Arthemis wraz z Lily i Christerem poszła do Hogsmead następnego
ranka po śniadaniu. Miała wrażenie, że idzie z dwójką bardzo gadatliwych i niezwykle energicznych czterolatków. Przez
chwilę zastanawiała się, jak Scorpius Malfoy zaprzyjaźnił się z tak barwnym
stworzeniem, jakim był Christer. Pamiętała jednak, że potrafi też zagrać w
ostry sposób, kartami, które mu rozdano. Może właśnie na tym polegała sztuczka?
Wszyscy uważali go za wesołka, nierozgarniętego, trochę głupiutkiego, ale
dobrotliwego chłopca, który włóczył się, jak oddany fan za chłodnym i
popularnym Scorpiusem Malfoyem. Arthemis jednak widziała to trochę inaczej.
Według niej przy całej swojej wesołości ten człowiek był cholernie sprytny, a
jego wesoły charakter tylko mu w tym pomagał. Nikt nie podejrzewał, że ktoś tak
beztroski może dokładnie kalkulować, obserwować i obmyślać posunięcia.
Niezastąpiony w sytuacjach kryzysowych - zawsze mógł robić coś, co ktoś
widoczny nie mógł, bo nikt nie podejrzewał go o takie zdolności.
Arthemis w myślach
porównywała go do wielkiego pluszowego kociaka, który potrafi zmienić się w
polującego jaguara. Lubiła ciekawych ludzi. A Christera trudno było nazwać
nudnym. W końcu jak często spotykasz kogoś kto mógłby być zarówno w
Hufflepuffie, jak i w Slytherinie?
Zaszli do Trzech Mioteł,
gdzie w rogu stolika siedziała już dystyngowana starsza dama. Miała na głowie
kapelusz z szerokim rondem i rozglądała się ciekawie dookoła. Jej poznaczona
lekkimi zmarszczkami twarz nadal była piękna. Nadal miała jasne blond włosy i
jasne niebieskie, ogromne oczy. Według obliczeń Arthemis obecnie powinna mieć
około sześćdziesięciu lat. Czas był dla niej bardzo łaskawy.
Królewskim gestem
uniosła dłoń na powitanie. W każdym calu była damą. Może trochę szaloną, ale
jednak damą.
- Babciu, jak dobrze cię widzieć - Christer nachylił się i pocałował
oba jej policzki. - Wyglądasz trochę gorzej niż zwykle - zaśmiał się.
- Lubisz zaskakiwać ludzi, prawda Chrissy? Twój ojciec całą drogę
narzekał na to, jak bardzo. Gdybyśmy nie dotarli na miejsce, chyba bym go
udusiła... Ale gdzie twoje maniery? Przedstaw mi swoje urocze towarzyszki.
- Oczywiście. Oto właśnie moja babcia - Rosamund Chatham. Babcia, to
Arthemis North i Lily Potter. Znajome Scorpiusa Malfoya.
- Zaczął się w końcu uśmiechać? Martwię się o niego. Był taki blady,
kiedy go ostatnio widziałam...
Lily się zaśmiała.
- Powiedzmy, że zaczął nabierać kolorów. Może zamówię Pani herbatę?
- Kochanie, herbatę to ja mam na co dzień. Wolałabym coś niezwykłego.
Reggie i jego żona zawsze tak bardzo uważają, żeby nie afiszować się przy mnie
z magią, że to niemal męczące. To, że nie mogę jej używać, nie oznacza, że jej
nie znam...
- A więc kremowe piwo z pyłem chochlików - powiedziała Lily z błyskiem
w oku.
- Lily, chyba nie... - zaczęła Arthemis.
- Och, babcia uwielbia cudaczne rzeczy. Zawsze przywożę jej coś z
Zonka i tonę słodyczy z Miodowego Królestwa.
- Jesteś taki niepodobny do ojca - dodała ze śmiechem i nostalgią w
głosie. - Reginald zawsze był taki cichy, spokojny i małomówny... - Lily
przyniosła zamówienia. - Och, wygląda wspaniale! - Z piany nad piwem
wyskakiwały tęczowe bąbelki i rysowały nad kuflem przeróżne wzory i figury.
Upiła łyk i zaśmiała się. - Łaskocze. A więc, dziewczynki? Po, co chciałyście
się spotkać z taką staruszką, jak ja?
- No, więc... - zaczęła Lily, ale przerwał, gdy Arthemis przesunęła po
blacie stolika starą fotografię drużyny quidditcha.
- Och... - Rosamund uśmiechnęła się. - A więc o to chodzi... - Jej
oczy się zaszkliły, gdy podniosła fotografię. Zamknęła oczy i wzięła głęboki
oddech.
- Babciu? - zaniepokoił się Christer.
Uśmiechnęła się do niego
i poklepała go po dłoni.
- Wszystko w porządku, kochanie. Po prostu... bardzo długo na to czekałam...
- spojrzała na Arthemis.
- Zna Pani jedną z tych osób, prawda?
- A ty wiesz, kogo... - odparła jej domyślnie. Dotknęła szukającego na
fotografii drużyny Ślizgonów. - Reggie... - powiedziała tylko, a potem
spojrzała przepraszająco na Christera. - Nigdy nie opowiadałam ci o dziadku,
nie dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że nie wiele o nim wiedziałam. Nie
znałam nawet jego prawdziwego imienia. Był dla mnie... miłością, która już
nigdy się nie przydarzyła. Może teraz posłuchasz, Christerze? - zaproponowała.
Spojrzała na Arthemis i Lily. - Mogę wam opowiedzieć moją część. Ale chcę w
zamian usłyszeć waszą...
Dziewczyny skinęły
głowami.
- Jak miał na imię? -
zapytała.
- Regulus Arcturus Black.
- Poważnie i wyniośle -
skinęła głową, jakby jej to nie dziwiło. - Ja znałam go jako Reggiego.
Aczkolwiek na początku w ogóle nie znałam jego imienia... Musiało minąć trochę
czasu, zanim mi je podał... Miałam siedemnaście lat. Spędzałam wakacje u
krewnych na wsi. Byłam wściekła. Chciałam jeździć na oklep na koniu z
rozwianymi włosami, wracać do domu nad ranem, chodzić ubrana w to, co mi się
podobało, a nie uczestniczyć w dyskusjach na temat potencjalnej przyszłej
księżnej Walii... Jednak moja ciotka była bardzo surowa. Lekcje gry na
pianinie, etykieta, najnowsze polityczne plotki. Nie należeliśmy do wyższych
sfer, ale byliśmy ich tak blisko, że moja matka i ciotki miały na tym punkcie
obsesje - pokręciła głową z niedowierzaniem. - A ja byłam tylko nastolatką z
lat 70. Chciałam szaleć! Wymykałam się. Uciekałam z popołudniowych zajęć i
herbatek. Spotkałam go na środku ulicy w małym miasteczku. Wyglądał na
zdezorientowanego i obrażonego całym tym szumem dookoła niego... - roześmiała
się. - Cały ubrany na czarno, zapięty pod szyję w środku lata. Wyobrażałam sobie,
że zaraz wyciągnie berło i każe wszystkim, którzy na niego spojrzeli ściąć
głowy. Tak bardzo tam nie pasował, że było to aż absurdalne. Podeszłam do niego
i zapytałam, czy się zgubił, czy w czymś nie pomóc... Warknął na mnie, że nie
wolno mi się do niego odzywać. Że mam się do niego nie zbliżać - pokręciła
niezadowolona głową. - Oczywiście, nie wychowywali mnie na damę na próżno.
Sprowadziłam go na ziemię bardzo szybko, odwróciłam się i odeszłam.
Następnego dnia znowu
się wymknęłam i znowu go spotkałam na
ścieżce w lesie, ale udawałam, że nie zwracam na niego uwagi. Za trzecim
razem spotkałam go na łące. Rozłożyłam tam koc, wzięłam książkę i trochę
jedzenia. Było wcześnie rano i nie miałam zamiaru wracać do domu. Stał w cieniu
i mnie ignorował. A raczej bardzo było mu źle, że to ja jego ignoruję.
Zaproponowałam mu herbatę. Podszedł. Przez pierwszą godzinę po prostu patrzył
jak czytam. Potem powiedział, że wymaże mi pamięć. Roześmiałam się, a on chyba
wolał, żebym mu nie uwierzyła. Codziennie opowiadał mi o czymś nie stworzonym o
magii. Oczywiście mu nie wierzyłam. Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo.
Uważałam, że w ten sposób ucieka od rzeczywistości, z którą sobie nie radził.
Uwielbiałam z nim przebywać. Uwielbiałam go słuchać i na niego patrzeć. Był inny.
Jak nie z tego świata. Miał niestworzoną wyobraźnię... Magia, szkoła do której
chodzą nastoletni czarodzieje, Ministerstwo Magii. Nie wierzyłam w ani jedno
jego słowo, chociaż zadawałam mu milion pytań. Wiedział, że uważam to co mówi
za fantazję. Dopiero wtedy zaczął mi opowiadać o swojej rodzinie. O tym, że
został wychowany w określony sposób, o tym, że wierzy w to, że pewne rzeczy są
zarezerwowane tylko dla czarodziejów, a niektóre tylko dla tych czystej krwi. Kłóciliśmy
się o to trochę. Tęsknił za czasami dzieciństwa, kiedy umiał jeszcze rozmawiać
ze starszym bratem, ale zbyt wiele ich dzieliło. Miesiąc wymykania się. Miesiąc
rozmawiania, aż w końcu nie potrafiłam się z nim rozstać. Byliśmy dwójką
dzieciaków z problemami rodzinnymi.
Moja matka dostała
szału. Zabrała mnie do domu. Czułam się w Londynie jak w klatce. Sama. Bez
kogoś z kim mogłabym rozmawiać. Bez kogoś kto mnie rozumiał. Bez kogoś komu
byłam potrzebna. Miesiąc w mieście zrobił ze mnie wrak człowieka. I jakimś
cudem... spotkałam go na ulicy w Londynie. Kochałam go. Tęskniłam za nim.
- To była tylko jedna
noc. Tylko jedna noc nam wystarczyła - Rosamund spojrzała na zasłuchanego
Christera, uśmiechając się smutno. - Czasami to wystarcza. Myślałam, że wrócę
do swojego świata. Myślałam, że on wróci do swojego - pokręciła głową. -
Następnego ranka, Reggie przyniósł mi worek złota i kosztowności. Kazał mi
wyjechać z Anglii. Najdalej jak się da. Powiedział mi, żebym uciekła od tego
życia, ale żebym wyniosła się z Anglii. Wiedziałam, że się bał. Był cholernie
przerażony i kazał mi wyjechać. Więc wyjechałam. Wsiadłam na statek i
popłynęłam do Ameryki. Wysłałam do matki list, gdy osiedliłam się daleko na
Zachodzie. Ufałam mu na tyle, żeby to zrobić. Trzy miesiące później
dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Nazwałam syna Reginald, bo myślałam, że
może tak właśnie miał na imię jego ojciec? Reggie był taki do niego podobny.
Cichy, małomówny, zamknięty w swoim własnym świecie. A jednocześnie był miły i
sympatyczny - a jestem pewna, że Regulusowi tego brakowało. A mały zaczął robić
niesamowite rzeczy. Byłam przerażona i pierwszy raz uwierzyłam w to, co mi
opowiadał. Dziesięć lat później wróciłam do Anglii. Ktoś z Ministerstwa się
pojawił. Reggie poszedł do szkoły. Tysiące razy zastanawiałam się, czy byłam taka
głupia, tak zakochana, czy tak desperacko potrzebowałam jego uczucia, że bez
namysłu zgodziłam się wtedy na wszystko o co prosił. Ale nie żałuję... Nigdy
nie żałowałam - spojrzała na Christera. - Wyglądasz zupełnie jak on. Im masz
też coś z jego inteligencji i sprytu... Teraz jak przychodzi mi to do głowy to
myślę, że byłam szalona. Całkowicie i bez namysłu szalona...
Arthemis uważała, że
jest to prosta historia. Może nawet zbyt prosta, jak na wielkiego potomka
Blacków...
- Nadal jesteś - westchnął Christer. Zerknął na Arthemis. - Czy to
znaczy, że jestem potomkiem jednego z najstarszych rodów czarodziejskiej krwi?
- Z tego wynika, że tak - Arthemis westchnęła. - A to znaczy, że
jesteś też spokrewniony i to dość blisko ze Scorpiusem Malfoyem i Teddym Tonksem,
i poniekąd z Rose Weasley, Harrym Potterem, siedzącą tu Lily Potter a także z
kilkoma innymi ważnymi osobami...
- Odjazd - szepnął do
siebie, kiwając głową. - Skoro jestem teraz jego kuzynem to Scorpius powinien
traktować mnie z należytym szacunkiem... Może każe mu zwracać się do siebie
"mój drogi", albo "mój szacowny kuzynie"...
- Powodzenia - mruknęła grobowym głosem Arthemis. Odwróciła się do
Pani Chatham. - Regulus Black był jednym z ludzi, którzy przyczynili się do
upadku bardzo groźnego czarnoksiężnika. Jestem też pewna, że kazał Pani
uciekać, kiedy ten czarnoksiężnik stał się naprawdę potężny. Lily, zapewne
znasz tę opowieść lepiej niż ja...
Lily zaczęła opowiadać,
nie pomijając żadnych faktów o Voldemorcie, o rodzinie Blacków, o Syriuszu i
swoim ojcu. W końcu powiedziała:
- Powinniśmy to szybko zgłosić.
- Muszę się and tym zastanowić razem z ojcem Christera. Po tylu latach
trudno aby ktoś w to uwierzył - westchnęła Rosamund. - Chcę tylko kilka
pamiątek i świadomość, że wiem coś więcej o ojcu mojego syna... Dziękuję wam
dziewczęta, ale chyba chciałabym wrócić do domu...
Arthemis wstała i podała
rękę pani Chatham i delikatnie ją wysondowała. Otarła się o blokadę. Bingo! A
więc miała rację, że to było zbyt proste...
- Pani Chatham... sądzę, że ma Pani częściowo zablokowane
wspomnienia... - powiedziała powoli, puszczając jej rękę.
- Co? - Rosamund zdezorientowana zerknęła na Christera. Christer
patrzył na Arthemis.
- Sądzę, że założył ją Regulus Black. Jest możliwe jej zdjęcie, jeżeli
bardzo chce Pani wiedzieć, co takiego chciał przed Panią ukryć... Jeżeli jednak
nie chce Pani wiedzieć, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ją zostawić.
- Ale... dlaczego? - zapytała powoli, siadając. - Czemu miałby ukrywać
nasze wspólne wspomnienia?
- Może było w nich, coś czego nie chciał, żeby Pani wiedziała, które
mogłyby stawiać go w złym świetle... - Arthemis wymieniła spojrzenia z Lily.
- Bądź też zrobił to dla Pani bezpieczeństwa - dodała Lily.
- Muszę... pomyśleć... - szepnęła. - Chociaż... nie ma się nad czym
zastanawiać, prawda? Zawsze wydawało mi się, że to uczucie do niego musi być
szalone, bo te krótkie spotkania... nie powinny wywoływać tej szaleńczej
miłości, którą czuliśmy... - spojrzała Arthemis w oczy. - Czy ktoś może pomóc
mi odzyskać pamięć?
- To bardzo delikatna operacja... Może ktoś dorosły?
- Chyba, że chcesz wiedzieć już teraz - rzekł niespodziewanie
Christer. Podniósł wzrok na babkę. - Sądzę, że Scorpius, albo Rose daliby sobie
z tym radę... Scorpius powinien być o tej godzinie gdzieś w pobliżu...
- Idzie z Hogwartu w kierunku wioski - odpowiedziała po chwili
Arthemis. - Pójdę go zapytać... - wstała, zostawiając Lily i Christera z panią
Chatham.
- Z jakiegoś powodu... nie jesteście tym zachwyceni... nie oszukacie
kobiety, która przeżyła już pół wieku...
- Nie wiemy, jaki był
Regulus Black - Lily wpatrzyła się w blat stołu. - Wiem, że na końcu był po
naszej stronie, jednak wiemy też, że do pewnego momentu był poplecznikiem
Voldemorta, którego ludzie znęcali się nie tylko nad mugolami i mugolakami bez
najmniejszych skrupułów... Nie chcemy, żeby po tylu latach miała Pani złamane
serce.
- Ja może znałam tylko mała jego część... ale wierzę, że znałam
właśnie to, co było prawdziwe - Rosamund położyła rękę na dłoni Lily i
uśmiechnęła się do Christera, który nie wydawał się być zaniepokojony.
Arthemis dopadła
Scorpiusa na wylocie drogi do Hogsmead.
- Jesteś ostatnią osobą, którą mam ochotę zobaczyć - powiedział
zamiast "Dzień dobry!" - A już na pewno nie tą Gryfonką, która
powinna uczepić się mnie, jak rzep psiego ogona...
- Nie moja wina, że Rose mam ze sobą problem - odparła Arthemis,
wzruszając ramionami. - Jesteś w stanie zdjąć zaklęcie pamięci?
- Zależy kto je rzucił...
- Sądzę, że nie był potężniejszy niż ty...
- Wiesz, kto to był?
- Regulus Black.
Scorpius zmrużył oczy.
- Z kogo konkretnie miałbym zdjąć to zaklęcie? - zapytał podejrzliwie.
- Z babcie Christera.
Minuta ciszy, po czym
szybka odpowiedź:
- Nie.
- Też tak sądzę. Jednak ona nalega...
- Młody Black był śmierciożercą, nie wiemy, co ukrył i dlaczego.
- Jej wspomnienia są niepełne, ale nie są złe.
- Może tylko takie zostawił? Albo co gorsza, wcale ich nie było, a on
je tam wstawił, po tym, jak ją zgwałcił i zapłodnił...
Arthemis zbladła i
poczuła, że jej niedobrze.
- Ale ona chce wiedzieć. Chce wiedzieć, co było prawdą - powiedział,
nadchodząc Christer spokojnym, chłodnym tonem spojrzał ponad ramieniem Arthemis
na Scorpiusa. - Nie masz prawa decydować za nią, a ten człowiek nie może jej
już skrzywdzić.
Spokojny, sprytny i
niemal niezauważalny - potwierdziła samej sobie Arthemis w myślach.
- Jeżeli to będzie coś złego, będzie nieszczęśliwa.
- A jeżeli to będzie coś dobrego, będzie miała więcej niż ma teraz...
- odparł.
- Od kiedy to wierzymy w szczęśliwe zakończenia? - prychnął.
- Posuwasz rudą, prawda?
- rzucił zaczepnie, szczerząc zęby.
- Nie przypominam sobie, żeby do czegoś takiego doszło - odparł
spokojnie Scorpius, ale coś błysnęło w jego oczach. - I radzę ci nie
przekraczać granicy, bo spiorę cie tak jak ostatnio...
- Wy tak zawsze? - zapytała zaintrygowana Arthemis.
- Do tej pory tak... Jednak teraz chyba zacznę mu przypominać, że jest
moim bliskim kuzynem i do tego pochodzi z mniej ślizgońskiej rodziny niż ja...
- Uważaj, bo się przejmę - prychną Scorpius. Westchnął ciężko. -
Warunek jest taki, że North będzie wszystko monitorowała, bo nie wiem, jak
stare jest zaklęcie i jak organizm pani Chatham zareaguje na zdjęcie blokady...
- Dobra, to chodźmy.
Scorpius ustawił się za
babcią Christera.
- Pani Chatham, będę czekał, aż będzie Pani gotowa.
- Bardziej już nie będę kochanie... Jesteś przystojniejszy niż
ostatnio... Zmężniałeś i nie jesteś taki sztywny...
- Dziękuję - burknął Scorpius z kwaśną miną.
- Będę widzieć to, co Pani i czuć to, co Pani. Gdyby poczuła pani
zmęczenie, ból, bądź przeciążenie emocjami, dam znać, żeby Scorpius przerwał.
- Blokad jest kilka, więc zacznę od najstarszej.
Rosamund skinęła głową.
- Jestem gotowa.
- Zdejmuję pierwszą - odezwał się cicho Scorpius, przytykając różdżkę
do skroni pani Chatham. - Jest o wiele silniejsza niż pozostałe... Może
najsilniejsza ze wszystkich, to chwilę potrwa...
Christer i Lily
wiedzieli, że to ten moment, po głębokim przerażonym westchnieniu Rosamund i
mrocznym, zszokowanym spojrzeniu Arthemis.
W jednej chwili po jej
policzkach spłynęły łzy.
- Babciu?
- Ściągam drugą - szepnął Scorpius.
- Zaczekaj... - zaczął Christer.
- Teraz nie mogę! Ostrzegałem cię - warknął, skupiony na zadaniu.
- Spokojnie - powiedziała cicho Arthemis. Skinęła głową Scorpiusowi,
żeby nie przerywał. Mocniej ścisnęła palce pani Chatham i przymknęła oczy,
skupiając się na jej uczuciach i emocjach.
Rosamund wymyka się nocą z wiejskiej posiadłości. Idzie obejrzeć
światła miasteczka, podczas festynu. Krąży sama po wesołym miasteczko, pełnym
kolorowych świateł i krzyków ludzi jeżdżących na kolejkach.
Wszystko
gaśnie. Radosne krzyki zmieniają się w pełne przerażenia i strachu. Słychać
płacz dzieci i nawoływania dorosłych.
Błyski.
Upiorny chichot. Ktoś łapie ją od tyłu. Ciągnie ją. Wyrywanie się, kopanie -
nic nie daje. Rzucają ją na ziemię, w jakimś cyrkowym namiocie. Wielka pusta
przestrzeń sprawia upiorne wrażenie. Smętnie zwisające trapezy bez akrobatki,
wydawały się dusić przestrzeń, jak klatka. Rozbłysły światła.
-
Piękna zdobycz.
Upiorny
śmiech. Chór głosów. Męskich. Damskich.
Rosamund
rozgląda się.
Widzi
zakapturzonych, zamaskowanych ludzi.
- No, dalej! Zaczynaj Reggie!! - kobiecy,
kokieteryjny głos.
- Nie zbliżaj się! - krzyczy.
- Zamknij się, dziwko!
- Nie dotykaj mnie!
- Stul pysk!! - krzyczy kobieta z wściekłością.
Ból.
Ogarniający kości, mięśnie, umysł. Strzał bicza. Rozdzierający ból w łydce.
Łapie się za nogę.
- Nie! Nie wolno wam!
- Powiedziałam ci, żebyś się zamknęła! - warknęła
dziewczyna, która nie mogła być dużo starsza niż ona. Strzeliła biczem po raz
kolejny. Rosamund krzyczy z szoku i bólu.
- Nie rozumiem tego twojego uwielbienia do
rzemieni, Alecto - wzdycha znudzona postać obok niej.
- Ty za to nie lubisz brudzić sobie rączek, co
Narcyzo? - chichocze kto inny. - Nie to, co twoja siostra...
Rosamund
patrzy rozbieganym wzrokiem po postaciach. Czemu? Przecież nic im nie zrobiła. Nie
wolno im! Jej rodzina im nie daruje! Wyjmują dziwne patyki. Zdejmują maski.
- Reggie, rusz, że się! - ktoś popycha wysokiego,
bladego chłopaka, który staje nad nią z cierpiętniczą miną, jakby kazano mu coś
posprzątać.
- Że też kazali nam zająć się tym szlamem... -
wzdycha.
Nagle:
ból. Wszechogarniający. Niekończący się.
Krzyk.
Czuła
wściekłość. Jak śmieli robić coś takiego?! Jeżeli przeżyje wsadzi ich do
najciemniejszego więzienia, jaki istnieje!
Ciemność.
Coś pod nią wybucha. Kaszle. Łzy zalewają jej twarz.
Wściekłość.
Duma. Świadomość. Wszystko znika. Jest tylko ból...
Błagam.
Przestańcie! Błagam!
Chłopak
znika, pojawia się ktoś inny. A potem następny.
Traci
przytomność. Budzi ją kolejna fala bólu.
- Jęczy, jak zarzynana świnia - śmiech.
Znowu
ciemność. Ktoś ją kopie.
- Porzygała się! Obrzydliwe!
-
Nie zbliżę sie do niej! Pobrudzę się cała! - dziewczęcy głos.
Przestańcie.
Proszę...
-
Chyba nie żyje...
- Kogo to obchodzi - znowu kobiecy głos. -
Rzućcie ją gdzieś tutaj...
Zimno.
Mokro. Ciemno. Czy niedawno, nie paliło się światło? Nie może ruszać nogami. W
ogóle nie czuje żadnej części ciała...
Jej
własny jęk. Zamazany obraz.
- Nie! - Szloch.
- Zamknij się, zanim ktoś cię usłyszy, głupia!
- Proszę... nie...
Po
raz kolejny, widzi czary. Odbierają jej głos. Cóż to za sen? Przecież magia nie
istnieje, prawda? A gdyby istniała, czy byłaby zła?
Znowu
blady, wysoki chłopiec. Ciemne pomieszczenie. Światło księżyca.
Zimno.
Woda. Całe ciało ją szczypie. Jej piękna, gładka jeszcze wczoraj skóra...
Woda
robi się czerwona od krwi.
Nieprzytomnie
odpycha, obmywające ją dłonie.
Krzyczy,
ale żaden dźwięk nie wydobywa się z jej gardła.
Chłopak
nią potrząsa. Kładzie ją na łóżku.
Zgwałci
ją?! Szarpie się.
- Uspokój się - warczy.
Zaczyna
czymś smarować jej rany, które przestają tak strasznie boleć. Niektóre z
nich...
-
Śpij - słyszy, a potem zapada w sen.
Ma
przypiętą rękę do wezgłowia łóżka. Są w jakimś starym, małym domku. Cały czas
nie może wydawać dźwięków.
To
trwa już drugi tydzień. Czy nikt jej nie szuka?
Chłopak
przychodzi i wychodzi. Czasem siedzi dłużej.
Wyczerpane
nerwy, zimno i brak ciepłej odzieży powodują zapalenia płuc.
Siedzi
przy niej. Daje jej wody. Pilnuje całą noc.
Może
mówić.
- Czemu to robisz?
Nie
odpowiada.
Chłopak
nie mówi. Nie pyta. Nie odpowiada. Zazwyczaj siedzi i czyta, albo patrzy na
nią, gdy dostaje napad kaszlu, jakby się martwił.
- Czuję się już lepiej - mówi Rosamund. - Jestem
trochę głodna...
Chłopak
wstaje i przynosi jej zawiniątko z gotowym jedzeniem. Karmi ją odrywając
kawałeczki, aby mogła przełknąć przez spuchnięte gardło.
- Smaczne. Zrobiłeś to sam?
Przeczenie
głową.
- Byłeś tam, prawda? Więc dlaczego to robisz? -
wzdycha. - Nie rozumiem cię... Ale czuję się lepiej, więc chyba powinnam ci
podziękować...
- Pochodzisz z dobrej rodziny, prawda? Ja też.
Moja rodzina jest bardzo surowa, a ja bardzo nie lubię ich zasad...
On
nic nigdy nie mówi, więc ona mówi, żeby zabić ciszę.
- Poczytasz mi na głos? Inaczej będę gadać...
Przeczenie.
- To była magia, prawda? Wydaje mi się, że tak.
Jesteś czarodziejem?
Beznadzieja.
Depresja. Dopadała ją w nocy. Nikt jej nie szukał. Nikt nie chciał jej
znaleźć... Czy dlatego, że była złą córką?
- Co ze mną zrobisz, gdy wyleczysz moje rany? Znowu oddasz kolegom? A może zostawisz dla
siebie? - pyta gorzko. - Kim ty w ogóle jesteś, żeby igrać z czyimś życiem?
Łzy
spływają jej po twarzy.
- Nawet nie próbowali mnie znaleźć...
- Próbowali.
Drzwi
się zatrzaskują.
Pocieszenie.
-
Sądzę, że to co się stało cię zszokowało. To, co zrobiliście... Jesteś chłopcem
z dobrej, bogatej rodziny, prawda? Widać po tobie... Nigdy nie robisz
codziennych rzeczy sam... Nigdy nie widziałeś takiej ilości krwi, nie
słyszałeś, jak wrzeszczy człowiek, na skraju szaleństwa... Czy magia naprawdę
jest zła? Czy dlatego palili czarownice? Bo znęcały się nad ludźmi? A jeżeli
nie jest zła, to czemu wy jesteście?
Odkrywa,
że sznurek może się wydłużać do pewnej długości i magicznie skracać. Mogła się
poruszać pod jego nieobecność, chociaż nie mogła wyjść, bo drzwi były
zablokowane.
Ile
czasu minęło? Jak długo miała jeszcze być więźniem w tym domku?
Wpadł
w nocy. Przemoknięty. Trzęsąc się. Blady. Słyszała, jak wymiotuje.
Skulił
się w kącie pokoju, zaciskając zęby, jakby powstrzymując krzyk.
Stanęła
nad nim z bezlitosnym wyrazem twarzy.
- Znowu to zrobiliście. Zabiliście kogoś tym
razem?
Pokręcił
gwałtownie głową. Objął się ramionami.
Odeszła.
W
nocy usłyszała ciche pociąganie nosem. Powinna go nienawidzić, prawda?
Ściągnęła
kapę ze starego fotela i przykryła go.
- Nie idź. Jeżeli sprawia ci to cierpienie, to
po, co to robisz?
Spojrzał
na nią przeraźliwie smutno i trochę czule.
Zamknął
za sobą drzwi.
- Wypuścisz mnie?
Skinienie
głową.
- Kiedy?
- Niedługo.
- Boże! Ty umiesz mówić!
Kącik
jego ust się uniósł.
- Umrę z nudów, wiesz? - Zabiera mu książkę i
zaczyna czytać na głos. Jest o magii. Nie wierzy w ani jedno słowo...
Siada
u stóp fotela i czyta przez cały wieczór.
Zerka
w górę.
Chłopak
śpi. Ma cienie pod oczami i pomarszczoną zmartwieniami twarz. Grzywka spada mu
na czoło.
- Jesteś tylko małym chłopcem, prawda? - mruczy
Rosamund i kładzie głowę na jego kolanach. Zasypia.
Budzi
ją delikatny, ciepły dotyk palców na policzku. Nie rusza się, żeby ciepło nie
odeszło.
- Mam na imię Rosamund. Rosamund Chatham. Nie
żeby cię to interesowało. A ty? Masz na imię Reggie?
Skinienie
głową.
- Reggie jaki?
Posyła
jej długie spojrzenie i wychodzi.
Czeka na niego. Wyczekuje go. Nie
lubi, gdy go nie ma. Nie lubi, gdy wraca bez życia. Przyzwyczaiła się do niego.
Lubi mu czytać go przychodzi. Lubi jeść razem z nim. Lubi, gdy kącik jego ust
się unosi nieznacznie.
Wraca.
Jest ponury, jak nigdy.
Szorsto
rozpina jej łańcuszek z ręki.
- Możesz odejść!
- Co?! Ale... Puszczasz mnie tak po prostu? A
jeżeli opowiem, wszystkim co widziałam i
co się wydarzyło?!
- Zapomnisz o wszystkim, gdy tylko stąd wyjdziesz
- mówi podnosząc różdżkę.
- Nie! - Odsuwa się. - Reggie nie! Ja...
Otwiera oczy. Widzi rodziców.
- Obudziłaś sie, kochanie?
- Wybudziła się! - Jej matka uderza w płacz.
-
Pamiętasz wypadek? Wpadłaś pod koła samochodu! - mówi zdenerwowany ojciec. -
Byłaś w śpiączce przez dwa miesiące.
Rozgląda
się nieprzytomnie. Kogoś brakuje?- zastanawia się.
-
Ach, tak...
W miarę, jak Scorpius zdejmował kolejne blokady każde wspomnienie
Rosamund zdawało sie poszerzać, jakby Regulus Black zostawiał w jej pamięci
tylko te momenty, które były bezpieczne. Każde spotkanie, które pamiętała, były
jedynie zlepkiem odpowiednich fragmentów zostawionych przez Regulusa.
Przypominała sobie jego
opowieści o śmierciożercach i jego przysięgę, że już nigdy czegoś takiego nie
zrobi. Kolejna bariera opadła.
Spotykają się w nocy. W strugach
deszczu, gdzieś za szopą jej rodziców.
- Zabierają mnie do Londynu! - płacze. - Nie chcę
wyjeżdżać!
Łapie
jej twarz w dłonie.
- Znajdę cię!
Całuje
ją.
Londyn.
Zatłoczona ulica.
Czeka
na nią.
- Znajdź jakieś najbardziej typowe miejsce, gdzie
można spędzić noc - rozkazuje.
Zabiera
go do hotelu.
- Nigdy więcej się nie zobaczymy - oświadcza.
Rosamund
potrząsa głową.
- Dlaczego!?
- Nie jest tu bezpiecznie. Musisz uciekać.
Czarnoksiężnik, o którym ci mówiłem... jest zbyt potężny.
- Więc jedź ze mną!
Potrząsa
głową. Dotyka jej policzka.
- Dzięki temu, że cię poznałem, wiem teraz co
jest ważne i właściwe. To, co wpajali mi od dzieciństwa, po prostu stało sie bzdurą,
gdy cię poznałem... Mogę zrobić, co pomoże to zakończyć...
- Więc obiecaj, że mnie znajdziesz!
Skinienie
głową. Stara się w nie uwierzyć. Przytula się.
- Jeszcze w tym tygodniu wsiądziesz na statek i
wyjedziesz, gdzieś bardzo daleko. Przysięgnij! - nalega.
Rosamund
przysięga. Chowa pieniądze i kosztowności.
- Tylko... ta noc - prosi. - Mamy tylko tę noc...
Rano
czuje, jak wstaje. Ubiera się. Zamyka drzwi.
Arthemis otworzyła oczy, żeby zobaczyć błękitne tęczówki Rosamund,
wypełnione łzami. Połykała je, gdy spływały jej po twarzy.
Scorpius odsunął się i
patrzył zaniepokojony.
- Babciu, czy on... cię skrzywdził? - zapytał niepewnie Christer.
Rosamund kiwa głową.
Ociera dłonią oczy, a potem uśmiecha się lekko.
- Skrzywdził mnie. Odbierając mi o sobie, najważniejsze i
najpiękniejsze wspomnienia... - Rosamund rozgląda się po wszystkich. - Dziękuję
wam dzieci... - Pociągnęła nosem. - Zawsze wiedziałam, że nie wróci... Teraz
wiem, dlaczego...
Arthemis i Lily wstały
zostawiając Christera z babcią. Scorpius poszedł za nimi.
- Opowiesz mi?
- To... piękna historia... - odpowiedziała cicho Arthemis. Streściła
wszystko.
- Wow - szepnęła Lily. - Muszę powiedzieć tacie... Znaczy...
ogólnie... W końcu to jej wspomnienia...
- Owszem - roześmiała się Arthemis. - Po tylu latach znaleźć
ostatniego potomka rodziny Blacków? To niemal niedorzeczne...
- I do tego jest przyjacielem Malfoya. Pasuje jak ulał... - roześmiała
się Lily, patrząc na Scorpiusa.
- Tssk - mruknął tylko i
odłączył się od nich szybko zanim ktoś ich zobaczył.
- Chyba teraz czas abyśmy się zajęły teraźniejszością, co? - rzuciła
Arthemis.
- Lucian daje ci popalić?
- Nie. Ale mam za mało do roboty i muszę coś wymyślić.
- Powiedziałam ci już, prawda? Nie wywołuj wilka z lasu...
Prześliczna opowieść ;) cudownie wykreowana :) Oby było więcej Christera, bo jest cudownym bohaterem 😁
OdpowiedzUsuń