środa, 31 stycznia 2018

Nowa przyjciółka (Rok VII, Rozdział 4)

Arthemis odetchnęła głęboko, gdy zamknęły się za nią wrota do sali wejściowej. Gdy weszła na drogę prowadzącą do bramy miała na twarzy lekki uśmiech. Po drodze w przeciwną stronę niż reszta szedł James. Jej uśmiech poszerzał tak bardzo, że aż rozbolała ja twarz, ale gdy zobaczyła, że James przystanął i ma podobny wyraz twarzy, puściła się biegiem, zanim zdołała się powstrzymać. Złapał ją w pół, gdy wskoczyła mu w ramiona. Nie przewidziała jednak, że jej ukochany, najsłodszy, najgłupszy chłopak na świecie wykorzysta to, żeby skraść jej pocałunek.
     Och, jak dobrze, pomyślała, gdy jej usta roztopiły się, jak masło pod jego wargami.
     Ktoś odchrząknął. Zignorowała to, ale James delikatnie ją odsunął. To było do niego nie podobne.
     - Cześć! - rzucił ze śmiechem, cmoknął ją w nos.
     - Cześć - mruknęła, zaciągając się jego zapachem, gdy wtuliła twarz w jego koszulkę.
     - Jestem niemal w stanie uwierzyć, że za mną tęskniłaś - rzucił i odsunął się o krok. Odwrócił ją w stronę, osoby, która stała nieśmiało za nim. Policzki Arthemis delikatnie musnął róż.
     - Arthemis, to jest Antonnette Rochee. Moja koleżanka z pracy i partnerka na szkoleniach.
     Arthemis poczuła lekkie zdezorientowanie. A więc to było Nette, o której James pisał w listach. Na początku Arthemis zastanawiała się, dlaczego James jako jedyny trenuje z dziewczyną, jakby nie było żadnej innej na szkoleniu, jednak patrząc na tę dziewczynę mogła dużo zrozumieć. Była słodka. Tak słodka, że Arthemis zastanawiała się, jak ktoś taki dostał się, bądź chciał się dostać na szkolenie aurorów.
     Antonnette była uosobieniem niewinności. Drobna blondynka o twarzy w kształcie serca, pełnych wargach i włosach sięgających jej ramion. Czy normalne włosy mogą aż tak błyszczeć, przemknęło Arthemis przez myśl.
     Dziewczyna miała na głowie fikuśną czapeczkę, która jeszcze bardziej podkreślała wielkie orzechowe oczy okalane gęstymi, czarnymi rzęsami. Była niższa niż Arthemis, jednak na pewno wyższa niż Lily. Sięgała Jamesowi do ramienia.
     Arthemis na pierwszy rzut oka uznała, że Victoire by ją pokochała za jej wyczucie stylu. Wyglądała jak wyjęta żywcem z okładki Nastoletniej Czarownicy. Arthemis poczuła się przy niej bardzo szaro. Krótka spódniczka, wysokie podkolanówki i różowy płaszczyk, który idealnie kończył się pięć centymetrów nad miniówką. Jakby tego było mało jej uśmiech po prostu oślepiał.
     Arthemis miała ochotę po prostu zabrać ją do domu i schować w domku dla lalek, gdyby takowy posiadała.
     - Nie napisałeś, że jest taka śliczna - zwróciła się do Jamesa.
     - Huh? - James wyglądał, jakby dostał garnkiem po głowie. Antonnette również wydawała się zdezorientowana reakcją Arthemis.
     - Arthemis North - Arthemis wyciągnęła rękę. - James dużo o tobie pisze.
     James zaśmiał się niepewnie.
     - Och, - Antonnette uścisnęła jej rękę i coś zabłysło jej w oczach. - Natomiast o tobie nie wiele wspomina. Jest bardzo oszczędny w słowach...
     Ach... więc to tak... - Arthemis przyjęła przytyk spokojnie. Nie wiesz z kim zadzierasz dziewczynko, przemknęło jej przez myśl.
     - Nie dziwię się - odparła, wzruszając ramionami, - nauczyliśmy się nie dopuszczać obcych do naszych prywatnych spraw. - Rozumiem, że chcesz zwiedzić Hogsmead? A może szkołę? - Arthemis odwróciła się do Jamesa z pytaniem w oczach.
     - Myślę, że najlepiej Hogsmead - odparł James. - Żeby zwiedzić Hogwart trzeba by było mieć pozwolenie dyrektora...
     - Zapominasz, że masz prefekta naczelnego w rodzinie - odpowiedziała Arthemis. - Antonnette, chcesz zobaczyć coś konkretnego? - zwróciła się do niej.
     - Mów mi Nette. Sądzę, że James pokaże mi wszystko, co będzie warte uwagi.
     W duchu Arthemis pokręciła głowę z politowaniem. Nie jesteś w stanie ruszyć mnie samymi słowami. Musiałam radzić sobie z bardziej dobitnymi atakami cały zeszły rok...
     Jedyne co naprawdę rozpraszało ją w Antonnette, oprócz tego, że jasno postawiła się w pozycji jej rywalki to, to że było troszkę podobna do Anabelle. Jedynej dziewczyny, której Arthemis nie mogła przeżyć do tej pory, chociaż obecnie była jej serdeczną kumpelką.
     Nette strategicznie ustawiła się po lewej stronie Jamesa, podczas gdy Arthemis szła po prawej. Zapewne nie chciała zostać odseparowana, jednak nie było to do końca przemyślane, bo James od razu złapał Arthemis za rękę, jednocześnie mówiąc:
     - Nette jest z Luizjany, ale jej rodzice urodzili się we Francji. Jest w Anglii dopiero od dwóch miesięcy.
     - Bardzo dobrze mówisz po angielsku - zwróciła się do niej Arthemis. - Nie chciałaś pracować w Stanach? Czytałam, że mają tam niesamowitych aurorów i dobrze przygotowaną infrastrukturę do szkoleń...
     - Eee... - Nette wydawała się trochę zaskoczona znajomością rzeczy przez Arthemis. - Chyba tak. Chciałam zmienić środowisko, więc się przeniosłam. Anglia jest taka spokojna, żyje się tu o wiele wolniej.
     - Nie wyglądasz na kogoś kto chciałby być aurorem. Bardziej wyglądasz na kogoś ze zdolnościami dyplomatycznymi...
     Nette zadrgała brew. Arthemis mogła wszystko odczytać z jej twarzy. Dziewczyna patrzyła na nią ze złością: Lekceważysz mnie?! Jesteś aż tak pewna siebie, że mnie chwalisz?!
     Arthemis była pewna siebie. Ale była też ciekawa. Jak taki aniołek radzi sobie na treningach? I czy poradziłby sobie z jej treningiem?
     Według niej Nette była ciekawym okazem. Może miała w sobie coś, co czyniło ją wystarczająco dobrym do szkolenia? Ale co to było?
     - Treningi są ciężkie, ale James mi pomaga - uśmiechnęła się Nette.
     Arthemis domyślała się nawet dlaczego James jej pomaga. Nette była ładna, była inteligentna i zapewne wysportowana na tyle, żeby przejść kwalifikacje na aurora. Ubierała się z zawodową wprawą i była miła. Dziewczyny na szkoleniu musiały ją znienawidzić w większości, a chłopacy wręcz odwrotnie. Zapewne James wziął ją pod swoje skrzydła, żeby chłopcy się o nią nie pozabijali, a dziewczyny jej nie zjadły.
     Ach, nadopiekuńczy był ten jej chłopak...
     - Och nie! Moje nowe buty... - mruknęła sfrustrowana Nette, gdy weszła w wodę na poboczu ścieżki. Po wczorajszym deszczu pewnie napotkają jeszcze dużo kałuż...
     - Poczekaj. Idź z tej strony... - James puścił rękę Arthemis i zamienił się z Nette miejscami.
     Arthemis popatrzyła na swoją pustą dłoń ze zmieszaniem i dezorientacją, a w myślach wzięła głęboki uspokajający oddech.
     - Wracając do treningów - Arthemis z ukosa spojrzała na Jamesa ponad głową Nette. - Co to za treningi, na których masz czas myśleć o czymś oprócz własnego tyłka? Znowu się obijasz?!
     - Nieprawda - zaprotestował James. - Nie wszystkie treningi są czysto kondycyjne... A Nette specjalizuje się w wywiadzie. Mówię ci zna takie triki i podstępy, że nawet nie musi używać kamuflażu.
     - Och, przestań! - Nette roześmiała się, dotykając przelotnie jego ramienia.
     Dlaczego zauważam takie rzeczy? - zastanawiała się Arthemis. Uruchomił mi się dodatkowy zmysł, czy co?
     - Czyli tym się zajmujesz... - rzuciła Arthemis, zwracając na siebie uwagę dziewczyny. - Używasz do tego jeszcze jakiś gadżetów? - zapytała.
     - Zazwyczaj nie. Chociaż czasami są przydatne, jak trzeba coś natychmiast przekazać...
     Musi być niesamowicie inteligentna i sprytna skoro to jest jej konik. Zawsze warto mieć mózgowca w grupie - przemknęło jej przez myśl.
     Roześmiała się z samej siebie. - Jak bardzo ufała Jamesowi? Jak bardzo w niego wierzyła, że wszystkie te jej sztuczki, wszystkie przytyki nie wywierały na niej żadnego wrażenia? Owszem powodowały lekkie skurcze złości, albo chęć opowiedzenia ciętą ripostą, ale nie sprawiały, że gotowała się ze złości i niepewności. Zamiast się skupiać na tym, jak bardzo nie podoba jej sie to, że między nią a Jamesem jest teraz przerwa o imieniu Antonnette, skupiała się na analizowaniu dobrych i słabych stron dziewczyny, która miała być aurorem. Jak mogę ją wykorzystać? - o tym myślała, gdyż mogła zajść w przyszłości sytuacja, w której będą razem pracowały.
     To pomagało. Zajmowało jej myśli. A dodatkowym bonusem było to, że jej zainteresowanie wytrącało Nette z równowagi.
     - Może zaczniemy od Zonka? Chociaż po tym, jak Nette widział Magiczne Dowcipy Weasleyów, ten sklep może już nie robić takiego wrażenia...
     - Kolejny sklep z gadżetami? - zmarszczyła nos Nette.
     - Gdyby nie ten sklep większość chłopaków nie widziałaby sensu w wycieczkach do Hogsmead - zaśmiała się Arthemis.
     - No, tak - odparła, dołączając do niej Nette. - Zapewne jest tam pełno wrednych dowcipów i dziwnych do niczego nie przydatnych przyrządów...
     - Jakbyś tam była - odparła jej Arthemis.
     - Hej! Zonk to prekursor i ojciec chrzestny wszystkich huncwotów. Nie ważcie się go lekceważyć! - zaprotestował James oburzony. - Arthemis doskonale wiesz, że gadżety nie raz uratowały nam życie...
     - Gadżety Freda - poprawiła go Arthemis. - Ten koleś mnie zaskakuje an każdym kroku - dodała pod nosem. - Aż nie mogę się doczekać, co pokaże mi następnym razem...
     - Lepiej, żeby nie pokazał ci za dużo - burknął obrażony James.
     Arthemis się roześmiała.
     - Czy my już tego nie przerabialiśmy James? Dobrze wiesz, że Fred ma fioła na punkcie Valentine. James wychodzi z założenia, że każdy jest jego potencjalnym rywalem... - wyjaśniła Arthemis.
     - Czyżby? - rzuciła. - A więc jesteś typem zazdrośnika? - spojrzała na Jamesa spod rzęs.
     - Wcale nie - zaprzeczył. - Wcale nie jestem zazdrosny, ani zaborczy. Nie mam też problemu z dzieleniem się. Nie dzielę się tylko Arthemis - dodał pogrubionym głosem, rzucając gorące spojrzenie nad Nette. - To Arthemis jest tą zazdrosną - dodał bezczelnie.
     Arthemis otworzyła usta ze zdumieniem, jednak oczy jej się śmiały.
     - Kłamca! Jaki masz dowód?
     - Groziłaś dziewczynom, że będziesz się z nimi pojedynkowała...
     - Chciały cię potraktować eliksirem miłosnym! Broniłam cię, niewdzięczniku!
     - Nie lubiłaś dziewczyn podczas eliminacji, bo za dużo się na mnie gapiły - rzucił z błyskiem w oku.
     - Nie dodawaj sobie, to na mnie patrzało się pół szkoły...
     James zmrużył oczy i rzucił ostateczną bronią.
     - Anabelle. Moja BYŁA dziewczyna - wyjaśnił Nette.
     Arthemis otworzyła usta z oburzenia. Potem celnie trafiła, mówiąc:
     - Lucas. Jego NAJLPESZY przyjaciel - dodała Arthemis.
     Przekomarzając się nie zauważyli, że Nette robi się coraz bardziej niecierpliwa i nerwowa. Złapała Jamesa pod ramię. Zaśmiała się głośniej niż musiała:
     - Jesteście naprawdę zabawni. Uznaję, że James jednak jest zazdrośnikiem... Do czego używaliście gadżetów tego Freda? - zapytała, zapewne chcąc wciągnąć Arthemis w dyskusję, jednocześnie nie puszczając ramienia Jamesa.
     - Poznałaś go - wtrącił James. - Mój kuzyn z Magicznych Dowcipów Weasleyów...
     - Och... no tak...
     A to ciekawe, pomyślała Arthemis, ciekawe co Fred o niej myśli. Chyba będzie musiała go spytać.
     - Zazwyczaj do odwrócenia uwagi - odpowiedziała Arthemis, wracając do tematu. - Czasami do komunikacji...
     - Komunikacji? Zabawki?
     - Cóż... poniekąd... - mruknęła Arthemis, nie chcąc odkrywać sekretów Freda. Otworzyła drzwi do Zonka.
     Niestety ten sklep nie zachwycił Antonette. Więc szybko z niego wyszli. Tylko James jakimś cudem znalazł całą reklamówkę zabawek, które koniecznie były mu potrzebne.
     Arthemis z politowaniem pokręciła głową.
     - Miodowe Królestwo? - zapytała Arthemis, gdy wyszli.
     - Co, to? - zainteresowała się Nette.
     - Sklep ze słodkościami.
     - Och, - spochmurniała. - nie jadam słodyczy...
     No, oczywiście - mruknęła złośliwa część Arthemis w jej głowie.
     - Chyba żartujesz! - oburzył się James. - Obowiązkowy przystanek! - złapał Nette za rękę, a Arthemis wcisnął paczki z Zonka. - Zaczekaj tutaj - rzucił, - wbiję jej do głowy trochę rozumu. - Pociągnął Nette w stronę cukierni, jednocześnie na nią krzycząc. - Jak można nie lubić słodyczy? Czy wszyscy Amerykanie są tak nienormalni?!
     Arthemis popatrzyła na siatki w swoich ramionach i na połączone dłonie Jamesa i jego koleżanki, i próbowała ogarnąć rozumem, co się właśnie stało.
     WTF?! - ryknęło coś wewnątrz niej.
     James, poradzę sobie z twoją koleżanką, bo bardziej mnie ona bawi niż denerwuje, ale twoje zachowanie właśnie podpaliło bardzo krótki lont w mojej samokontroli - pomyślała.
     - Hej Arthemis, czekasz na kogoś? - usłyszała za sobą głos Rose.
     Boże, dzięki Ci, że to nie Lily. Lily nie umiała się kontrolować i Arthemis była pewna, że od razu wygarnęła by Nette, co o niej myśli, psując rozgrywaną na zimno partię Arthemis.
     Rose miała spuszczone oczy, jakby stała się nagle bardzo nieśmiała. A więc wyszłaś z wieży, co? Arthemis się uśmiechnęła.
     - Na Jamesa i jego nową koleżankę. Chcesz ją poznać?
     - James przyprowadził na spotkanie z tobą koleżankę z pracy? - zapytała z niedowierzaniem Rose. Jej nieśmiałość wyparowała. - Czy on jest durny?
     - Raczej słodki - parsknęła śmiechem. - Czasami wydaje mi się taki niewinny...
     - Masz różowe klapki na oczach - odparła Rose. - To ona? Na Merlina, jest słodka! Mogę ją zabrać do domu?
     - Masz domek dla lalek?
     -                           Oczywiście, że mam! I nadal ma wszystkie akcesoria.
     Obserwowały, jak Nette śmiejąc się, odpowiada Jamesowi. A potem stanęła na palcach i wytarła mu czekoladę z kącika ust. Dotknęła. Jego. Ust.
     Arthemis pociemniały oczy.
     - O kurwa - szepnęła Rose.
     - Nie przeklinaj! - Arthemis trzepnęła ją po głowie. - Jesteś prefektem.
     - Inaczej nie mogłam wyrazić tego, co czuję. Wytłumacz mi, czemu ona jeszcze żyje?
     - Bo jej próby wyprowadzenia mnie z równowagi i wywołania dzikiej sceny zazdrości mnie bawią.
     - Nie jesteś zazdrosna? Ja bym chyba wydrapała jej oczy...
     - Potrafisz wyobrazić ją sobie w domku dla lalek?
     - Bez problemu.
     - Jestem pewna, że James też - wyjaśniła Arthemis.
     - Och... - Rose zrozumiała. Dopóki James nie widział w tej dziewczynie "kobiety" Arthemis nie miała problemu. Przynajmniej na razie...
     - Teraz ani słowa, bo wracają. Jeżeli będziemy szli do Trzech Mioteł idziesz z nami, rozumiesz?
     - Jasne - Rose skinęła głową bez wahania.
     Dobrze było mieć wsparcie, westchnęła w duchu Arthemis, uśmiechając się, gdy James przedstawiał sobie dziewczęta. Rzeczywiście poszli do kawiarni.
     Rose zagadała Nette o jej ubiór. Najnowsze trendy itd. Dzięki temu Arthemis i James zostali z tyłu. James zabrał od niej siatki i złapał ją za rękę. Przelotnie sie do niego uśmiechnęła. Weszli do Trzech Mioteł.
     Ponieważ Nette bez najmniejszego wahania zajęła miejsce obok Jamesa, Arthemis usiadła u szczytu stołu, po jego drugiej stronie. Rose obok niej.
     - Arthemis, pokażesz mi gdzie jest toaleta? - zapytała Nette.
     - Arthemis nie chodzi z dziewczynami do łazienki. Uważa, że to głupi rytuał - roześmiała sie Rose. Ja z tobą pójdę.
     Dzięki, mruknęła w duchu Arthemis, gdy zostali sami z Jamesem.
     James przechyliła głowę i przyjrzał się jej uważnie.
     - Wyglądasz zdrowo...
     Nie - pięknie. Nie - ładnie. Nie - słodko.
     Zdrowo.
     Powinno ją to wkurzyć? Nie wkurzało. Nawet gdyby była brzydka, James byłby zadowolony tak długo, jak byłaby zdrowa.
     - Myślałeś, że przestanę jeść z tęsknoty za tobą? - rzucił, uśmiechając się lekko.
     - Może trochę? Może trochę się martwiłem? Może miałem lekką nadzieję?
     Przymknęła oczy.
     - Ciężko jest zasnąć - wyszeptała. - Kiedyś ciężko było zasnąć z tobą, a teraz... - urwała.
     Przytknął czoło do jej czoła. Pod stołem ich palce wyczyniały ze sobą, jakiś intymny taniec.
     - Jeszcze tylko trochę... - mruknął. - Zmieniłaś zapach - szepnął dyskretnie, całując ją za uchem.
     - Nie używam w szkole tego, który mi dałeś - odparła. - Jest zbyt... intymny.  Poza tym, kto miałby go wąchać?
     - Mam ochotę cię porwać i zrobić z tobą różne rzeczy - mruknął, całując ją w skroń. - I porwę cię pewnego dnia, więc lepiej bądź przygotowana - uśmiechnął się rozbrajająco.
     Wróciły dziewczyny.
     - Idę po zamówienia, co chcecie? - zapytał.
     - Herbatę - powiedziała Rose, gdy podbiegła do niej dziewczyna z piątego roku.
     - Rose, podobno jest jakiś kłopot z dyżurami prefektów. Ktoś się kłóci z Krukonami w lochach.
     - W lochach? - Rose zerwała sie na równe nogi. - Przepraszam, muszę iść.
     - Iść z tobą? - zapytała zaniepokojona Arthemis.
     Rose potrząsnęła głową.
     - To na pewno nic wielkiego. Jakby, co wiem, gdzie jest profesor Alexander. Cześć! Miło było cię poznać! - rzuciła do Nette i wybiegła razem z młodszą Gryfonką.
     - Jest raczej zajęta prawda?
     - To królowa szkoły - uśmiechnęła się Arthemis. - Jest Prefektem Naczelnym, prawą ręką profesorów i do tego zwyciężczynią międzynarodowego turnieju. Ma dużo na głowie...
     - Jest niesamowita - mruknęła Nette.
     - Tak - potwierdził James. - Co chcesz do picia? Chcesz Kremowe Piwo?
     -         Och tak! Zawsze chciałam spróbować... - uśmiechnęła się podekscytowana.
     - Dobra - James odszedł w kierunku lady.
     Nette zmarszczyła brwi i spojrzała na Arthemis. Jej oczy nabrały inteligentnego, bystrego, trochę złośliwego wyrazu. Mimo to Arthemis nadal uważała ją za bardziej interesującą, niż niebezpieczną.
     - Ciebie nie zapytał? - rzuciła z lekkim zdziwieniem i złośliwym podtekstem.
     Arthemis uśmiechnęła się chłodno.
     - Nie musiał. To pytanie od początku było skierowane do Rose i ciebie. James zna mnie na tyle dobrze, że wie czego chcę. Tam samo, jak ja wiem, że przyjdzie z miską słonych precli w słodkiej czekoladzie, których nie lubi prawie nikt oprócz niego...
     - A więc jesteś zazdrośnicą, czy nie?
     - Zapewne jestem, jak każdy. Jeżeli mam powód... - dodała.
     - Uważasz, że go nie masz? Ten facet to chodzący ideał.
     - Wcale nie - zaprzeczyła Arthemis. - I wcale nie musi być idealny...
     - Zawsze podziwiam pewność siebie. Sama mam jej dużo - Nette odgarnęła włosy do tyłu. - Jednak w niektórych sprawach nierozsądnie jest przesadzić.
     - Wcale nie mam za dużo pewności siebie. Ale mam ogromna pewność jego.
     - To jeszcze bardziej nierozsądne. Mężczyźni łatwo schodzą na manowce.
     - Nie wiem z jakimi mężczyznami się do tej pory spotykałaś, ale znam kilku, którzy nie pasują do twojego wzorca.
     - Podziwiam twój spokój. Nie wiem, czy jesteś tak mało spostrzegawcza, że nie widzisz tych wszystkich spojrzeń, które kobiety na niego rzucają, czy tak naiwna, żeby sądzić, że to nic nie znaczy.
     - Bo to nic nie znaczy - odparła Arthemis wzruszając ramionami. - Niech patrzą. Po to mają oczy.
     Nette zagryzła wargi.
     - Chcesz wiedzieć, czemu? - rzuciła Arthemis. - Mogą być miliony kobiet i połowa z nich może się na niego patrzeć, a druga próbować go zdobyć. Ale tylko ja noszę to - położyła na stole dłoń z pierścionkiem.
     Nette rozszerzyła oczy i otworzyła usta, ale wrócił James.
     - Postawił przed Arthemis piwo kremowe z dodatkiem sosu karmelowego, przed Nette jej napój. Na środku postawił miseczkę z preclami w czekoladzie. Gdy stawiał swoją szklankę na stole, przelotnie dotknął obrączki na palcu Arthemis i zagadnął do Nette:
     - Co chcesz jeszcze zobaczyć?
     - Eee...
     - Ja wypiję i muszę znikać - powiedziała przepraszająco Arthemis. - Trochę się martwię o tę sytuację z Rose.
     - Myślisz, że to coś poważnego? - zaniepokoił się James.
     - Nie dowiem się dopóki nie zobaczę - odparła Arthemis. - Nie martw się. Poradzimy sobie.
     Rozmowa zeszła na temat szkoleń. Nette mało włączała się do rozmowy, co chwilę natomiast rzucała spojrzenie na dłoń Arthemis.
     - Co trenujesz z Lucianem?! - uniósł się nagle James.
     - Walkę na miecze - odparła spokojnie Arthemis.
     - Po, co ci to? - zainteresowała się Nette. - Masz magię... a w końcu kawałek metalu jest tylko kawałkiem metalu - dodała i Arthemis doskonale wiedziała, że nie ma na myśli miecza.
     - Bo to ciekawe, utrzymuje cię w dobrej formie i jest symbolem siły.
     - Cóż... zapewne musisz sobie jakoś zapełnić czasy, kiedy nie ma przy tobie Jamesa - zaśmiała się.
     - Dokładnie.
     - To się pewnie tyczy również jego - dodała, kładąc dłoń na dłoni Arthemis, w koleżeńskim geście, co całkowicie przeczyło jej następnym słowom. - Nie martw się. Zajmę się nim.
     James się zaśmiał.
     - To ja zajmę się tobą, biorąc pod uwagę, jak ostatnio Sarskin wdeptał cię w ziemię podczas treningu. Skopałabyś mu tyłek - rzucił do Arthemis. - Jest wielki, ale trochę wolny.
     James rozproszył ciężką atmosferę, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
     Arthemis odstawiła kufel i założyła kurtkę.
     - Zaczekaj, coś dla ciebie mam - powiedział i pobiegł do baru. - Zostawiłem to tu wcześniej - wyjaśnił, podając jej dużą papierową torbą.
     Arthemis zajrzała do środka.
     - Są wyprane i w każdej chodziłem tylko raz...
     Arthemis poderwała głowę i spojrzała na niego, czując jak zalewa ją oczyszczająca fala niepohamowanych uczuć.
     - Co to?  - zaśmiała się Nette. - Arthemis wygląda, jakbyś dał jej dziesięciokaratowy diament.
     - Moje koszulki - wyjaśnił James, rumieniąc się lekko.
     - Używane? - zapytała z niedowierzaniem Nette. - To jakieś nowe zboczenie? - zapytała Arthemis, która nadal nie mogła wykrztusić słowa.
     Wiedział, że nie mogłam spać, pomyślała wzruszona. Na pewno pachniały nim. Na pewno. Będzie mogła je dzisiaj założyć. Będzie mogła spokojnie spać... Będzie...
     Bezwładnie uderzyła czołem w jego pierś, jakby zabrakło jej siły.
     - Dziękuję - wykrztusiła. Poczuła jak James całuje ją w czubek głowy. Odsunęła się z trudem. - Do zobaczenia - rzuciła do Nette.
     James nachylił się do niej i pocałował ją w policzek.
     - Pisz do mnie - szepnął.
     Skinęła głową i odeszła.
     - O co chodziło? - zapytała zaintrygowana Nette. - Co ona może zrobić z twoimi koszulkami? Rozda je biednym?
     - Masz coś bez czego trudno ci zasnąć? - zapytał uśmiechając się do niej łagodnie, ale miała dziwne wrażenie, że ten uśmiech nie jest dla niej.
     Skinęła odruchowo głową.
     - Arthemis też - odpowiedział cicho.
     Nette się zarumieniła. A więc to tak... Przełknęła ślinę.
     - A ty? Masz coś takiego? Ukochanego, wytartego misia?  - zapytała uszczypliwie z szerokim uśmiechem. - Kocyk z dzieciństwa? A może coś dorosłego? Zboczoną poduszkę w kształcie piersi?
     James pokręcił ze śmiechem głową.
     - A więc śpisz jak suseł? Zawsze i wszędzie.
     - Przeważnie - odparł.
     - A wtedy kiedy "przeważnie" nie działa?
     - Potrzebuję czegoś... wyjątkowego, żeby zasnąć?
     - Co to? Szklanka whisky? Szklanka mleka? To, ta poduszka, prawda? Ta w kształcie cycków?
     James potrząsnął głową i przejechał palcem po obwodzie szklanki z zamyślonym wyrazem.
     - To wyjątkowe "coś" właśnie stąd wyszło - mruknął do siebie, ale nie na tyle cicho, żeby Nette nie usłyszała.
     Zamarła, przełykając ślinę, a pod stołem zacisnęła palce w pięści. Jeszcze tylko trochę, powiedziała sobie. Jeszcze tylko trochę. Sprawię, że będziesz miał ten wyraz twarzy myśląc o mnie. Proszę, Boże, niech tak się stanie.
     Spojrzała na Jamesa ponad stołem z determinacją w oczach.
     Tak się stanie. Bo to ja jestem przy tobie każdego dnia.
     Arthemis North, spadniesz z tego wysokiego konia, na który wsiadłaś z wielkim hukiem.
    

            Arthemis nie była pewna jak udało się jej dotrzeć do zamku w stanie emocjonalnej galaretki, niemniej znalazła się w wielkiej sali. Próbowała wykryć Rose w lochach, ale widocznie sprawa nie była poważna, bo już jej tam nie było. Poszła zanieść cenny prezent do dormitorium i dopiero chwytając za klamkę, poczuła falę negatywnych emocji.  Otworzyła z rozmachem drzwi. Rose siedziała na łóżku, milcząco, wpatrzona w ścianę.
            - Co się stało? - zapytała.
            - W sumie nic takiego - odparła cicho. - W lochach prefekci z Hufflepuffu patrolowali korytarz. Ponieważ dzisiaj jest wyjście do Hogsmead mieli tylko 2-godzinne dyżury. Ślizgoni zaczęli ich zaczepiać... Jeden z nich zaczął przezywać tę nową. Im bardziej się bała tym bardziej wkurzał się jej partner. Zaczęło się robić nieprzyjemnie... Weszłam, jak wyciągnęli różdżki.
            Rose zapadła tak głęboko we własne myśli, że nawet nie zauważyła, że Arthemis usiadła obok niej.
            Wróciła myślami do tamtego momentu.
            Jakiś piątoklasista ze Slytherinu popchnął na ścianę prefekta Puchonów. Dziewczyna aż się zapowietrzyła od siły uderzenia. Jej partner - starszy z prefektów - wyciągnął różdżkę, a Ślizgoni z radością zareagowali tak samo.
            - Dosyć! - krzyknęła, wpadając pomiędzy nich. - Natychmiast schować różdżki, albo poodejmuje wam punkty! - Odwróciła się do prefektów. - Macie zapobiegać konfliktom, a nie je wywoływać!
     - Nie zrobiliśmy nic złego! - powiedział starszy z prefektów. - To ich wina...
     - My tylko przechodziliśmy - zakpił Ślizgon.
     Rose już miała coś odpowiedzieć, gdy z dało się słyszeć więcej głosów. Uśłuszała przeciągłe gwizdnięcie. Korytarzem nadeszli Ślizgoni, Robards i Swiftley. Rose ich znała, bo byli na tym samym roku i większość zajęć mieli wspólną.
     - Kogóż my tu mamy? - zaćwierkał Robards. - Nasza święta Weasley... Czyżbyś przyszła nas wypędzić z lochów?
     - O czym ty... - zaczęła Rose, ale zawahała się i odwróciła do prefektów mających dyżur. - Możecie iść...
     - Ale... - zaczął chłopak.
     - Idźcie! - zirytowała się Rose. - To uczniowie tak samo, jak my! Myślisz, że co mi zrobią?!
     - Dobra - burknął Puchon, mierząc wzrokiem Ślizgona.
     Rose odwróciła się do Robardsa.
     - Nie mam zamiaru nigdzie was wypędzać, ani wpędzać - powiedziała spokojnie. - Prefekci są tutaj, żeby pilnować porządku. Nie będą nikogo gnębić, ani śledzić. Nie wolno im również nadużywać władzy, więc nie zaczepiajcie ich, jeżeli nie chcecie mieć szlabanu.
     - Och, czyżby? - zbliżył się do niej, jak wąż. - W takim razie to dziwne, że nigdzie nie ma naszych prefektów, a wszyscy kręcą się wokół naszego Domu. Jestem ciekaw kiedy zaczniecie robić segregację i oznaczać miejsce z ograniczonym dostępem...
     - Nigdy nie dopuściłabym do takiej skrajnej nietolerancji, nie mówiąc już o tym, że nie jesteśmy zdolni do takiego zachowania!
     - Ale my jesteśmy!? - warknął, przyciskając ją do ściany. Rose przełknęła ślinę. - Nie próbuj mi wmówić, że traktujesz nas na równi, bo nie musiałabyś tłumaczyć, że chcesz tylko rozmawiać tym imbecylom! Myślisz, że wszystko ci wolno, bo należysz do sławnej rodziny i jesteś kujonem?! Wyobraź sobie, że twoja matka cię nie uratuje, jeżeli będziemy chcieli zetrzeć z twojej piegowatej mordy ten...
     - Robards, natychmiast się odsuń. - Spokojny, chłodny głos. Spokojny, powolny chód.
     Rose zerknęła w bok i ujrzała, trzecią najważniejszą osobę w Slytherinie (po profesor Alexander - opiekunie Domu i Scorpiusie Malfoyu - Prefekcie Naczelnym).
     Stukot obcasów, oszałamiające blond włosy i zimna, piękna, wykuta w skale twarz.
     - Natychmiast ją puść i pamiętaj, że rozmawiasz z Prefektem Naczelnym szkoły - powiedziała Cynthia Glass - najstarszy z prefektów Slytherinu, która zastała mianowana w tym samym roku, co Scorpius, Rose i Albus. Gdy Robards puścił, Rose gwałtownie, ta aż się zachwiała, a potem wyprostowała z napięciem. Cynthia nawet na nią nie spojrzała. - Następnym razem zanim dasz taki popis, nie miej pretensji, że przypisują określoną łatkę naszemu domowi. No, chyba, że chcesz zająć znamienite miejsce naszego ulubionego Denisa...
     Chłopak zgrzytnął zębami i wyglądał, jakby miał wielką ochotę splunąć.
     - Jak sobie życzysz - powiedział jednak tylko i odszedł w kierunku wejścia do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
     - Zmiatać - powiedziała Cynthia do reszty chłopaków, którzy patrzyli się na nią obrażeni.
     Gdy poszli Rose odchrząknęła.
     - Dziękuję - powiedziała.
     - Nie zrobiłam tego dla ciebie - odpowiedziała Cynthia, patrząc na nią z góry bez litości, sympatii, czy jakichkolwiek uczuć. - Po prostu nie wyobrażam sobie, żeby Slytherin miał w szkole jeszcze gorszą renomę, niż ma. Zawsze trzymaliśmy się na uboczu, nie jesteśmy też zbyt wylewni, więc gdzieś po drodze nagle Ktoś zrobił z nas wyrzutków. Nie bardzo podoba nam się ta rola. Radziłabym ci uważać. Nie zawsze jest w pobliżu ciebie ktoś, kto jest w stanie ich powstrzymać.
     - Nigdy nie próbowałam skrzywdzić was w żaden sposób. Chciałam, żeby szkoła była zintegrowana.
     - Próbowałaś - nie próbowałaś. Taki ci wyszedł efekt. Nie wiem tylko, kto będzie po tobie sprzątał. Podobno jesteś tak cholernie praworządna, a stawiasz wszystko do góry nogami, bo nie lubisz Malfoya.
     - Wcale nie robię tego, bo... - zaczęła Rose.
     - Nie obchodzi mnie czemu to robisz, albo z kim masz na pieńku - przerwała jej Cynthia gładko, jak nożem. - ale krzywdź dalej moich prefektów, a postawię cię przed Radą Szkoły. Chcesz walczyć formalnie? To ja też będę - odpowiedziała i zanim Rose zdążyła jej odpowiedzieć, odeszła królewskim krokiem.
     Rose otrząsnęła się i spojrzała na Arthemis, która patrzyła na nią zamyślona. Październikowe słońce zaczynało zachodzić za oknami dormitorium dziewcząt.
     - I teraz jestem wrogiem numer jeden całej szkoły - zakończyła.
     Arthemis pokręciła głową, wstając energicznie.
     - Nie mów mi, że nie jest tak źle - mruknęła Rose, ukrywając twarz w dłoniach.
     Arthemis pokręciła głową nerwowo.
     - Nie mówię, że nie jest źle. Mówię, że jest gorzej niż myślisz... - zaśmiała się sztucznie. Rose poderwała głowę.
     - Gdybyś była wrogiem całej szkoły to byłoby dobrze. Ty natomiast jesteś wrogiem Ślizgonów i bohaterem reszty szkoły. Tu robi się problem. Gryffindor, Ravenclaw i Hufflepuff uważa, że masz świętą rację postępując, tak jak postępujesz, bo Ślizgoni nigdy się nie integrują, są sami dla siebie i narzekają, że muszą zniżać się do poziomu innych ludzi. Jeżeli nagle zmienisz front, Ślizgoni zaczną wyczuwać postęp, a reszta szkoły uzna, że ich zdradziłaś -  i wtedy rzeczywiście staniesz się wrogiem całej szkoły.
     Rose pokręciła głową.
     - Minął dopiero miesiąc. To nie mogło narosnąć do takich rozmiarów - powiedziała z przekonaniem.
     - Masz do czynienia z nastolatkami. Buntownicze zachowanie i rewolucje zapalają się od iskierki. Musisz na siebie uważać - powiedziała z naciskiem Arthemis.
     - Muszę coś z tym zrobić!
     - Cokolwiek zrobisz tylko pogorszysz sytuację. Nie jesteś w stanie uratować sytuacji Rose - ucięła dyskusję Arthemis.
     - Zawsze jest jakieś wyjście - odszepnęła uparcie.
     - Jest. Ale nie chcesz z niego skorzystać - odparła Arthemis.
     - Mam go wpuścić miedzy otwarty konflikt? Rozerwą go na strzępy.
     - Nie, Rose. Nie widzisz tego, bo jesteś zbyt szczera, nie kłamiesz i nie umiesz używać podstępów. Scorpius i ja, jesteśmy inni. Jesteśmy w stanie tak odwrócić sytuację, że wszyscy zapomną o jakichkolwiek nastrojach.
     Rose pokręciła uparcie głową.
     - Nie chcę, żeby sprzątał mój bałagan...
     - Rose, pamiętaj, że czasami ryzyko i poświęcenie jest konieczne. Polityczne małżeństwa ratowały całe kraje przed wojnami!
     Rose spojrzała w sufit.
     - Nie wiem o czym mówisz...
     - To przenośnia - zirytowała się Arthemis. - Potraktuj to, jak pakt polityczny.
     - Jak mam mu wytłumaczyć, że to nie był atak wymierzony w niego?
     - A sądzisz, że już tego nie wie?
     Rose zadrgały usta, a jej twarz powlekła się wyrazem beznadziei.
     - Muszę to przemyśleć...
     - Byle szybko - powiedziała Arthemis i w tym samym momencie otworzyły się drzwi. Lily wpadła obładowana paczkami i paczuszkami z Hogsmead.
     - Zdążyłam w ostatniej chwili - wysapała. - Po treningu myślałam, że mi wszystko pozamykają, ale dałam radę! Arthemis kupiłaś sowę? - zapytała w biegu.
     - Nie - odparła, biorąc ją pod ramię.
     - Co jest?
     - Rose, musi coś przemyśleć. Jeszcze mamy trochę czasu do kolacji, pomożesz mi przy czymś.
     - Och, ok - Lily wzruszyła ramionami i dała się pociągnąć Arthemis, oglądając się na Rose. - Może trzeba dać jej kopa na zachętę? - zapytała, gdy wychodziły na zamkowy korytarz.
     - Coś ją kopnie na pewno - mruknęła Arthemis do siebie.
     - Gdzie idziemy?
     - Do Izby Pamięci. Nie zostało nam już dużo pracy, a chętnie skończę już z tym zadaniem. Mieliśmy jeszcze zacząć ostatnią dekadę wklejek i historyjek do kroniki, a oprócz tego zostało nam wielki kufer tajemniczych rzeczy...
     - Nam? Myślałam, że zajmujesz się tym sama...
     Arthemis odchrząknęła.
     - Cóż, trafił się jeden wolontariusz - szepnęła, i odblokowała silne zaklęcie zamykające drzwi do Izby Pamięci. - A potem nawet drugi... - dodała, gdy zobaczyła dwie postaci pochylone nad wielką księgą.
     - Nie dotykaj, bo rozmażesz - warknął Scorpius, klepiąc kogoś po ręce.
     - Paniczyk - burknął Christer.
     - A miałem nadzieję na trochę spokoju - westchnął Malfoy, gdy zobaczył Arthemis.
     - I dlatego przyprowadziłeś Pana Gadatliwego? - prychnęła.
     - Byłem ciekawy, co dzisiaj znajdę - wzruszył ramionami Christer.
     - Pomaga ci Malfoy? - Lily wychyliła się zza Arthemis.
     - No, nie wierzę! - żachnął się Scorpius. - Musiałaś przyprowadzić największą zadymiarę na północ od Londynu?
     - Lepsze to niż drugą zadymiarę, która ma konflikt wewnętrzny - odparła Arthemis zgryźliwie, a Scorpius od razu spoważniał. Patrzył się na nią intensywnie, ale dyskretnie pokręciła głową, że nie będą teraz o tym rozmawiać.
     - Ja skończę tutaj - powiedział Scorpius, wracając do księgi. - Pyskata może segregować notki z gazet razem z Christerem, a ty w sumie, możesz zająć się już tym kufrem.
     - Aj, aj kapitanie - rzuciła drwiąco.
     - Pokaż - Lily wepchnęła się obok Christera, żeby zobaczyć co robi Scorpius. Arthemis otwierając kufer, spodziewała się usłyszeć kolejne uderzenie po łapach, ale zdążyła wyjąć i obejrzeć już dwie małe figurki i nic się nie stało. Odwróciła się z ciekawością.
     Lily nie próbowała nic dotykać, raczej pochylała się nad każdym detalem wcześniej narysowanego motywu. Scorpius zdawał się jej nawet nie zauważać, gdy rysował.
     - Wyglądają, jak prawdziwe - mruknęła w końcu. Zerknęła na rękę Scorpiusa. - Jak zrobisz cieniowanie od tej strony, będą wyglądały, jakby się ruszały - rzuciła, wskazując palcem.
     - Jeżeli zrobię z tej strony stracę perspektywę całego motywu - odpowiedział cicho. - Nie wtrącaj się, wiewióro - dodał, ale bez złości.
     - Idę, idę. Ile chcesz za narysowanie portretu?
     - Mój umysł, który straciłbym próbując usadzić cię w jednym miejscu na wystarczającą ilość czasu, jest bezcenny - burknął.
     Parsknęła śmiechem i podeszła do Christera.
     - A ty w ogóle to kim jesteś? - rzuciła z marszu, rozsiadając się na podłodze obok niego i czekając, aż zacznie jej opowiadać historię swojego życia. Lily pod tym względem była niesamowita. Strażnik Tajemnicy wygadałby się, gdyby go o coś spytała...
     Arthemis słuchała jednym uchem, wyciągając po kolei przedmioty i opisując z czym były związane, gdy jej umiejętności to przejrzały. Natrafiła na wisiorek i upuściła go z wrażenia, rozpoznając dziwnie znajomą postać. Podniosła go znowu i wchłonęła w siebie historię tego przedmiotu. Nie był to pierwszy taki przedmiot, który znalazła. Schowała go do osobnego pudełka.
     - Masz dla mnie to, co ci zleciłam? - rzuciła.
     - Leży obok gabloty. Masz to, co chciałem?
     Arthemis poklepała się po tylnej kieszeni spodni.
     - Mówicie, jakimś szyfrem? - rzuciła Lily, gdy Arthemis podniosła małą, oprawioną w skórę książkę. - Co tam masz?
     - Prezent, dla twojego ojca.
     - Serio? - Lily poderwała się i podeszła do niej. - Co to?
     - Znalazłam kilka historii i przedmiotów, które mogłyby go zainteresować - Lily stanęła tak, aby patrzeć Arthemis przez ramię. - Ojej... - westchnęła i wzięła książkę od Arthemis. - Jest... o moich dziadkach...
     - Znalazłam kilka przedmiotów, z którym mogłam wyciągnąć wspomnienia...
     - Historia Dorcas Maeadowes? - zdziwiła się, widząc tytuł. - Dlaczego jest tutaj?
     - Przeczytaj - zachęciła ją.
     Lily szybko biegła wzrokiem przez tekst.
     - To była dziewczyna Syriusza?! Gdyby nie ta cała historia z Voldemortem to nigdy by się nie rozstali. Musiał rozpaczać po jej śmierci... - pokręciła ze współczuciem głową. - Portret jest piękny - rzuciła okiem na Scorpiusa. - Jak to zrobiliście?
       -    Przesłałam mu wspomnienie.
       -    Ból głowy, który mi łaskawie zafundowała powaliłby bizona... - burknął Malfoy.
       Lily się roześmiała.
       -    To zdjęcie jest niesamowite - powiedziała. - Musi być tu chyba cała szkoła...
       -    Jest. To kopia. Oryginał wkleiliśmy do kroniki...
       -    Dziadek wygląda, zupełnie jak tata. A Albus mógłby być jego bratem bliźniakiem... Syriusz trochę przypomina mi Jamesa. Przez ten jego luzacki styl bycia i minę, jakby nic nie mogła go zaskoczyć.
     Arthemis przyjrzała się uważniej, fotografii, którą zrobiona na błoniach wszystkim uczniom Hogwartu. Szukała znajomych, bądź podobnych do kogoś twarzy. Ale utkwiła ją w twarzy Syriusza Blacka.
     - On jest... do kogoś podobny... - mruknęła, stukając palcem w fotografię. - Widziałam w pierwszym dniu, kogoś podobnego...
     - Może jego brata? Był chyba klasę, czy dwie niżej? Mam pamięć do twarzy... Byli trochę podobni. O, to on! - pokazała chłopaka ze Slytherinu. - Regulus Arcturus Black.
     - Tak, to właśnie jego widziałam ostatnio, ale... coś mi umyka. Wydaje mi się, że chodzi mi o kogoś innego...
     - Niemożliwe - powiedziała Lily, nachylając się razem z nią nad fotografią. Wyjęła z kieszeni jeansów małe szkiełko powiększające, którego używała, gdy chciała sprawdzić wyrazistość swoich zdjęć.
     Arthemis spojrzała razem z nią.
     - Hej, nie obijajcie się! Niedługo musimy się zbierać! - rzucił wesoło Christer. - Co jest? - zapytał nerwowo, gdy obie podniosły na niego wzrok.
     - To trochę dziwne, że jesteś w Slytherinie, prawda? - rzuciła Lily. - Mówiłeś, że twoja babka, pochodziła z mugolskiej rodziny?
     - No, tak. Mój ojciec był w Hufflepuffie, więc wszyscy w rodzinie się dziwili dlaczego ja trafiłem do Slytherinu. Niektóre cechy mojej osobowości trochę tam nie pasują...
     Usłyszeli chłodne parsknięcie.
- ... ale moja babcia Rosamund twierdziła, że wcale jej ten przydział nie dziwi.
     Lily i Arthemis spojrzały na siebie porozumiewawczo.
     - Twoja babcia musiałaby być w wieku naszych dziadków, prawda? - rzuciła Lily.
     - Jasne. Ale nigdy nie była w Hogwarcie. Jest całkowicie niemagiczna. Zupełnie i w 100% mugolska. Ale czary jej nigdy nie dziwiły.
     - A twój dziadek?
     Christer wzruszył ramionami.
     - Umarł zanim mój ojciec się urodził.
     - Jesteś podobny do rodziców? - zapytała Lily.
     - Ani trochę - zaśmiał się Christer. - Mój tata jest podobny do babci, ale ja nie przypominam ani mamy, ani taty. Chcecie mi napisać biografię? - zaśmiał się.
     - Twoja babcia opowiada o dziadku? - zapytała Arthemis.
     - Nie raczej nie.
     - A myślisz, że by chciała się z nami spotkać? - rzuciła Lily podekscytowana.
     - Babcia Rosamund? Jasne. To typowa angielska dama, ale ma diabła za skórą - roześmiał się.
     - Jutro jest niedziela i można wyjść do Hogsmead, może spotkałaby się z nami na herbacie? - zapytała Arthemis.
     - Spróbuję się z nią skontaktować, ale trochę mnie przerażacie. Co z kronikami ma wspólnego moja mugolska babcia?
     - Jesteś trochę podobny do człowieka na zdjęciu. Chcielibyśmy ją zapytać, czy nie znała kiedyś kogoś podobnego. Może to jakieś dalekie pokrewieństwo? - rzuciła swobodnie Arthemis, zamykając książkę.
     - Poza tym założę się, że to fascynujące, mieć wnuka - czarodzieja - dodała Lily. - Jak byłeś mały musiała pewnie znosić twoje psikusy...
     - Przy mnie już była przyzwyczajona, ale tata wiecznie opowiada o tym, jak wiecznie napominała go surowym tonem "Reginaldzie nie wolno podpalać grządek", "Reginaldzie nie wolno przywoływać nietoperzy do kuchni"...
     - Twój tata ma na imię Reginald?
     - Tak, ale cały czas babcia mówi do niego "Reggie", więc wszyscy już niemal zapomnieli jego imienia.
     - No, jak chcecie się z nią spotkać to dam jej lepiej już teraz znać, żeby nie narzekała, że miała mało czasu na przygotowania. Tata będzie musiał ją tu transportować - westchnął. - Nie będzie zadowolony...
     - Do jutra - rozejrzał się uważnie na korytarzu i wyszedł.
     Nastała chwila ciszy.
     - Co wy knujecie, wiedźmy? - zapytał zirytowany Malfoy.
     - Christer Chatham. Ślizgon, który raczej nie pasuje na Ślizgona... - zaczęła Lily.
     - Oj, pasuje. Wierzcie mi. A poza tym jego matka była w Slytherinie.
     - Spójrz na to zdjęcie - powiedziała rozemocjonowana, pokazując mu postać palcem. - Jakby skórę z niego zdjęto.
     - Kto to jest?
     - Regulus Arcturus Black. Brat Syriusza Blacka.
     - Chyba nie myślicie, że...
     - Regulus Black zginął w bardzo młodym wieku i przez wiele lat nikt nie wiedział, co się z nim stało. Pochodził z do szpiku kości ślizgońskiej rodziny. Był śmierciożercą, ale nie był zły - wyjaśniła Arthemis.
     - Wybijcie to sobie z głowy. To niemożliwe.
     - Mało prawdopodobne - poprawiła go Lily. - Jeżeli tak to jutro to wyjaśnimy. Jeżeli nie to po prostu wypijemy herbatę w Trzech Miotłach.
     - Zjeżdżaj stąd, karle - odgonił ją Scorpius.
     Lily wzruszyła ramionami i skierowała się w kierunku drzwi, gdy się za nią zamknęły, Arthemis dała Scorpiusowi paczuszkę.
     - Oddasz mi je?
     Uniósł brew, jakby odpowiedź na to pytanie była poniżej jego godności.
     - Macie nie przesadzić, zrozumiano? - burknął tylko.
     - Jestem niemal pewna. Praktycznie - całkowicie pewna, ale... chcę to usłyszeć. Myślisz, że Christer źle zareaguje?
     - Znając ten jego pusty czerep to będzie się cieszył, jak idiota - westchnął cierpiętniczo. - A teraz mi powiedz, co ona znowu zrobiła.
     Arthemis powtórzyła historię Rose.
     - Co za idiotka! - zgrzytnął zębami Scorpius. - Mam ochotę złapać ją za tę chudą, białą szyjkę i ściskać. Zajmę się tym! - warknął, zatrzaskując przybornik z rysikami.
     - Nie skończysz?
     - Jestem tak wściekły, że nie! - burknął na nią. - Idź już sobie! Wiesz, że nie możemy wyjść razem.

     - Idę, idę! Tylko wymyśl dobry plan, bo zły może mieć koszmarne konsekwencje - rzuciła, zamykając za sobą drzwi Izby Pamięci. 

1 komentarz:

  1. Nette prosi się o śmierć xD Chyba znalazłam nową osobę, której od razu nie polubiłam. Co do sytuacji Rose to mam nadzieję, że sie w końcu ogarnie i przestanie odpychać Scorpiusa. Mam nadzieję, że będzie więcej scen z Christerem, polubiłam go od razu jak się pojawił, w szczególności jak uratował Rose.

    OdpowiedzUsuń