknąć przez spuchnięte gardło.
     - Smaczne. Zrobiłeś to sam?
     Przeczenie głową.

     - Byłeś tam, prawda? Więc dlaczego to robisz? - wzdycha. - Nie rozumiem cię... Ale czuję się lepiej, więc chyba powinnam ci podziękować...

     - Pochodzisz z dobrej rodziny, prawda? Ja też. Moja rodzina jest bardzo surowa, a ja bardzo nie lubię ich zasad...
     On nic nigdy nie mówi, więc ona mówi, żeby zabić ciszę.
     - Poczytasz mi na głos? Inaczej będę gadać...
     Przeczenie.
     - To była magia, prawda? Wydaje mi się, że tak. Jesteś czarodziejem?

     Beznadzieja. Depresja. Dopadała ją w nocy. Nikt jej nie szukał. Nikt nie chciał jej znaleźć... Czy dlatego, że była złą córką?
     - Co ze mną zrobisz, gdy wyleczysz moje rany?   Znowu oddasz kolegom? A może zostawisz dla siebie? - pyta gorzko. - Kim ty w ogóle jesteś, żeby igrać z czyimś życiem?
     Łzy spływają jej po twarzy.
     - Nawet nie próbowali mnie znaleźć...
     - Próbowali.
     Drzwi się zatrzaskują.
     Pocieszenie.

     - Sądzę, że to co się stało cię zszokowało. To, co zrobiliście... Jesteś chłopcem z dobrej, bogatej rodziny, prawda? Widać po tobie... Nigdy nie robisz codziennych rzeczy sam... Nigdy nie widziałeś takiej ilości krwi, nie słyszałeś, jak wrzeszczy człowiek, na skraju szaleństwa... Czy magia naprawdę jest zła? Czy dlatego palili czarownice? Bo znęcały się nad ludźmi? A jeżeli nie jest zła, to czemu wy jesteście?

     Odkrywa, że sznurek może się wydłużać do pewnej długości i magicznie skracać. Mogła się poruszać pod jego nieobecność, chociaż nie mogła wyjść, bo drzwi były zablokowane.
     Ile czasu minęło? Jak długo miała jeszcze być więźniem w tym domku?

     Wpadł w nocy. Przemoknięty. Trzęsąc się. Blady. Słyszała, jak wymiotuje.
     Skulił się w kącie pokoju, zaciskając zęby, jakby powstrzymując krzyk.
     Stanęła nad nim z bezlitosnym wyrazem twarzy.
     - Znowu to zrobiliście. Zabiliście kogoś tym razem?
     Pokręcił gwałtownie głową. Objął się ramionami.
     Odeszła.
     W nocy usłyszała ciche pociąganie nosem. Powinna go nienawidzić, prawda?
     Ściągnęła kapę ze starego fotela i przykryła go.

     - Nie idź. Jeżeli sprawia ci to cierpienie, to po, co to robisz?
     Spojrzał na nią przeraźliwie smutno i trochę czule.
     Zamknął za sobą drzwi.

     - Wypuścisz mnie?
     Skinienie głową.
     - Kiedy?
     - Niedługo.
     - Boże! Ty umiesz mówić!
     Kącik jego ust się uniósł.

     - Umrę z nudów, wiesz? - Zabiera mu książkę i zaczyna czytać na głos. Jest o magii. Nie wierzy w ani jedno słowo...
     Siada u stóp fotela i czyta przez cały wieczór.
     Zerka w górę.
     Chłopak śpi. Ma cienie pod oczami i pomarszczoną zmartwieniami twarz. Grzywka spada mu na czoło.
     - Jesteś tylko małym chłopcem, prawda? - mruczy Rosamund i kładzie głowę na jego kolanach. Zasypia.
     Budzi ją delikatny, ciepły dotyk palców na policzku. Nie rusza się, żeby ciepło nie odeszło.

     - Mam na imię Rosamund. Rosamund Chatham. Nie żeby cię to interesowało. A ty? Masz na imię Reggie?
     Skinienie głową.
     - Reggie jaki?
     Posyła jej długie spojrzenie i wychodzi.

Czeka na niego. Wyczekuje go. Nie lubi, gdy go nie ma. Nie lubi, gdy wraca bez życia. Przyzwyczaiła się do niego. Lubi mu czytać go przychodzi. Lubi jeść razem z nim. Lubi, gdy kącik jego ust się unosi nieznacznie.
     Wraca. Jest ponury, jak nigdy.
     Szorsto rozpina jej łańcuszek z ręki.
     - Możesz odejść!
     - Co?! Ale... Puszczasz mnie tak po prostu? A jeżeli opowiem, wszystkim co widziałam  i co się wydarzyło?!
     - Zapomnisz o wszystkim, gdy tylko stąd wyjdziesz - mówi podnosząc różdżkę.
     - Nie! - Odsuwa się. - Reggie nie! Ja...

Otwiera oczy. Widzi rodziców.
     - Obudziłaś sie, kochanie?
     - Wybudziła się! - Jej matka uderza w płacz.
     - Pamiętasz wypadek? Wpadłaś pod koła samochodu! - mówi zdenerwowany ojciec. - Byłaś w śpiączce przez dwa miesiące.
     Rozgląda się nieprzytomnie. Kogoś brakuje?- zastanawia się.
     -      Ach, tak...

W miarę, jak Scorpius zdejmował kolejne blokady każde wspomnienie Rosamund zdawało sie poszerzać, jakby Regulus Black zostawiał w jej pamięci tylko te momenty, które były bezpieczne. Każde spotkanie, które pamiętała, były jedynie zlepkiem odpowiednich fragmentów zostawionych przez Regulusa.
     Przypominała sobie jego opowieści o śmierciożercach i jego przysięgę, że już nigdy czegoś takiego nie zrobi. Kolejna bariera opadła.

Spotykają się w nocy. W strugach deszczu, gdzieś za szopą jej rodziców.
     - Zabierają mnie do Londynu! - płacze. - Nie chcę wyjeżdżać!
     Łapie jej twarz w dłonie.
     - Znajdę cię!
     Całuje ją.

     Londyn. Zatłoczona ulica.
     Czeka na nią.
     - Znajdź jakieś najbardziej typowe miejsce, gdzie można spędzić noc - rozkazuje.
     Zabiera go do hotelu.
     - Nigdy więcej się nie zobaczymy - oświadcza.
     Rosamund potrząsa głową.
     - Dlaczego!?
     - Nie jest tu bezpiecznie. Musisz uciekać. Czarnoksiężnik, o którym ci mówiłem... jest zbyt potężny.
     - Więc jedź ze mną!
     Potrząsa głową. Dotyka jej policzka.
     - Dzięki temu, że cię poznałem, wiem teraz co jest ważne i właściwe. To, co wpajali mi od dzieciństwa, po prostu stało sie bzdurą, gdy cię poznałem... Mogę zrobić, co pomoże to zakończyć...
     - Więc obiecaj, że mnie znajdziesz!
     Skinienie głową. Stara się w nie uwierzyć. Przytula się.
     - Jeszcze w tym tygodniu wsiądziesz na statek i wyjedziesz, gdzieś bardzo daleko. Przysięgnij! - nalega.
     Rosamund przysięga. Chowa pieniądze i kosztowności.
     - Tylko... ta noc - prosi. - Mamy tylko tę noc...
     Rano czuje, jak wstaje. Ubiera się. Zamyka drzwi.
    
Arthemis otworzyła oczy, żeby zobaczyć błękitne tęczówki Rosamund, wypełnione łzami. Połykała je, gdy spływały jej po twarzy.
     Scorpius odsunął się i patrzył zaniepokojony.
     - Babciu, czy on... cię skrzywdził? - zapytał niepewnie Christer.
     Rosamund kiwa głową. Ociera dłonią oczy, a potem uśmiecha się lekko.
     - Skrzywdził mnie. Odbierając mi o sobie, najważniejsze i najpiękniejsze wspomnienia... - Rosamund rozgląda się po wszystkich. - Dziękuję wam dzieci... - Pociągnęła nosem. - Zawsze wiedziałam, że nie wróci... Teraz wiem, dlaczego...
    
     Arthemis i Lily wstały zostawiając Christera z babcią. Scorpius poszedł za nimi.
     - Opowiesz mi?
     - To... piękna historia... - odpowiedziała cicho Arthemis. Streściła wszystko.
     - Wow - szepnęła Lily. - Muszę powiedzieć tacie... Znaczy... ogólnie... W końcu to jej wspomnienia...
     - Owszem - roześmiała się Arthemis. - Po tylu latach znaleźć ostatniego potomka rodziny Blacków? To niemal niedorzeczne...
     - I do tego jest przyjacielem Malfoya. Pasuje jak ulał... - roześmiała się Lily, patrząc na Scorpiusa.
     - Tssk - mruknął tylko i odłączył się od nich szybko zanim ktoś ich zobaczył.
     - Chyba teraz czas abyśmy się zajęły teraźniejszością, co? - rzuciła Arthemis.
     - Lucian daje ci popalić?
     - Nie. Ale mam za mało do roboty i muszę coś wymyślić.

     - Powiedziałam ci już, prawda? Nie wywołuj wilka z lasu...

1 komentarz:

  1. Prześliczna opowieść ;) cudownie wykreowana :) Oby było więcej Christera, bo jest cudownym bohaterem 😁

    OdpowiedzUsuń