Arthemis
odetchnęła głęboko, gdy zamknęły się za nią wrota do sali wejściowej. Gdy
weszła na drogę prowadzącą do bramy miała na twarzy lekki uśmiech. Po drodze w
przeciwną stronę niż reszta szedł James. Jej uśmiech poszerzał tak bardzo, że
aż rozbolała ja twarz, ale gdy zobaczyła, że James przystanął i ma podobny
wyraz twarzy, puściła się biegiem, zanim zdołała się powstrzymać. Złapał ją w
pół, gdy wskoczyła mu w ramiona. Nie przewidziała jednak, że jej ukochany,
najsłodszy, najgłupszy chłopak na świecie wykorzysta to, żeby skraść jej
pocałunek.
Och, jak dobrze, pomyślała, gdy jej usta
roztopiły się, jak masło pod jego wargami.
Ktoś odchrząknął. Zignorowała to, ale James
delikatnie ją odsunął. To było do niego nie podobne.
- Cześć!
- rzucił ze śmiechem, cmoknął ją w nos.
- Cześć
- mruknęła, zaciągając się jego zapachem, gdy wtuliła twarz w jego koszulkę.
- Jestem
niemal w stanie uwierzyć, że za mną tęskniłaś - rzucił i odsunął się o krok.
Odwrócił ją w stronę, osoby, która stała nieśmiało za nim. Policzki Arthemis
delikatnie musnął róż.
- Arthemis, to jest Antonnette Rochee. Moja
koleżanka z pracy i partnerka na szkoleniach.
Arthemis poczuła lekkie zdezorientowanie. A
więc to było Nette, o której James pisał w listach. Na początku Arthemis
zastanawiała się, dlaczego James jako jedyny trenuje z dziewczyną, jakby nie
było żadnej innej na szkoleniu, jednak patrząc na tę dziewczynę mogła dużo
zrozumieć. Była słodka. Tak słodka, że Arthemis zastanawiała się, jak ktoś taki
dostał się, bądź chciał się dostać na szkolenie aurorów.
Antonnette była uosobieniem niewinności.
Drobna blondynka o twarzy w kształcie serca, pełnych wargach i włosach
sięgających jej ramion. Czy normalne włosy mogą aż tak błyszczeć, przemknęło
Arthemis przez myśl.
Dziewczyna miała na głowie fikuśną
czapeczkę, która jeszcze bardziej podkreślała wielkie orzechowe oczy okalane
gęstymi, czarnymi rzęsami. Była niższa niż Arthemis, jednak na pewno wyższa niż
Lily. Sięgała Jamesowi do ramienia.
Arthemis na pierwszy rzut oka uznała, że
Victoire by ją pokochała za jej wyczucie stylu. Wyglądała jak wyjęta żywcem z
okładki Nastoletniej Czarownicy. Arthemis poczuła się przy niej bardzo szaro.
Krótka spódniczka, wysokie podkolanówki i różowy płaszczyk, który idealnie
kończył się pięć centymetrów nad miniówką. Jakby tego było mało jej uśmiech po
prostu oślepiał.
Arthemis miała ochotę po prostu zabrać ją
do domu i schować w domku dla lalek, gdyby takowy posiadała.
- Nie
napisałeś, że jest taka śliczna - zwróciła się do Jamesa.
- Huh?
- James wyglądał, jakby dostał garnkiem po głowie. Antonnette również wydawała
się zdezorientowana reakcją Arthemis.
- Arthemis
North - Arthemis wyciągnęła rękę. - James dużo o tobie pisze.
James zaśmiał się niepewnie.
- Och, - Antonnette uścisnęła jej rękę i
coś zabłysło jej w oczach. - Natomiast o tobie nie wiele wspomina. Jest bardzo
oszczędny w słowach...
Ach... więc to tak... - Arthemis przyjęła
przytyk spokojnie. Nie wiesz z kim zadzierasz dziewczynko, przemknęło jej przez
myśl.
- Nie
dziwię się - odparła, wzruszając ramionami, - nauczyliśmy się nie dopuszczać
obcych do naszych prywatnych spraw. - Rozumiem, że chcesz zwiedzić Hogsmead? A
może szkołę? - Arthemis odwróciła się do Jamesa z pytaniem w oczach.
- Myślę,
że najlepiej Hogsmead - odparł James. - Żeby zwiedzić Hogwart trzeba by było
mieć pozwolenie dyrektora...
- Zapominasz,
że masz prefekta naczelnego w rodzinie - odpowiedziała Arthemis. - Antonnette,
chcesz zobaczyć coś konkretnego? - zwróciła się do niej.
- Mów
mi Nette. Sądzę, że James pokaże mi wszystko, co będzie warte uwagi.
W duchu Arthemis pokręciła głowę z
politowaniem. Nie jesteś w stanie ruszyć mnie samymi słowami. Musiałam radzić
sobie z bardziej dobitnymi atakami cały zeszły rok...
Jedyne co naprawdę rozpraszało ją w Antonnette,
oprócz tego, że jasno postawiła się w pozycji jej rywalki to, to że było
troszkę podobna do Anabelle. Jedynej dziewczyny, której Arthemis nie mogła
przeżyć do tej pory, chociaż obecnie była jej serdeczną kumpelką.
Nette strategicznie ustawiła się po lewej
stronie Jamesa, podczas gdy Arthemis szła po prawej. Zapewne nie chciała zostać
odseparowana, jednak nie było to do końca przemyślane, bo James od razu złapał
Arthemis za rękę, jednocześnie mówiąc:
- Nette
jest z Luizjany, ale jej rodzice urodzili się we Francji. Jest w Anglii dopiero
od dwóch miesięcy.
- Bardzo
dobrze mówisz po angielsku - zwróciła się do niej Arthemis. - Nie chciałaś
pracować w Stanach? Czytałam, że mają tam niesamowitych aurorów i dobrze
przygotowaną infrastrukturę do szkoleń...
- Eee...
- Nette wydawała się trochę zaskoczona znajomością rzeczy przez Arthemis. -
Chyba tak. Chciałam zmienić środowisko, więc się przeniosłam. Anglia jest taka
spokojna, żyje się tu o wiele wolniej.
- Nie
wyglądasz na kogoś kto chciałby być aurorem. Bardziej wyglądasz na kogoś ze
zdolnościami dyplomatycznymi...
Nette zadrgała brew. Arthemis mogła
wszystko odczytać z jej twarzy. Dziewczyna patrzyła na nią ze złością:
Lekceważysz mnie?! Jesteś aż tak pewna siebie, że mnie chwalisz?!
Arthemis była pewna siebie. Ale była też
ciekawa. Jak taki aniołek radzi sobie na treningach? I czy poradziłby sobie z
jej treningiem?
Według niej Nette była ciekawym okazem.
Może miała w sobie coś, co czyniło ją wystarczająco dobrym do szkolenia? Ale co
to było?
- Treningi
są ciężkie, ale James mi pomaga - uśmiechnęła się Nette.
Arthemis domyślała się nawet dlaczego James
jej pomaga. Nette była ładna, była inteligentna i zapewne wysportowana na tyle,
żeby przejść kwalifikacje na aurora. Ubierała się z zawodową wprawą i była
miła. Dziewczyny na szkoleniu musiały ją znienawidzić w większości, a chłopacy
wręcz odwrotnie. Zapewne James wziął ją pod swoje skrzydła, żeby chłopcy się o
nią nie pozabijali, a dziewczyny jej nie zjadły.
Ach, nadopiekuńczy był ten jej chłopak...
- Och
nie! Moje nowe buty... - mruknęła sfrustrowana Nette, gdy weszła w wodę na
poboczu ścieżki. Po wczorajszym deszczu pewnie napotkają jeszcze dużo kałuż...
- Poczekaj.
Idź z tej strony... - James puścił rękę Arthemis i zamienił się z Nette
miejscami.
Arthemis popatrzyła na swoją pustą dłoń ze
zmieszaniem i dezorientacją, a w myślach wzięła głęboki uspokajający oddech.
- Wracając do treningów - Arthemis z ukosa
spojrzała na Jamesa ponad głową Nette. - Co to za treningi, na których masz
czas myśleć o czymś oprócz własnego tyłka? Znowu się obijasz?!
- Nieprawda
- zaprotestował James. - Nie wszystkie treningi są czysto kondycyjne... A Nette
specjalizuje się w wywiadzie. Mówię ci zna takie triki i podstępy, że nawet nie
musi używać kamuflażu.
- Och,
przestań! - Nette roześmiała się, dotykając przelotnie jego ramienia.
Dlaczego zauważam takie rzeczy? -
zastanawiała się Arthemis. Uruchomił mi się dodatkowy zmysł, czy co?
- Czyli
tym się zajmujesz... - rzuciła Arthemis, zwracając na siebie uwagę dziewczyny.
- Używasz do tego jeszcze jakiś gadżetów? - zapytała.
- Zazwyczaj
nie. Chociaż czasami są przydatne, jak trzeba coś natychmiast przekazać...
Musi być niesamowicie inteligentna i
sprytna skoro to jest jej konik. Zawsze warto mieć mózgowca w grupie - przemknęło
jej przez myśl.
Roześmiała się z samej siebie. - Jak bardzo
ufała Jamesowi? Jak bardzo w niego wierzyła, że wszystkie te jej sztuczki,
wszystkie przytyki nie wywierały na niej żadnego wrażenia? Owszem powodowały
lekkie skurcze złości, albo chęć opowiedzenia ciętą ripostą, ale nie sprawiały,
że gotowała się ze złości i niepewności. Zamiast się skupiać na tym, jak bardzo
nie podoba jej sie to, że między nią a Jamesem jest teraz przerwa o imieniu
Antonnette, skupiała się na analizowaniu dobrych i słabych stron dziewczyny,
która miała być aurorem. Jak mogę ją wykorzystać? - o tym myślała, gdyż mogła
zajść w przyszłości sytuacja, w której będą razem pracowały.
To pomagało. Zajmowało jej myśli. A
dodatkowym bonusem było to, że jej zainteresowanie wytrącało Nette z równowagi.
- Może
zaczniemy od Zonka? Chociaż po tym, jak Nette widział Magiczne Dowcipy
Weasleyów, ten sklep może już nie robić takiego wrażenia...
- Kolejny
sklep z gadżetami? - zmarszczyła nos Nette.
- Gdyby
nie ten sklep większość chłopaków nie widziałaby sensu w wycieczkach do
Hogsmead - zaśmiała się Arthemis.
- No,
tak - odparła, dołączając do niej Nette. - Zapewne jest tam pełno wrednych
dowcipów i dziwnych do niczego nie przydatnych przyrządów...
- Jakbyś
tam była - odparła jej Arthemis.
- Hej!
Zonk to prekursor i ojciec chrzestny wszystkich huncwotów. Nie ważcie się go
lekceważyć! - zaprotestował James oburzony. - Arthemis doskonale wiesz, że
gadżety nie raz uratowały nam życie...
- Gadżety
Freda - poprawiła go Arthemis. - Ten koleś mnie zaskakuje an każdym kroku -
dodała pod nosem. - Aż nie mogę się doczekać, co pokaże mi następnym razem...
- Lepiej,
żeby nie pokazał ci za dużo - burknął obrażony James.
Arthemis się roześmiała.
- Czy
my już tego nie przerabialiśmy James? Dobrze wiesz, że Fred ma fioła na punkcie
Valentine. James wychodzi z założenia, że każdy jest jego potencjalnym
rywalem... - wyjaśniła Arthemis.
- Czyżby?
- rzuciła. - A więc jesteś typem zazdrośnika? - spojrzała na Jamesa spod rzęs.
- Wcale
nie - zaprzeczył. - Wcale nie jestem zazdrosny, ani zaborczy. Nie mam też
problemu z dzieleniem się. Nie dzielę się tylko Arthemis - dodał pogrubionym
głosem, rzucając gorące spojrzenie nad Nette. - To Arthemis jest tą zazdrosną -
dodał bezczelnie.
Arthemis otworzyła usta ze zdumieniem,
jednak oczy jej się śmiały.
- Kłamca!
Jaki masz dowód?
- Groziłaś
dziewczynom, że będziesz się z nimi pojedynkowała...
- Chciały
cię potraktować eliksirem miłosnym! Broniłam cię, niewdzięczniku!
- Nie
lubiłaś dziewczyn podczas eliminacji, bo za dużo się na mnie gapiły - rzucił z
błyskiem w oku.
- Nie
dodawaj sobie, to na mnie patrzało się pół szkoły...
James zmrużył oczy i rzucił ostateczną
bronią.
- Anabelle.
Moja BYŁA dziewczyna - wyjaśnił Nette.
Arthemis otworzyła usta z oburzenia. Potem
celnie trafiła, mówiąc:
- Lucas.
Jego NAJLPESZY przyjaciel - dodała Arthemis.
Przekomarzając się nie zauważyli, że Nette
robi się coraz bardziej niecierpliwa i nerwowa. Złapała Jamesa pod ramię.
Zaśmiała się głośniej niż musiała:
- Jesteście
naprawdę zabawni. Uznaję, że James jednak jest zazdrośnikiem... Do czego
używaliście gadżetów tego Freda? - zapytała, zapewne chcąc wciągnąć Arthemis w
dyskusję, jednocześnie nie puszczając ramienia Jamesa.
- Poznałaś
go - wtrącił James. - Mój kuzyn z Magicznych Dowcipów Weasleyów...
- Och...
no tak...
A to ciekawe, pomyślała Arthemis, ciekawe
co Fred o niej myśli. Chyba będzie musiała go spytać.
- Zazwyczaj
do odwrócenia uwagi - odpowiedziała Arthemis, wracając do tematu. - Czasami do
komunikacji...
- Komunikacji?
Zabawki?
- Cóż... poniekąd... - mruknęła Arthemis,
nie chcąc odkrywać sekretów Freda. Otworzyła drzwi do Zonka.
Niestety ten sklep nie zachwycił Antonette.
Więc szybko z niego wyszli. Tylko James jakimś cudem znalazł całą reklamówkę
zabawek, które koniecznie były mu potrzebne.
Arthemis z politowaniem pokręciła głową.
- Miodowe Królestwo? - zapytała Arthemis,
gdy wyszli.
- Co,
to? - zainteresowała się Nette.
- Sklep
ze słodkościami.
- Och,
- spochmurniała. - nie jadam słodyczy...
No, oczywiście - mruknęła złośliwa część
Arthemis w jej głowie.
- Chyba
żartujesz! - oburzył się James. - Obowiązkowy przystanek! - złapał Nette za
rękę, a Arthemis wcisnął paczki z Zonka. - Zaczekaj tutaj - rzucił, - wbiję jej
do głowy trochę rozumu. - Pociągnął Nette w stronę cukierni, jednocześnie na
nią krzycząc. - Jak można nie lubić słodyczy? Czy wszyscy Amerykanie są tak
nienormalni?!
Arthemis popatrzyła na siatki w swoich
ramionach i na połączone dłonie Jamesa i jego koleżanki, i próbowała ogarnąć
rozumem, co się właśnie stało.
WTF?! - ryknęło coś wewnątrz niej.
James, poradzę sobie z twoją koleżanką, bo
bardziej mnie ona bawi niż denerwuje, ale twoje zachowanie właśnie podpaliło
bardzo krótki lont w mojej samokontroli - pomyślała.
- Hej
Arthemis, czekasz na kogoś? - usłyszała za sobą głos Rose.
Boże, dzięki Ci, że to nie Lily. Lily nie
umiała się kontrolować i Arthemis była pewna, że od razu wygarnęła by Nette, co
o niej myśli, psując rozgrywaną na zimno partię Arthemis.
Rose miała spuszczone oczy, jakby stała się
nagle bardzo nieśmiała. A więc wyszłaś z wieży, co? Arthemis się uśmiechnęła.
- Na
Jamesa i jego nową koleżankę. Chcesz ją poznać?
- James
przyprowadził na spotkanie z tobą koleżankę z pracy? - zapytała z
niedowierzaniem Rose. Jej nieśmiałość wyparowała. - Czy on jest durny?
- Raczej
słodki - parsknęła śmiechem. - Czasami wydaje mi się taki niewinny...
- Masz różowe klapki na oczach - odparła
Rose. - To ona? Na Merlina, jest słodka! Mogę ją zabrać do domu?
- Masz
domek dla lalek?
- Oczywiście,
że mam! I nadal ma wszystkie akcesoria.
Obserwowały, jak Nette śmiejąc się,
odpowiada Jamesowi. A potem stanęła na palcach i wytarła mu czekoladę z kącika
ust. Dotknęła. Jego. Ust.
Arthemis pociemniały oczy.
- O
kurwa - szepnęła Rose.
- Nie
przeklinaj! - Arthemis trzepnęła ją po głowie. - Jesteś prefektem.
- Inaczej
nie mogłam wyrazić tego, co czuję. Wytłumacz mi, czemu ona jeszcze żyje?
- Bo jej próby wyprowadzenia mnie z
równowagi i wywołania dzikiej sceny zazdrości mnie bawią.
- Nie
jesteś zazdrosna? Ja bym chyba wydrapała jej oczy...
- Potrafisz
wyobrazić ją sobie w domku dla lalek?
- Bez
problemu.
- Jestem
pewna, że James też - wyjaśniła Arthemis.
- Och...
- Rose zrozumiała. Dopóki James nie widział w tej dziewczynie
"kobiety" Arthemis nie miała problemu. Przynajmniej na razie...
- Teraz
ani słowa, bo wracają. Jeżeli będziemy szli do Trzech Mioteł idziesz z nami,
rozumiesz?
- Jasne - Rose skinęła głową bez wahania.
Dobrze było mieć wsparcie, westchnęła w
duchu Arthemis, uśmiechając się, gdy James przedstawiał sobie dziewczęta.
Rzeczywiście poszli do kawiarni.
Rose zagadała Nette o jej ubiór. Najnowsze
trendy itd. Dzięki temu Arthemis i James zostali z tyłu. James zabrał od niej
siatki i złapał ją za rękę. Przelotnie sie do niego uśmiechnęła. Weszli do
Trzech Mioteł.
Ponieważ Nette bez najmniejszego wahania
zajęła miejsce obok Jamesa, Arthemis usiadła u szczytu stołu, po jego drugiej
stronie. Rose obok niej.
- Arthemis,
pokażesz mi gdzie jest toaleta? - zapytała Nette.
- Arthemis
nie chodzi z dziewczynami do łazienki. Uważa, że to głupi rytuał - roześmiała
sie Rose. Ja z tobą pójdę.
Dzięki, mruknęła w duchu Arthemis, gdy
zostali sami z Jamesem.
James przechyliła głowę i przyjrzał się jej
uważnie.
- Wyglądasz
zdrowo...
Nie - pięknie. Nie - ładnie. Nie - słodko.
Zdrowo.
Powinno ją to wkurzyć? Nie wkurzało. Nawet
gdyby była brzydka, James byłby zadowolony tak długo, jak byłaby zdrowa.
- Myślałeś,
że przestanę jeść z tęsknoty za tobą? - rzucił, uśmiechając się lekko.
- Może
trochę? Może trochę się martwiłem? Może miałem lekką nadzieję?
Przymknęła oczy.
- Ciężko
jest zasnąć - wyszeptała. - Kiedyś ciężko było zasnąć z tobą, a teraz... -
urwała.
Przytknął czoło do jej czoła. Pod stołem
ich palce wyczyniały ze sobą, jakiś intymny taniec.
- Jeszcze
tylko trochę... - mruknął. - Zmieniłaś zapach - szepnął dyskretnie, całując ją
za uchem.
- Nie
używam w szkole tego, który mi dałeś - odparła. - Jest zbyt... intymny. Poza tym, kto miałby go wąchać?
- Mam
ochotę cię porwać i zrobić z tobą różne rzeczy - mruknął, całując ją w skroń. -
I porwę cię pewnego dnia, więc lepiej bądź przygotowana - uśmiechnął się
rozbrajająco.
Wróciły dziewczyny.
- Idę
po zamówienia, co chcecie? - zapytał.
- Herbatę
- powiedziała Rose, gdy podbiegła do niej dziewczyna z piątego roku.
- Rose,
podobno jest jakiś kłopot z dyżurami prefektów. Ktoś się kłóci z Krukonami w
lochach.
- W
lochach? - Rose zerwała sie na równe nogi. - Przepraszam, muszę iść.
- Iść
z tobą? - zapytała zaniepokojona Arthemis.
Rose potrząsnęła głową.
- To
na pewno nic wielkiego. Jakby, co wiem, gdzie jest profesor Alexander. Cześć!
Miło było cię poznać! - rzuciła do Nette i wybiegła razem z młodszą Gryfonką.
- Jest
raczej zajęta prawda?
- To
królowa szkoły - uśmiechnęła się Arthemis. - Jest Prefektem Naczelnym, prawą
ręką profesorów i do tego zwyciężczynią międzynarodowego turnieju. Ma dużo na
głowie...
- Jest
niesamowita - mruknęła Nette.
- Tak
- potwierdził James. - Co chcesz do picia? Chcesz Kremowe Piwo?
- Och
tak! Zawsze chciałam spróbować... - uśmiechnęła się podekscytowana.
- Dobra
- James odszedł w kierunku lady.
Nette zmarszczyła brwi i spojrzała na
Arthemis. Jej oczy nabrały inteligentnego, bystrego, trochę złośliwego wyrazu.
Mimo to Arthemis nadal uważała ją za bardziej interesującą, niż niebezpieczną.
- Ciebie
nie zapytał? - rzuciła z lekkim zdziwieniem i złośliwym podtekstem.
Arthemis uśmiechnęła się chłodno.
- Nie
musiał. To pytanie od początku było skierowane do Rose i ciebie. James zna mnie
na tyle dobrze, że wie czego chcę. Tam samo, jak ja wiem, że przyjdzie z miską
słonych precli w słodkiej czekoladzie, których nie lubi prawie nikt oprócz
niego...
- A
więc jesteś zazdrośnicą, czy nie?
- Zapewne
jestem, jak każdy. Jeżeli mam powód... - dodała.
- Uważasz,
że go nie masz? Ten facet to chodzący ideał.
- Wcale nie - zaprzeczyła Arthemis. - I
wcale nie musi być idealny...
- Zawsze
podziwiam pewność siebie. Sama mam jej dużo - Nette odgarnęła włosy do tyłu. -
Jednak w niektórych sprawach nierozsądnie jest przesadzić.
- Wcale
nie mam za dużo pewności siebie. Ale mam ogromna pewność jego.
- To
jeszcze bardziej nierozsądne. Mężczyźni łatwo schodzą na manowce.
- Nie
wiem z jakimi mężczyznami się do tej pory spotykałaś, ale znam kilku, którzy
nie pasują do twojego wzorca.
- Podziwiam
twój spokój. Nie wiem, czy jesteś tak mało spostrzegawcza, że nie widzisz tych
wszystkich spojrzeń, które kobiety na niego rzucają, czy tak naiwna, żeby
sądzić, że to nic nie znaczy.
- Bo
to nic nie znaczy - odparła Arthemis wzruszając ramionami. - Niech patrzą. Po
to mają oczy.
Nette zagryzła wargi.
- Chcesz
wiedzieć, czemu? - rzuciła Arthemis. - Mogą być miliony kobiet i połowa z nich
może się na niego patrzeć, a druga próbować go zdobyć. Ale tylko ja noszę to -
położyła na stole dłoń z pierścionkiem.
Nette rozszerzyła oczy i otworzyła usta,
ale wrócił James.
- Postawił
przed Arthemis piwo kremowe z dodatkiem sosu karmelowego, przed Nette jej
napój. Na środku postawił miseczkę z preclami w czekoladzie. Gdy stawiał swoją
szklankę na stole, przelotnie dotknął obrączki na palcu Arthemis i zagadnął do
Nette:
- Co
chcesz jeszcze zobaczyć?
- Eee...
- Ja
wypiję i muszę znikać - powiedziała przepraszająco Arthemis. - Trochę się
martwię o tę sytuację z Rose.
- Myślisz,
że to coś poważnego? - zaniepokoił się James.
- Nie
dowiem się dopóki nie zobaczę - odparła Arthemis. - Nie martw się. Poradzimy
sobie.
Rozmowa zeszła na temat szkoleń. Nette mało
włączała się do rozmowy, co chwilę natomiast rzucała spojrzenie na dłoń Arthemis.
- Co
trenujesz z Lucianem?! - uniósł się nagle James.
- Walkę
na miecze - odparła spokojnie Arthemis.
- Po,
co ci to? - zainteresowała się Nette. - Masz magię... a w końcu kawałek metalu
jest tylko kawałkiem metalu - dodała i Arthemis doskonale wiedziała, że nie ma
na myśli miecza.
- Bo
to ciekawe, utrzymuje cię w dobrej formie i jest symbolem siły.
- Cóż...
zapewne musisz sobie jakoś zapełnić czasy, kiedy nie ma przy tobie Jamesa -
zaśmiała się.
- Dokładnie.
- To
się pewnie tyczy również jego - dodała, kładąc dłoń na dłoni Arthemis, w
koleżeńskim geście, co całkowicie przeczyło jej następnym słowom. - Nie martw
się. Zajmę się nim.
James się zaśmiał.
- To
ja zajmę się tobą, biorąc pod uwagę, jak ostatnio Sarskin wdeptał cię w ziemię
podczas treningu. Skopałabyś mu tyłek - rzucił do Arthemis. - Jest wielki, ale trochę
wolny.
James rozproszył ciężką atmosferę, nawet
nie zdając sobie z tego sprawy.
Arthemis odstawiła kufel i założyła kurtkę.
- Zaczekaj,
coś dla ciebie mam - powiedział i pobiegł do baru. - Zostawiłem to tu wcześniej
- wyjaśnił, podając jej dużą papierową torbą.
Arthemis zajrzała do środka.
- Są
wyprane i w każdej chodziłem tylko raz...
Arthemis poderwała głowę i spojrzała na
niego, czując jak zalewa ją oczyszczająca fala niepohamowanych uczuć.
- Co
to? - zaśmiała się Nette. - Arthemis
wygląda, jakbyś dał jej dziesięciokaratowy diament.
- Moje
koszulki - wyjaśnił James, rumieniąc się lekko.
- Używane?
- zapytała z niedowierzaniem Nette. - To jakieś nowe zboczenie? - zapytała
Arthemis, która nadal nie mogła wykrztusić słowa.
Wiedział, że nie mogłam spać, pomyślała
wzruszona. Na pewno pachniały nim. Na pewno. Będzie mogła je dzisiaj założyć.
Będzie mogła spokojnie spać... Będzie...
Bezwładnie uderzyła czołem w jego pierś,
jakby zabrakło jej siły.
- Dziękuję
- wykrztusiła. Poczuła jak James całuje ją w czubek głowy. Odsunęła się z
trudem. - Do zobaczenia - rzuciła do Nette.
James nachylił się do niej i pocałował ją w
policzek.
- Pisz
do mnie - szepnął.
Skinęła głową i odeszła.
- O co
chodziło? - zapytała zaintrygowana Nette. - Co ona może zrobić z twoimi
koszulkami? Rozda je biednym?
- Masz
coś bez czego trudno ci zasnąć? - zapytał uśmiechając się do niej łagodnie, ale
miała dziwne wrażenie, że ten uśmiech nie jest dla niej.
Skinęła odruchowo głową.
- Arthemis
też - odpowiedział cicho.
Nette się zarumieniła. A więc to tak...
Przełknęła ślinę.
- A
ty? Masz coś takiego? Ukochanego, wytartego misia? - zapytała uszczypliwie z szerokim uśmiechem.
- Kocyk z dzieciństwa? A może coś dorosłego? Zboczoną poduszkę w kształcie
piersi?
James pokręcił ze śmiechem głową.
- A
więc śpisz jak suseł? Zawsze i wszędzie.
- Przeważnie
- odparł.
- A
wtedy kiedy "przeważnie" nie działa?
- Potrzebuję
czegoś... wyjątkowego, żeby zasnąć?
- Co
to? Szklanka whisky? Szklanka mleka? To, ta poduszka, prawda? Ta w kształcie
cycków?
James
potrząsnął głową i przejechał palcem po obwodzie szklanki z zamyślonym wyrazem.
- To
wyjątkowe "coś" właśnie stąd wyszło - mruknął do siebie, ale nie na
tyle cicho, żeby Nette nie usłyszała.
Zamarła, przełykając ślinę, a pod stołem
zacisnęła palce w pięści. Jeszcze tylko trochę, powiedziała sobie. Jeszcze
tylko trochę. Sprawię, że będziesz miał ten wyraz twarzy myśląc o mnie. Proszę,
Boże, niech tak się stanie.
Spojrzała na Jamesa ponad stołem z
determinacją w oczach.
Tak się stanie. Bo to ja jestem przy tobie
każdego dnia.
Arthemis North, spadniesz z tego wysokiego
konia, na który wsiadłaś z wielkim hukiem.
Arthemis
nie była pewna jak udało się jej dotrzeć do zamku w stanie emocjonalnej
galaretki, niemniej znalazła się w wielkiej sali. Próbowała wykryć Rose w
lochach, ale widocznie sprawa nie była poważna, bo już jej tam nie było. Poszła
zanieść cenny prezent do dormitorium i dopiero chwytając za klamkę, poczuła
falę negatywnych emocji. Otworzyła z
rozmachem drzwi. Rose siedziała na łóżku, milcząco, wpatrzona w ścianę.
-
Co się stało? - zapytała.
-
W sumie nic takiego - odparła cicho. - W lochach prefekci z Hufflepuffu
patrolowali korytarz. Ponieważ dzisiaj jest wyjście do Hogsmead mieli tylko
2-godzinne dyżury. Ślizgoni zaczęli ich zaczepiać... Jeden z nich zaczął
przezywać tę nową. Im bardziej się bała tym bardziej wkurzał się jej partner.
Zaczęło się robić nieprzyjemnie... Weszłam, jak wyciągnęli różdżki.
Rose
zapadła tak głęboko we własne myśli, że nawet nie zauważyła, że Arthemis
usiadła obok niej.
Wróciła
myślami do tamtego momentu.
Jakiś
piątoklasista ze Slytherinu popchnął na ścianę prefekta Puchonów. Dziewczyna aż
się zapowietrzyła od siły uderzenia. Jej partner - starszy z prefektów -
wyciągnął różdżkę, a Ślizgoni z radością zareagowali tak samo.
-
Dosyć! - krzyknęła, wpadając pomiędzy nich. - Natychmiast schować różdżki, albo
poodejmuje wam punkty! - Odwróciła się do prefektów. - Macie zapobiegać
konfliktom, a nie je wywoływać!
- Nie zrobiliśmy nic złego! - powiedział starszy z prefektów. - To ich
wina...
- My tylko przechodziliśmy - zakpił Ślizgon.
Rose już miała coś
odpowiedzieć, gdy z dało się słyszeć więcej głosów. Uśłuszała przeciągłe
gwizdnięcie. Korytarzem nadeszli Ślizgoni, Robards i Swiftley. Rose ich znała,
bo byli na tym samym roku i większość zajęć mieli wspólną.
- Kogóż my tu mamy? - zaćwierkał Robards. - Nasza święta Weasley...
Czyżbyś przyszła nas wypędzić z lochów?
- O czym ty... - zaczęła Rose, ale zawahała się i odwróciła do
prefektów mających dyżur. - Możecie iść...
- Ale... - zaczął chłopak.
- Idźcie! - zirytowała się Rose. - To uczniowie tak samo, jak my!
Myślisz, że co mi zrobią?!
- Dobra - burknął Puchon, mierząc wzrokiem Ślizgona.
Rose odwróciła się do
Robardsa.
- Nie mam zamiaru nigdzie was wypędzać, ani wpędzać - powiedziała
spokojnie. - Prefekci są tutaj, żeby pilnować porządku. Nie będą nikogo gnębić,
ani śledzić. Nie wolno im również nadużywać władzy, więc nie zaczepiajcie ich,
jeżeli nie chcecie mieć szlabanu.
- Och, czyżby? - zbliżył się do niej, jak wąż. - W takim razie to
dziwne, że nigdzie nie ma naszych prefektów, a wszyscy kręcą się wokół naszego
Domu. Jestem ciekaw kiedy zaczniecie robić segregację i oznaczać miejsce z
ograniczonym dostępem...
- Nigdy nie dopuściłabym do takiej skrajnej nietolerancji, nie mówiąc
już o tym, że nie jesteśmy zdolni do takiego zachowania!
- Ale my jesteśmy!? -
warknął, przyciskając ją do ściany. Rose przełknęła ślinę. - Nie próbuj mi
wmówić, że traktujesz nas na równi, bo nie musiałabyś tłumaczyć, że chcesz
tylko rozmawiać tym imbecylom! Myślisz, że wszystko ci wolno, bo należysz do
sławnej rodziny i jesteś kujonem?! Wyobraź sobie, że twoja matka cię nie
uratuje, jeżeli będziemy chcieli zetrzeć z twojej piegowatej mordy ten...
- Robards, natychmiast się odsuń. - Spokojny, chłodny głos. Spokojny,
powolny chód.
Rose zerknęła w bok i
ujrzała, trzecią najważniejszą osobę w Slytherinie (po profesor Alexander -
opiekunie Domu i Scorpiusie Malfoyu - Prefekcie Naczelnym).
Stukot obcasów,
oszałamiające blond włosy i zimna, piękna, wykuta w skale twarz.
- Natychmiast ją puść i pamiętaj, że rozmawiasz z Prefektem Naczelnym
szkoły - powiedziała Cynthia Glass - najstarszy z prefektów Slytherinu, która
zastała mianowana w tym samym roku, co Scorpius, Rose i Albus. Gdy Robards
puścił, Rose gwałtownie, ta aż się zachwiała, a potem wyprostowała z napięciem.
Cynthia nawet na nią nie spojrzała. - Następnym razem zanim dasz taki popis,
nie miej pretensji, że przypisują określoną łatkę naszemu domowi. No, chyba, że
chcesz zająć znamienite miejsce naszego ulubionego Denisa...
Chłopak zgrzytnął zębami
i wyglądał, jakby miał wielką ochotę splunąć.
- Jak sobie życzysz - powiedział jednak tylko i odszedł w kierunku
wejścia do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
- Zmiatać - powiedziała Cynthia do reszty chłopaków, którzy patrzyli
się na nią obrażeni.
Gdy poszli Rose
odchrząknęła.
- Dziękuję - powiedziała.
- Nie zrobiłam tego dla ciebie - odpowiedziała Cynthia, patrząc na nią
z góry bez litości, sympatii, czy jakichkolwiek uczuć. - Po prostu nie
wyobrażam sobie, żeby Slytherin miał w szkole jeszcze gorszą renomę, niż ma.
Zawsze trzymaliśmy się na uboczu, nie jesteśmy też zbyt wylewni, więc gdzieś po
drodze nagle Ktoś zrobił z nas wyrzutków. Nie bardzo podoba nam się ta rola.
Radziłabym ci uważać. Nie zawsze jest w pobliżu ciebie ktoś, kto jest w stanie
ich powstrzymać.
- Nigdy nie próbowałam skrzywdzić was w żaden sposób. Chciałam, żeby
szkoła była zintegrowana.
- Próbowałaś - nie
próbowałaś. Taki ci wyszedł efekt. Nie wiem tylko, kto będzie po tobie
sprzątał. Podobno jesteś tak cholernie praworządna, a stawiasz wszystko do góry
nogami, bo nie lubisz Malfoya.
- Wcale nie robię tego, bo... - zaczęła Rose.
- Nie obchodzi mnie
czemu to robisz, albo z kim masz na pieńku - przerwała jej Cynthia gładko, jak
nożem. - ale krzywdź dalej moich prefektów, a postawię cię przed Radą Szkoły.
Chcesz walczyć formalnie? To ja też będę - odpowiedziała i zanim Rose zdążyła
jej odpowiedzieć, odeszła królewskim krokiem.
Rose otrząsnęła się i
spojrzała na Arthemis, która patrzyła na nią zamyślona. Październikowe słońce
zaczynało zachodzić za oknami dormitorium dziewcząt.
- I teraz jestem wrogiem numer jeden całej szkoły - zakończyła.
Arthemis pokręciła
głową, wstając energicznie.
- Nie mów mi, że nie jest tak źle - mruknęła Rose, ukrywając twarz w
dłoniach.
Arthemis pokręciła głową
nerwowo.
- Nie mówię, że nie jest źle. Mówię, że jest gorzej niż myślisz... -
zaśmiała się sztucznie. Rose poderwała głowę.
- Gdybyś była wrogiem całej szkoły to byłoby dobrze. Ty natomiast
jesteś wrogiem Ślizgonów i bohaterem reszty szkoły. Tu robi się problem.
Gryffindor, Ravenclaw i Hufflepuff uważa, że masz świętą rację postępując, tak
jak postępujesz, bo Ślizgoni nigdy się nie integrują, są sami dla siebie i
narzekają, że muszą zniżać się do poziomu innych ludzi. Jeżeli nagle zmienisz
front, Ślizgoni zaczną wyczuwać postęp, a reszta szkoły uzna, że ich zdradziłaś
- i wtedy rzeczywiście staniesz się
wrogiem całej szkoły.
Rose pokręciła głową.
- Minął dopiero miesiąc. To nie mogło narosnąć do takich rozmiarów -
powiedziała z przekonaniem.
- Masz do czynienia z nastolatkami. Buntownicze zachowanie i rewolucje
zapalają się od iskierki. Musisz na siebie uważać - powiedziała z naciskiem
Arthemis.
- Muszę coś z tym zrobić!
- Cokolwiek zrobisz tylko pogorszysz sytuację. Nie jesteś w stanie
uratować sytuacji Rose - ucięła dyskusję Arthemis.
- Zawsze jest jakieś wyjście - odszepnęła uparcie.
- Jest. Ale nie chcesz z niego skorzystać - odparła Arthemis.
- Mam go wpuścić miedzy otwarty konflikt? Rozerwą go na strzępy.
- Nie, Rose. Nie widzisz tego, bo jesteś zbyt szczera, nie kłamiesz i
nie umiesz używać podstępów. Scorpius i ja, jesteśmy inni. Jesteśmy w stanie
tak odwrócić sytuację, że wszyscy zapomną o jakichkolwiek nastrojach.
Rose pokręciła uparcie
głową.
- Nie chcę, żeby sprzątał mój bałagan...
- Rose, pamiętaj, że czasami ryzyko i poświęcenie jest konieczne.
Polityczne małżeństwa ratowały całe kraje przed wojnami!
Rose spojrzała w sufit.
- Nie wiem o czym mówisz...
- To przenośnia - zirytowała się Arthemis. - Potraktuj to, jak pakt
polityczny.
- Jak mam mu wytłumaczyć, że to nie był atak wymierzony w niego?
- A sądzisz, że już tego nie wie?
Rose zadrgały usta, a
jej twarz powlekła się wyrazem beznadziei.
- Muszę to przemyśleć...
- Byle szybko - powiedziała Arthemis i w tym samym momencie otworzyły
się drzwi. Lily wpadła obładowana paczkami i paczuszkami z Hogsmead.
- Zdążyłam w ostatniej chwili - wysapała. - Po treningu myślałam, że
mi wszystko pozamykają, ale dałam radę! Arthemis kupiłaś sowę? - zapytała w
biegu.
- Nie - odparła, biorąc ją pod ramię.
- Co jest?
- Rose, musi coś przemyśleć. Jeszcze mamy trochę czasu do kolacji,
pomożesz mi przy czymś.
- Och, ok - Lily wzruszyła ramionami i dała się pociągnąć Arthemis,
oglądając się na Rose. - Może trzeba dać jej kopa na zachętę? - zapytała, gdy
wychodziły na zamkowy korytarz.
- Coś ją kopnie na pewno - mruknęła Arthemis do siebie.
- Gdzie idziemy?
- Do Izby Pamięci. Nie zostało nam już dużo pracy, a chętnie skończę
już z tym zadaniem. Mieliśmy jeszcze zacząć ostatnią dekadę wklejek i
historyjek do kroniki, a oprócz tego zostało nam wielki kufer tajemniczych
rzeczy...
- Nam? Myślałam, że zajmujesz się tym sama...
Arthemis odchrząknęła.
- Cóż, trafił się jeden wolontariusz - szepnęła, i odblokowała silne
zaklęcie zamykające drzwi do Izby Pamięci. - A potem nawet drugi... - dodała,
gdy zobaczyła dwie postaci pochylone nad wielką księgą.
- Nie dotykaj, bo rozmażesz - warknął Scorpius, klepiąc kogoś po ręce.
- Paniczyk - burknął Christer.
- A miałem nadzieję na trochę spokoju - westchnął Malfoy, gdy zobaczył
Arthemis.
- I dlatego przyprowadziłeś Pana Gadatliwego? - prychnęła.
- Byłem ciekawy, co
dzisiaj znajdę - wzruszył ramionami Christer.
- Pomaga ci Malfoy? - Lily wychyliła się zza Arthemis.
- No, nie wierzę! - żachnął się Scorpius. - Musiałaś przyprowadzić
największą zadymiarę na północ od Londynu?
- Lepsze to niż drugą zadymiarę, która ma konflikt wewnętrzny -
odparła Arthemis zgryźliwie, a Scorpius od razu spoważniał. Patrzył się na nią
intensywnie, ale dyskretnie pokręciła głową, że nie będą teraz o tym rozmawiać.
- Ja skończę tutaj - powiedział Scorpius, wracając do księgi. -
Pyskata może segregować notki z gazet razem z Christerem, a ty w sumie, możesz
zająć się już tym kufrem.
- Aj, aj kapitanie - rzuciła drwiąco.
- Pokaż - Lily wepchnęła się obok Christera, żeby zobaczyć co robi
Scorpius. Arthemis otwierając kufer, spodziewała się usłyszeć kolejne uderzenie
po łapach, ale zdążyła wyjąć i obejrzeć już dwie małe figurki i nic się nie
stało. Odwróciła się z ciekawością.
Lily nie próbowała nic
dotykać, raczej pochylała się nad każdym detalem wcześniej narysowanego motywu.
Scorpius zdawał się jej nawet nie zauważać, gdy rysował.
- Wyglądają, jak prawdziwe - mruknęła w końcu. Zerknęła na rękę
Scorpiusa. - Jak zrobisz cieniowanie od tej strony, będą wyglądały, jakby się
ruszały - rzuciła, wskazując palcem.
- Jeżeli zrobię z tej strony stracę perspektywę całego motywu -
odpowiedział cicho. - Nie wtrącaj się, wiewióro - dodał, ale bez złości.
- Idę, idę. Ile chcesz za narysowanie portretu?
- Mój umysł, który straciłbym próbując usadzić cię w jednym miejscu na
wystarczającą ilość czasu, jest bezcenny - burknął.
Parsknęła śmiechem i
podeszła do Christera.
- A ty w ogóle to kim jesteś? - rzuciła z marszu, rozsiadając się na
podłodze obok niego i czekając, aż zacznie jej opowiadać historię swojego
życia. Lily pod tym względem była niesamowita. Strażnik Tajemnicy wygadałby
się, gdyby go o coś spytała...
Arthemis słuchała jednym
uchem, wyciągając po kolei przedmioty i opisując z czym były związane, gdy jej
umiejętności to przejrzały. Natrafiła na wisiorek i upuściła go z wrażenia,
rozpoznając dziwnie znajomą postać. Podniosła go znowu i wchłonęła w siebie
historię tego przedmiotu. Nie był to pierwszy taki przedmiot, który znalazła.
Schowała go do osobnego pudełka.
- Masz dla mnie to, co ci zleciłam? - rzuciła.
- Leży obok gabloty. Masz to, co chciałem?
Arthemis poklepała się
po tylnej kieszeni spodni.
- Mówicie, jakimś szyfrem? - rzuciła Lily, gdy Arthemis podniosła
małą, oprawioną w skórę książkę. - Co tam masz?
- Prezent, dla twojego ojca.
- Serio? - Lily poderwała się i podeszła do niej. - Co to?
- Znalazłam kilka historii i przedmiotów, które mogłyby go
zainteresować - Lily stanęła tak, aby patrzeć Arthemis przez ramię. - Ojej... -
westchnęła i wzięła książkę od Arthemis. - Jest... o moich dziadkach...
- Znalazłam kilka przedmiotów, z którym mogłam wyciągnąć
wspomnienia...
- Historia Dorcas Maeadowes? - zdziwiła się, widząc tytuł. - Dlaczego
jest tutaj?
- Przeczytaj - zachęciła ją.
Lily szybko biegła
wzrokiem przez tekst.
- To była dziewczyna Syriusza?! Gdyby nie ta cała historia z
Voldemortem to nigdy by się nie rozstali. Musiał rozpaczać po jej śmierci... -
pokręciła ze współczuciem głową. - Portret jest piękny - rzuciła okiem na
Scorpiusa. - Jak to zrobiliście?
- Przesłałam mu wspomnienie.
- Ból głowy, który mi łaskawie zafundowała
powaliłby bizona... - burknął Malfoy.
Lily się roześmiała.
- To zdjęcie jest niesamowite - powiedziała. -
Musi być tu chyba cała szkoła...
- Jest. To kopia. Oryginał wkleiliśmy do
kroniki...
- Dziadek wygląda, zupełnie jak tata. A Albus
mógłby być jego bratem bliźniakiem... Syriusz trochę przypomina mi Jamesa.
Przez ten jego luzacki styl bycia i minę, jakby nic nie mogła go zaskoczyć.
Arthemis przyjrzała się
uważniej, fotografii, którą zrobiona na błoniach wszystkim uczniom Hogwartu.
Szukała znajomych, bądź podobnych do kogoś twarzy. Ale utkwiła ją w twarzy
Syriusza Blacka.
- On jest... do kogoś podobny... - mruknęła, stukając palcem w
fotografię. - Widziałam w pierwszym dniu, kogoś podobnego...
- Może jego brata? Był chyba klasę, czy dwie niżej? Mam pamięć do
twarzy... Byli trochę podobni. O, to on! - pokazała chłopaka ze Slytherinu. -
Regulus Arcturus Black.
- Tak, to właśnie jego widziałam ostatnio, ale... coś mi umyka. Wydaje
mi się, że chodzi mi o kogoś innego...
- Niemożliwe - powiedziała Lily, nachylając się razem z nią nad
fotografią. Wyjęła z kieszeni jeansów małe szkiełko powiększające, którego
używała, gdy chciała sprawdzić wyrazistość swoich zdjęć.
Arthemis spojrzała razem
z nią.
- Hej, nie obijajcie się! Niedługo musimy się zbierać! - rzucił wesoło
Christer. - Co jest? - zapytał nerwowo, gdy obie podniosły na niego wzrok.
- To trochę dziwne, że jesteś w Slytherinie, prawda? - rzuciła Lily. -
Mówiłeś, że twoja babka, pochodziła z mugolskiej rodziny?
- No, tak. Mój ojciec był w Hufflepuffie, więc wszyscy w rodzinie się
dziwili dlaczego ja trafiłem do Slytherinu. Niektóre cechy mojej osobowości
trochę tam nie pasują...
Usłyszeli chłodne parsknięcie.
- ... ale moja babcia Rosamund twierdziła, że wcale jej ten
przydział nie dziwi.
Lily i Arthemis
spojrzały na siebie porozumiewawczo.
- Twoja babcia musiałaby być w wieku naszych dziadków, prawda? -
rzuciła Lily.
- Jasne. Ale nigdy nie była w Hogwarcie. Jest całkowicie niemagiczna.
Zupełnie i w 100% mugolska. Ale czary jej nigdy nie dziwiły.
- A twój dziadek?
Christer wzruszył
ramionami.
- Umarł zanim mój ojciec się urodził.
- Jesteś podobny do rodziców? - zapytała Lily.
- Ani trochę - zaśmiał się Christer. - Mój tata jest podobny do babci,
ale ja nie przypominam ani mamy, ani taty. Chcecie mi napisać biografię? -
zaśmiał się.
- Twoja babcia opowiada o dziadku? - zapytała Arthemis.
- Nie raczej nie.
- A myślisz, że by chciała się z nami spotkać? - rzuciła Lily
podekscytowana.
- Babcia Rosamund? Jasne. To typowa angielska dama, ale ma diabła za
skórą - roześmiał się.
- Jutro jest niedziela i można wyjść do Hogsmead, może spotkałaby się
z nami na herbacie? - zapytała Arthemis.
- Spróbuję się z nią skontaktować, ale trochę mnie przerażacie. Co z
kronikami ma wspólnego moja mugolska babcia?
- Jesteś trochę podobny do człowieka na zdjęciu. Chcielibyśmy ją
zapytać, czy nie znała kiedyś kogoś podobnego. Może to jakieś dalekie
pokrewieństwo? - rzuciła swobodnie Arthemis, zamykając książkę.
- Poza tym założę się, że to fascynujące, mieć wnuka - czarodzieja -
dodała Lily. - Jak byłeś mały musiała pewnie znosić twoje psikusy...
- Przy mnie już była przyzwyczajona, ale tata wiecznie opowiada o tym,
jak wiecznie napominała go surowym tonem "Reginaldzie nie wolno podpalać
grządek", "Reginaldzie nie wolno przywoływać nietoperzy do
kuchni"...
- Twój tata ma na imię Reginald?
- Tak, ale cały czas babcia mówi do niego "Reggie", więc
wszyscy już niemal zapomnieli jego imienia.
- No, jak chcecie się z nią spotkać to dam jej lepiej już teraz znać,
żeby nie narzekała, że miała mało czasu na przygotowania. Tata będzie musiał ją
tu transportować - westchnął. - Nie będzie zadowolony...
- Do jutra - rozejrzał się uważnie na korytarzu i wyszedł.
Nastała chwila ciszy.
- Co wy knujecie, wiedźmy? - zapytał zirytowany Malfoy.
- Christer Chatham. Ślizgon, który raczej nie pasuje na Ślizgona... -
zaczęła Lily.
- Oj, pasuje. Wierzcie mi. A poza tym jego matka była w Slytherinie.
- Spójrz na to zdjęcie - powiedziała rozemocjonowana, pokazując mu
postać palcem. - Jakby skórę z niego zdjęto.
- Kto to jest?
- Regulus Arcturus Black. Brat Syriusza Blacka.
- Chyba nie myślicie, że...
- Regulus Black zginął w bardzo młodym wieku i przez wiele lat nikt
nie wiedział, co się z nim stało. Pochodził z do szpiku kości ślizgońskiej
rodziny. Był śmierciożercą, ale nie był zły - wyjaśniła Arthemis.
- Wybijcie to sobie z głowy. To niemożliwe.
- Mało prawdopodobne - poprawiła go Lily. - Jeżeli tak to jutro to
wyjaśnimy. Jeżeli nie to po prostu wypijemy herbatę w Trzech Miotłach.
- Zjeżdżaj stąd, karle - odgonił ją Scorpius.
Lily wzruszyła ramionami
i skierowała się w kierunku drzwi, gdy się za nią zamknęły, Arthemis dała
Scorpiusowi paczuszkę.
- Oddasz mi je?
Uniósł brew, jakby
odpowiedź na to pytanie była poniżej jego godności.
- Macie nie przesadzić, zrozumiano? - burknął tylko.
- Jestem niemal pewna. Praktycznie - całkowicie pewna, ale... chcę to
usłyszeć. Myślisz, że Christer źle zareaguje?
- Znając ten jego pusty czerep to będzie się cieszył, jak idiota -
westchnął cierpiętniczo. - A teraz mi powiedz, co ona znowu zrobiła.
Arthemis powtórzyła
historię Rose.
- Co za idiotka! - zgrzytnął zębami Scorpius. - Mam ochotę złapać ją
za tę chudą, białą szyjkę i ściskać. Zajmę się tym! - warknął, zatrzaskując
przybornik z rysikami.
- Nie skończysz?
- Jestem tak wściekły, że nie! - burknął na nią. - Idź już sobie!
Wiesz, że nie możemy wyjść razem.
- Idę, idę! Tylko wymyśl dobry plan, bo zły może mieć koszmarne
konsekwencje - rzuciła, zamykając za sobą drzwi Izby Pamięci.
Nette prosi się o śmierć xD Chyba znalazłam nową osobę, której od razu nie polubiłam. Co do sytuacji Rose to mam nadzieję, że sie w końcu ogarnie i przestanie odpychać Scorpiusa. Mam nadzieję, że będzie więcej scen z Christerem, polubiłam go od razu jak się pojawił, w szczególności jak uratował Rose.
OdpowiedzUsuń