Tristan Harry Potter wylądował na mokrej trawie. Poczuł zapach
śniegu, który powoli opadał z nieba. Owiał go lodowaty wiatr, a przecież był
środek lata. Rozejrzał się dookoła, ale nie zobaczył ani rodzinnego domu, ani
członków rodziny. Połowa z nich była zamrożona w czasie to rozumiał, ale jednak
przed chwilą ich widział. I gdzie się podziali jego rodzice? Rodzeństwo? J.J.?
Nie wyczuwał nawet swojej bliźniaczej siostry...
Znikąd zmaterializował
się ten złoty koleszka i wszystko nagle szlag trafił. Mówił coś o jakimś czasie
alternatywnym. Wyniszczeniu całego rodu. Ataku Morgany. A potem go chwycił i...
Tristan nagle poderwał
się z zimnej, mokrej trawy na nogi i zgromił wzrokiem świetlistą postać obok
siebie.
- Możesz być trochę zdezorientowany po podróży
w czasie - powiedział do niego spokojnie Jikan.
- Słuchaj, człowieku, możesz być sobie kim tam
chcesz, ale nie porywa się bez słowa...
- Jesteś potrzebny tutaj - przerwał mu
Strażnik Czasu. - Reszta twojej rodziny już działa.
Tristan zgrzytnął
zębami i przywołał całe swoje opanowanie. Rozejrzał się. Dojrzał wysokie góry.
Zielone wzgórza i ogromną ciągnącą się w oddali puszczę. Stali na wzniesieniu,
z którego rozpościerał się widok na dolinę, w której stało jedno samotne
domostwo.
- A gdzie to
"tu", własciwie jest?
- Na zachód od tego miejsca znalazłbyś
mugolską miejscowość Ullapol. Dalej na wschód leży szkockie Lairg.
- Czyli Highlands. A dlaczego akurat tutaj?
- W tamtym domostwie - wskazał ręką na
posiadłość leżącą w dolinie. - Mieszka Marcosias Jarou wraz z rodziną...
- Jarou? - Triastan zmarszczył brw słysząc
znajome nazwisko.
- Rodzina Jarou od wieków jest jednym z
filarów Zakonu Białego Kruka...
Tristan spojrzał na
niego oczekując szerszego wyjaśnienia.
- To żołnierze Merlina - prychnął opryskliwie
Jikan, jakby irytowało go, że musiał wypowiedzieć przez ostatnią dobę więcej
słów niż przez ostatnie 300 lat.
- J.J. należy do... - zaczął z niedowierzaniem
Tristan, ale Jikan po raz kolejny nie dał mu dokończyć.
- Nie wiem czy należy w twoim czasie została
natomiast na pewno odpowiednio przeszkolona. Sęk w tym, że obecnie jest grudzień
roku 2029 a twoja Pani niedługo skończy 6 lat, gdy tak się stanie, jej krew
posłuży za zabezpieczenie czegoś, co może wam pomóc pokonać Morganę.
- Ale J.J. przed chwilą była z nami w salonie.
Mogliśmy ją poprosić, żeby dała nam to coś - powiedział zirytowany Tristan.
- Czy rozumiesz, że wasz czas już nie
istnieje? - odpowiedział mu Jikan znużony. -Alternatywny czas rządzi się swoimi
prawami, tworzy od nowa historię. A my musimy naprawić czas pierwotny, ten tutaj
- rozłożył szeroko ręce.
- Ale skoro i tak musisz nas wysłać do
przeszłości, żebyśmy walczyli razem z rodzicami, to dlaczego J.J. nie mogłaby
wtedy dać nam tej tajemniczej broni.
- Przypominam ci,
chłopcze, że gdy twoi rodzice mieli po osiemnaście lat, to ciebie jeszcze nie
było w planach, a panna Jarou prawdopodobodonie była wówczas płodem. Ponadto na
pewno wtedy nie była strażnikiem, który mógłby ci oddać Sztylet Północy.
Tristan westchnął
głęboko i zapytał siląc się na cierpliwość:
- A czym jest Sztylet Północy.
- Bronią. Potężną bronią... Tylko tyle mogę ci
powiedzieć, nie zaburzając rozwoju sytuacji. Musicie go mieć, gdy dojdzie do
walki z Morganą. A ty musisz go wyciągnąć od tej małej.
- Ale zdaje sobie Pan sprawę z tego, że ona
mnie nie zna? A sześcioletnie dziewczynki uczy się, żeby nie ufały obcym?
- Możesz tu przebywać przez tydzień - odparł
tylko Strażnik. - Powodzenia! - i znikł.
Nie ufaj świetlistym gościom! Matka cały czas mu to powtarzała.
Trzeba było jej słuchać! - wymyślał w głowie Tristan, rozpoczynając marsz. Był
przemarznięty. Miał na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem i sandały. Padał
śnieg. Wiatr przenikliwy szkocki wiatr, a on miał przekonać nieufne (Był tego
pewien!) i przenikliwie (Tego był pewien jeszcze bardziej.) dziecko, że ma mu
zaufać i powierzyć rodzinny sekret. Wspaniale! Dostało mu się najprostsze
zadanie ze wszystkich! Kto w ogóle naznacza małą dziewczynkę jako Strażniczkę
Krwi.
Czy cały świat stanął
na głowie?
Arthemis i James
prosto z Ministerstwa Magii teleportowali się do Hogsmead. Nadal było w
gruzach. W powietrzu nadal unosił się zapach dymu. Świtało. Z okolicy dopiero
schodzili się pojedyńczy mieszkańcy, gotowi kontynuować odbudowę.
- Pośpieszmy się -
rzuciła Arthemis i nie oglądając się za siebie ruszyła w strone zamku.
James złapał ją za łokieć i szarpnął w swoją stronę.
- Nie rób tego - rzucił gniewnie. - Nie
zamykaj się. Nie odsuwaj się. I do diabła nie próbuj zrobić wszystkiego sama.
- Nie mamy czasu - odwarknęła.
- Stracimy go więcej jeżeli nie zachowamy
zimnej krwi - odparł już spokojniej. - Jak sobie to wyobrażasz? Że przeszukamy
każdy cholerny metr kwadratowy Indii? Wskazówki, które przekazał nam Ru nie
wystarczą, chyba, że już je rozgryzłaś - dodał, patrząc na nią wyczekującą.
Arthemis odetchnęła
głęboko i pokręciła głową.
- Potrzebujemy
informacji - powiedział James, kładąc jej ręce na ramionach. - Zastanówmy się
kto może nam ich udzielić.
Arthemis pokiwała
głową i włożyła ręce we włosy.
- Ru powiedział, że mamy
szukać matki i złota skropionego krwią. W świetle między rzekami. Między
Gangesem i Indusem to jest jasne. W hinduskich wierzeniach kult bogini-Matki
jest bardzo silny. Główna trójca to Saraswati, Lakszmi i Parwati. Stawia im się
świątynie. Bogato zdobione złotem i mozaikami. Musimy znaleźć świątynię...
odpowiednią świątynię.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytał z
podziwem James.
Uśmiechnęła się do
niego smutno.
- Tata mi opowiadał... - potrząsnęła głową,
żeby smutek jej nie dopadł. - Najpierw potrzebujemy historyka, a tak się
składa, że najlepszego mamy obecnie na zamku...
- Potem będziemy musieli się dowiedzieć, co
się obecnie dzieje w Indiach. I szukać krwi, a do tego potrzebujemy kogoś z
Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów... i chyba znam kogoś
odpowiedniego...
- Oprócz oficjalnych informacji będzie nam
potrzebnych jeszcze trochę nieoficjalnych - dodała Arthemis i westchnęła
ciężko. Spojrzała żałośnie na Jamesa. - Musimy zabrać ze sobą Marcela.
James parsknął
śmiechem.
- Zawiadomię ciotkę Hermionę, że potrzebujemy
informacji. Potem znajdę Marcela. Ty idź poszukaj profesora Davisa i spakuj
nas. Zaoszczędzimy na czasie.
Arthemis skinęła
głową. Złapała go za rękę, gdy mieli się rozdzielić.
- Dziękuję -
powiedziała tylko.
James ścisnął jej dłoń.
- Znajdziemy ich - odparł tylko i ruszył w
kierunku błoni, a Arthemis pobiegła do zamku.
Od wczesnych godzin rannych Rose i Scorpius siedzieli w sali narad.
Po informacji o ataku Rose nie mogła już spać, a Scorpius naturalnie do niej
dołączył. Normalnie przebywali tutaj wraz
z kluczami i najważniejszymi osobami, ustalając plany działań. Jednak trudno
było ustalać cokolwiek, gdy nie znało się nawet przybliżonej liczebności wroga.
- Coś nam umyka -
stwierdził Scorpius przyglądając się planom obrony Hogwartu. Na ich środku
widniał wielki znak zapytania. System obronny Hogwartu, którego ani nie
wiedzieli jak zastosować, ani jak działa.
- Jakbym miała armię to bym nie planowała
ataku tylko w jednym miejscu - odezwał się zachrypnięty, lekko drwiący głos.
- Tak, właśnie to mi chodziło po głowie...
Musimy się liczyć z tym, że... - mruczał do siebie Scorpius, gdy jednocześnie
Rose krążąca po sali, zapytała:
- Kim jesteś? - niepokój w jej głosie sprawił,
że Scorpius podniósł wzrok znad makiety i spojrzał na osobę stojącą przy
drzwiach. Nonszalancko opierała się o framugę.
Była to wysoka,
ciemnowłosa dziewczyna. O jasnoniebieskich oczach okolonych ciemnymi rzęsami i
zwieńczonych równie ciemnymi brwiami. Jej twarz nie była piękna w
konwencjonalnym sensie. Jednak miała w sobie jakiś magnetyzm dzięki twardym
rysom i pełnym ustom. Ubrana była w skórzane spodnie i skórzaną kurtkę, pod
którą widać było czerwoną bluzkę. Włosy miała zaczesane wysoko na czubku głowy,
a w jednym uchu widać było z siedem małych srebrnych kolczyków.
Odchyliła głowę do
tyłu i krzyknęła:
- Znalazłam ich! - uśmiechnęła się krzywo do
Scorpiusa. - A przynajmniej jakąś część...
Scorpius wstał.
- Rose zadała ci pytanie - powiedział ostro. -
Kim, do cholery, jesteś...?
- O matko... - zachichotała - twój tata, Nick,
był w gorącej wodzie kąpany, gdy był młodszy... - rzuciła głośno.
W gorącej wodzie
kąpany? Scorpius poczuł się do głębi urażony. Był przecież mistrzem opanowania.
- Tiana, miałaś ich
znaleźć, a nie denerwować - odezwał się zirytowany dziewczęcy głos.
- Nie denerwuję ich, panno prefekt, tylko
żartuję - odparła, odwracając się do rudowłosej dziewczyny, wyprostowanej jak
struna. Miała orzechowe oczy, w których brąz kłócił się z zielenią i włosy
spływające jej rudymi falami aż do pasa. Była prawdziwą pieknością. Do tego
różniła się od pierwszej z dziewcząt jak dzień i noc. Miała na sobie bardzo
grzeczną spódnicę do kolan, wysokie podkolanówki i białą koszulę. Na wierzch
narzuciła elegancki długi żakiet.
Odwróciła się do Rose
i Scorpiusa.
- Przepraszam was serdecznie, za jej
zachowanie... - powiedziała przejęta, podchodzacąc do nich.
- Rozumiemy. Na co dzień mamy do czynienia z
kimś podobnym - westchnęła Rose.
Tiana się roześmiała.
- Nazywam się Violet Mirage. A to jest Tiana
Sorensen. Jak już się zapewne domyśliliście jesteśmy z przyszłości...
Scorpius opadł na
krzesło i zerknął krzywo na Tianę.
- Zaryzykowałbym
stwierdzenie, że jesteś kolejnym diabelskim pomiotem Arthemis, ale nazwisko mi
się nie zgadza...
Roseśmiała się
ochryple.
- Zdecydowanie nie jestem - odparła.
- Z czego się
śmiejecie? - zapytał Camden, stając za Tianą i wkładając nos w jej włosy.
Odepchnęła go.
- Czy już się przedstawiłyście? - zapytał
Nick, wchodząc do sali. Spojrzał na skołowaną Rose i skwaszonego Scorpiusa.
Zerknął na Tianę. - Znowu siejesz zamęt?
- Para Prefektów znowu w akcji - rzuciła Tiana
z westchnieniem. - Skończyliśmy już szkołę, przestańcie zachowywać się, jakbyście
nadal musieli dbać o honor Gryffindoru...
Rose odchrząknęła.
- No to czyimi dziećmi jesteście? - zapytała.
- Ach, no więc nie waszymi. Ani ogólnie nikogo
z waszych - odparła Violet.
- To, co tu robicie? - rzucił Scorpius.
- Jesteśmy powiązane z tą całą akcją przez
nich - powiedziała Tiana, zaciśniętą pięścią waląc w ramię Camdena. -
Wiedziałam, że sprowadzisz na mnie zły los...
Rose skinęła głową,
jakby wszystko zrozumiała, po czym zwróciła się do najpoważniejszej wg niej
osoby w tym gronie... do Violet.
- Czyli ty jesteś
dziewczyną Nicholasa?
Groza na twarzy jej
syna mówiła sama za siebie.
Camden zaczął się
śmiać.
- Zawsze wam mówiłem, że do siebie pasujecie.
Takie same czyścioszki. Na Merlina, jak to dobrze, że nie ma tu z nami Devlina.
Na wszelki wypadek obtłukłby Nicka, żeby już nie był taki ładniutki...
- Nie, nie zrobiłby tego - rzekła stanowczo
Violet, zakładając ręce na piersi. - Wie, że tak nie wolno...
- Tak, bo to by go powstrzymało - rzucił
drwiąco Cam.
- Nie boję się go - dodał stanowczo Nick. - To
ja bym obtłukł jego...
- Tak tak... - Camden poklepał go po ramieniu.
- Dobrze mieć wiarę we własne możliwości.
Nick wyglądał jakby
chciał się odgryźć, ale Scorpius chrząknął ostrzegawczo.
Nagle do sali wszedł
Albus.
Znowu na jego twarzy
odbił się szok na widok Camdena, ale potrząsnął głową i rzucił jedynie:
- Nie chcę wiedzieć. Skoro tu jesteście,
znaczy, że Serena, Gabriel i J.J. są z powrotem w swoim czasie, a my nie wiemy,
co się stało. Zabierajcie się do roboty, cały czas powatarzacie, że wiecie co
macie robić... Arthemis i James są już w zamku, ale nie widziałem się jeszcze z
nimi.
- My wiemy, co się stało - odparła Tiana. -
Serena nam powiedziała.
Nick i Cam skinęli
głowami.
- Zaatakowali ich w ministerstwie dragoni
Morgany. Wszyscy zostali ranni, wyczerpali piasek czasu po użyciu mocy -
wyjaśnił Nick.
- Ale nie to jest najgorsze - dodał ponuro
Camden. Gdy wszyscy patrzyli na niego z napięciem, spojrzał na Albusa i
wyjaśnił - Ojeciec Arthemis został przez nich porwany.
- CO?! - krzyknęli
jednocześnie Rose i Albus.
- Dlaczego? - zapytał
Scorpius.
- Podejrzewamy, że chcą wyciągnąć od niego
informacji dotyczące Źródła Młodości - powiedziała Arthemis wchodząc.
Przemknęła wzrokiem po nowoprzybyłych, jakby próbując ich zidentyfikować.
- Nie zabraliśmy ze sobą tym razem żadnego
twojego dziecka - powiedział jej domyślnie Camden, szczerząc zęby.
- Ruszacie za nimi? -
zapytał Scorpius.
- Nie. Lecimy do Indii,
tak jak planowaliśmy - powiedziała Arthemis.
- Ale... twój tata...
- powiedziała Rose.
Arthemis spojrzała na
nią łagodnie.
- Ja wiem, że wszyscy widzicie mojego ojca,
jako spokojnego, przyjacielskiego i pobłażliwego, ale połowę rzeczy nauczył
mnie właśnie on. Jest łowcą artefaktów i jeżeli nie potrafi wyprowadzić przez
jakiś czas w pole bandy nierozgarniętych czarodziejów to się wkurzę...
- Zostawisz go tak po prostu? - zapytał z
niedowierzaniem Albus.
- Oczywiście, że nie. Znalaźli nas merliniści.
To oni ruszyli w pogoń za moim ojcem. Liczą na to, że dotrą do morganistów -
westchnęła Arthemis. - Musimy ruszać - dodała, wyczuwając zbliżającego się
Jamesa. - Zajmijcie się swoimi zadaniami. My przywieziemy wam klucz.
- Arthemis? Gotowa? -
zapytał James, targając za sobą Marcela. - Ciotka Hermiona na nas czeka w
ministerstwie.
- Tak. Wszystko jest spakowane. Czyżbyś miał
jakiś problem, Marcel? - zapytała zwodniczo łagodnie, lustrując wzrokiem
nadąsanego jak czterolatek z nosem na kwintę Marcela.
- Już nie - zapewnił
ją James, klepiąc Marcela po ramieniu.
- Uważajcie na siebie - rzucił Camden.
Arthemis uśmiechnęła
się do niego przelotnie.
- Zawsze uważamy.
- Akurat - mruknął
Albus jednocześnie z (ku zdziwieniu wszystkich) Scorpiusem.
- Powodzenia - rzuciła Arthemis ruszając za
Jamesem.
Wszyscy patrzyli za
nimi dopóki nie znikli za załomem korytarza.
- Wracamy z Camdenem do podziemia sprawdzić
możliwości systemu - powiedział Nick. - A wy pownniście usłyszeć, co dziewczyny
mają wam do powiedzenia - dodał.
Violet z błyskiem w
oku odwróciła się w kierunku Rose, Scorpiusa i Albusa.
- Mamy przesyłkę od J.J.
Tiana z westchnieniem
weszła do sali i usiadła przy stole na przeciw Scorpiusa.
- I miejmy nadzieję, że wpadniecie na coś
więcej niż my...
Arthemis i James wyszli za bramy Hogwartu. Arthemis zerknęła przez
ramię na zadziwiająco i nienaturalnie cichego Marcela.
- Marudził? - zapytała Jamesa.
- Trochę. Że do Indii nie jedzie, bo ma tam
niezałatwione sprawy.
- Dziewczyna, czy hazard?
- Coś w tym stylu - odparł James.
- Obronię cię, jakby co - rzuciła Arthemis
przez ramię. - Nie musisz się dąsać.
- Twój ojciec... - rzucił Marcel blady jak
ściana.
Arthemis wypuściła ze
znużeniem powietrze.
- Tak, porwali go... Czy wszyscy mogą mi
przestać o tym przypominać? Bo jak ja stracę nad sobą panowanie to na tej
wysepce nie zostanie kamień na kamieniu... - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
James zaśmiał się,
łapiąc ją za rękę, gdy tylko przekroczyli bramę.
- Mój ojciec sobie
poradzi - powiedziała Arthemis, łapiąc wolną dłonią Marcela. - My też musimy...
- dodała teleportując się.
Stanęli w gabinecie
Hermiony Weasley. Podskoczyła lekko na krześlę, gdy się pojawili. Rozległ się
szczek i spod jej biurka wyczołgał się Archer.
Skoczył na Arthemis i
z rozmachu sprawił, że aż usiadła. Zaczął lizać ją po twarzy i piszczeć.
- Już dobrze. Już dobrze, mały - powiedziała
cicho, głaszcząc go energicznie i przytulając. - Już dobrze... już dobrze... -
wtuliła twarz w jego futro. - Już dobrze... Wszystko będzie dobrze.
James spojrzał na to z
ściskiem serca.
Archer wlazł jej na
kolana jak szczeniak i zwinął się na nich unieruchamiając ją.
Arthemis spojrzała
przepraszajaco na Hermionę.
- Czy udało się Pani czegoś dowiedzieć? -
zapytała.
- Trochę. Niewiele informacji da się zebrać w
tak krótkim czasie.
- Interesują nas świątynie bogini Lakszmi -
powiedziała Arthemis.
- W ostatnim czasie doszło do kilku incydentów
w różnych świątychniach - przyznała Hermiona, przeglądając notatki. -
Zniszczono ponad 11 różnych świątyń. - Hermiona pokazała im mapę, a James i
Marcel się nad nią pochylili.
- W którejś doszło do masakry? - rzuciła
Arthemis.
Hermiona zamrugała
zdziwiona.
- Masakry?
- Nie tylko my szukamy klucza - powiedział
James. - Mamy iść za złotem i krwią...
- Powinniśmy zacząć od Khajuraho - powiedział
niespodziewanie Marcel.
- Dlaczego tam? - zapytała Hermiona. - Nie ma
doniesień o czymś niepokojącym, co działoby się akurat tam.
- Khajuraho w Indiach to szczególne miejsce -
powiedział cicho. - Hinduscu czarodzieje strzegą tam mugoli, gdyż świątynie
odwiedzają tłumy. Jeżeli ludzie Morgany czegoś szukali zaczęli tam, gdzie mogli
wyrządzić najwięcej szkody. Ponadto podziemia Khajuraho jest jak targ, jak
ośrodek aktywności czarodziejów. Musimy się dostać na ten targ.
- A co ty chcesz kupować? - zapytała Arthemis.
- Informacje - odparł Marcel. - Jeżeli szukali
infromacji to zaczęli właśnie tam. - Popatrzył na mapę. - Spójrzcie, gdzie były
ataki. Dżajpur, Agra, New Delhi. Idą jak po sznurku i gdzieś zmierzają...
Potrzebujemy szczurów...
- Co? - zpaytała z obrzydzeniem Hermiona.
Marcel się zaśmiał.
- Zbieraczy informacji. Małych stworzonek, które
za odpowiednią cenę, powiedzą ci nawet, kiedy ostatni raz indyjski Minister Magii
miał zaparcie...
- Gdzie doszło do pierwszego ataku? - zapytała
Arthemis.
- W Agrze - odparła Hermiona.
- Co się tam stało?
- Doszło do ataku na
kapłanki jednej ze świątyń...
- Religię w Indiach uważa się za jedną z
filarów magii. W ich kulturze chociażby ze względu na religijność różnice
między czarodziejami a mugolami nie sa aż tak oczywiste - mruknął Marcel.
- W Agrze dowiem się
więcej - powiedziała Arthemis. Wstała, uspokajająco głaszcząc Archera. - Ale potrzebujemy informacji z Khajuraho...
- Ile potrzebujesz godzin na zdobycie
informacji? - zapytał Marcela James.
- Dwóch, może trzech?
- Poradzisz sobie sam? - zapytała Arthemis.
- Pytasz czy szybciej wydobędę informacje bez
królowej zniszczenia dyszącej mi w kark? - zapytał z niedowierzaniem. -
Oczywiście!
James parsknął
śmiechem. Zamilkł, gdy Arthemis zgromiła go wzrokiem.
- Jest tylko jeden problem... - zaczął Marcel
nieśmiało. W tym samym momencie Arthemis rzuciła w niego sakiewką pełną monet.
- No i po problemie... - wykrztusił, rozcierając nos, w który uderzyła
sakiewka.
- Tylko błagam cię, nie traf po drodze do
jakiegoś niecnego przybytku - rzuciła Arthemis, zarzucając plecak na ramię.
Sprawdziła różdżkę w uprzęży na lewym przedramieniu. - Widzimy się w New Delhi
za trzy godziny - dodała, łapiąc Jamesa za rękę.
- Dzięki, ciociu -
powiedział jeszcze James i razem się teleportowali.
Hermiona westchnęła.
- Uważajcie na siebie...
- To raczej tamci powinni uważać. Arthemis
jest wkurzona na maksa - rzucił Marcel. - Ładny gabinet - dodał i również z
hukiem się teleportował.
Arthemis i James
wylądowali na obrzeżach parku. Ścieżka pod ich stopami prowadziła w głąb.
Ruszyli nią szybko, oglądając się za siebie, czy żaden mugol ich nie zauważył.
Zdecydowanie wyróżniali się od kolorowego tłumu.
- Nikt się tu nie
zbliża - zauważyła Arthemis. - Coś tu musiało się stać - dodała.
James się rozejrzał.
Rzeczywiście w parku nie było nikogo. W oddali widać było tłumy, ale pomimo
tego, że był wczesny, ciepły poranek, idealny na spacer, w parku nie było żywej
duszy.
Ścieżka biegła pod
górę. Pomiędzy drzewami widzieli niewielki budynek.
- Spodziewałem się czegoś większego - zauważył
James.
- Miejsca kultu to zazwyczaj małe kapliczki -
odparła Arthemis. - Jest ich za to bardzo dużo...
- Skoro są tak małe to nikt przecież w nich
nie przebywa.
- Na co dzień nie, ale
kapłanki opiekują się tymi miejscami - wyjaśniła Arthemis. - Nie będziemi mieli
dużo do przeszukania. To pewnie budynek wielkości Wielkiej Sali.
Gdy stanęli na
schodach prowadzących do środka okazało się, że jest odrobinę większy.
Świątynia była otwarta. Nie było w niej żadnych drzwi. Nawet z dołu schodów
widzieli ciemność wnętrza.
- Dlaczego akurat Lakszmi? Wspominałaś jeszcze
jakieś inne...
- Profesor Davies powiedział, że Lakszmi to
bogini, która jest patronką święta Diwali - odpowiedziała Arthemis. Spojrzała
na Jamesa. - Święta Światła. Zgodzisz się ze mną, że to przesądziło sprawę...
- Zdecydowanie... Wchodzimy?
- Tak. Osłaniaj mnie.
- Jak zawsze...
Arthemis weszła
pierwsza. W ciemności nie płonęła żadna świeca. Objęła swoją moc i wypuściła ją
na zewnątrz. Odpowiedział jej jedynie wilgotny, chłodny podmuch powietrza.
- Pusto - powiedziała cicho.
James szepnął zaklęcie
i nagle wszystkie świece zapłonęły oświetlając dwa posągi stojące na ołatarzu,
malowidła na ścianiach i suficie oraz wyłaniając kolorową mozaikę na podłodze.
Światło wydobyło
jednak kolejne makabryczne szczegóły. Posągi obryzgane były krwią, tak samo,
jak podłoga dookoła ołatarza.
- Co tu się stało? - zapytał w przestrzeń
James.
- Przekonajmy się - odparła Arthemis i
przyklękła na jedno kolano. Położyła ręce płasko na podłodze, a potem rozłożyła
palce.
James po raz drugi
widział jej magię. I niezmiernie go to fascynowało. Z podłogi poderwały się
niewidzialne drobinki kurzu. Uniosły się, podrywając włosy Arthemis. Gdy
podniosła głowę z kurzu zaczęły materializować się postaci.
Najpierw były to tylko
dwie kobiety. Dwie młode dziewczyny, ubrane w długie spódnice zapalały
różdżkami świece u podnóża posągów. Nagle coś się stało, bo dziewczyny nagle
wydały się poruszone i zwróciły się w kierunku komnaty za ołtarzem. Jakby ktoś
krzyknął, żeby uciekały.
Jednak nie zdążyły.
Głowa jednej z nich
rozprysła się jak bańka mydlana. Jej tułów zachybotał się bezwładnie i opadł na
posadzkę. Drobinki kurzu ułożyły się w kałużę krwi, które teraz widniała na
posadzce. Druga z dziewcząt doskoczyła do niej w szoku. Nie zdążyła jednak
nawet jej dotknąć, gdy niewidzialne ostrze przecieło jej gardło i krew zaczęła
tryskać na posągi na ołtarzu.
Dwie zamaskowane
postacie pojawiły się na zwłokami dziewcząt. Jeden wskazał rękę na
pomieszczenie za ołtarzem, gdy jednocześnie pojawiła się w niej postać. Miała
na głowie ozdobny szal, częściowo zasłaniający jej twarz. Gdy zobaczyła dwie
postaci nad ciałami, nie czekała. Wyjęła zza pasa dwie małe kulki i rzuciła je
na ziemię. Rozpłynęła się w chmurze dymu.
Arthemis cofnęła obraz
i zatrzymała go.
- To ona - powiedziała.
James podszedł do
zatrzymanej, niematerialnej postaci. Była to starsza kobieta. Miała korpulętne
kształty. Tyle James mógł stwierdzić na podstawie retrospekcji utworzonej przez
Arthemis.
- Próbowała je ostrzec
- mruknął James, kręcąc głową. - Nie zdążyła...
- Musimy sprawdzić następne miejsce. Z tego,
już nic nie wyciągnę. Niczego tutaj nie dotknęli, więc nie wyciągnę historii
przedmiotu.
Arthemis pstryknęła
palcami i cała scena się rozpłynęła, a kurz powoli zaczął opadać.
James się obejrzał i
zobaczył, że z nosa Arthemis cieknie strużka krwi.
Podszedł do niej i
otarł ją palcem.
- Jeszcze nie wydobrzałaś do końca po Lucianie
- stwierdził.
- Jest ok. Głowa mnie nie boli. Niektóre z
nowych umiejętności po prostu wymagają ode mnie trochę więcej skupienia.
- Teraz Dżajpur?
- Tak. Pośpieszmy się. Za dwie godziny mamy
spotkanie z Marcelem w New Delhi.
Złapali się za ręce i
teleportowali, a świece w świątyni ponownie zgasły ukrywając ślady zbrodni.
Dwie godziny później
znaleźli się w świątyni w New Delhi. W Dżajpurze dowiedzieli się tylko tyle, że
ich tajemniczy klucz zdążyła tym razem ewakuować wszystkie kapłanki tuż przed
tym, jak wylądowali tam morganiści.
Tym razem jednak od
razu w powiatrzu czuć było magię. Wewnątrz świątyni w New Delhi wszystko było
idealne. Zbyt idealnie czyste. Zbyt idealnie poustawiane. Jakby wszystko
wyczyszczono.
- To dziwne -
powiedział James. - Ktoś bardzo chciał ukryć co tu się stało...
Arthemis skinęła głową
i wywołała retrospekcję.
Tym razem była to masakra.
Młode dziewczyny modlące się, oczyszczające ołtarz, rozmawiające z
odwiedzającymi nie miały żadnych szans. Tym razem nie była to ta dwójka, którą
widzieli przedtem. Tym razem wpadli całą hordą. To była rzeź.
- O matko - szepnął
James, widząc jak celowo morganiści rozczłonkowują zwłoki i rozrzucają je po
całej sali. Głowy nadal ociekające krwią wylewitowali pod sufit. Po czym po
prostu wyszli. Nawet nie przeszukali świątyni.
- Nie było jej tutaj - powiedziała Arthemis.
Oglądali do samego
końca, jak przybyli magowie z ministerstwa magii i jak długo nie mogli znaleźć
odpowiedniego zaklęcia, żeby ściągnąć zwłoki spod sufitu. Jedna z czarownic w
pewnym momencie po prostu się załamała.
Scena się rozpłynęła.
- To ostrzeżenie - powiedział James. - Nie
mogli jej namierzyć, więc chcieli doprowadzić, żeby sama się do nich zgłosiła.
- Mam nadzieję, że nie udało im się jej
zastraszyć... - odrzekła Arthemis. - A my nie mamy nadal tropu.
- Wy nie - rzucił Marcel. Opierał się o
kolumnę i nadal wpatrywał w miejsce, w którym przed chwilą ukazane zostało
bezgłowe ciało jednej z kapłanek. - Szukacie Indiry Khabi. Najwyższej kapłanki
Agry, wśród szczurów znają ją jako Wyrocznię. Ukryła się w górach. Szukają jej.
I to intensywnie. A przez szukanie mam na myśli ataki na świątynie w całym
kraju.
- Ale dlaczego nie ma
o tym doniesień?
- Bo po tej rzezi - powiedział, - atakowali co
mogli, ale nie doszło do kolejnych ofiar. Za każdym razem tuż przed atakiem
świątynie magicznie pustoszały.
- Ostrzegła ich -
powiedziała Arthemis. - Dobra robota - rzuciła do Marcela. - Dokąd ruszamy?
- W dolinie przy szczycie Phabrang jest ukryta
świątynia. W górach jest ich mnóstwo. Na całym szlaku, jest pełno miejsc kultu.
- Ruszajmy - rzucił
James. - Mamy przed sobą zapewne marsz pod górę i lepiej, żebyśmy się
pośpieszyli, bo mamy tylko jeden namiot.
Złapali się za ręce i
teleportowali.
Stanęli na środku
wąskiej ścieżki u podnóża góry, biegnącej przez maleńką wioskę.
O dziwo stanęli oko w
oko z zakapturzoną postacią. Arthemis i James w jednej chwili chwycili za
różdżki.
- CZEKAJCIE! - krzyknęła postać. Zdjęła
kaptur. Ukazała się delikatna twarz o karmelowym kolorze i zielonych oczach.
- Kim jesteś? - zapytał James.
- Wysłała mnie po was - odparła tylko.
- Po pierwsze dlaczego mamy ci zaufać? A po
drugie niby skąd wiedziała, że jej szukamy?
- Jest jasnowidzącą - prychnęła dziewczyna.
- Ta dziewczyna jest
podejrzana - powiedział natychmiast Marcel.
- A wy jesteście durni... Niby skąd
wiedziałabym, że dokładnie w tym miejscu, co do minuty stanę z wami twarzą w
twarz?
Marcel nadal patrzył
na nią podejrzanie, ale Arthemis i James wymienili niechętnie spojrzenia.
Arthemis zrobiła krok w jej stronę i wyciągnęła rękę.
- Pokaż mi to wspomnienie...
- To też przewidziała - rzuciła dziewczyna,
biorąc ją za rękę. - Co mam zrobić?
- Przypomnij sobie - odparła Arthemis. - Ja
zrobię resztę.
Trwało to kilka
sekund, podczas których James i Marcel intensywnie wpatrywali się w Arthemis i
nieznajomą.
W końcu Arthemis
puściła rękę dziewczyny.
- Jest czysta.
- Jestem Jaya. Musimy się teleportować -
powiedziała szybko.
- Hej, może jesteś czysta, ale nie zaufamy ci
tak po prostu...
Jaya podparła się pod
boki.
- To, albo 10 km marszu pod górę...
- Jestem za
teleportacją - rzucił natychmiast Marcel.
Arthemis i James
spojrzeli na siebie.
- Jeżeli to pułapka... ty zgniesz pierwsza -
rzucił James, łapiąc ją za ramię.
- Widziałam już dość krwi - odparła jedynie i
wyciągnęła rękę, gdy wszyscy położyli swoje dłonie na jej, wciągnął ich wir
teleportacji.
Stanęli tuż przed
wysokimi i wąskimi schodkami, prowadzącymi w górę szczytu. James spojrzał w
górę. Schodki wiły się wokół szczytu i znikały w wysokiej mgle. Słyszał jak
Marcel głośno przełknął ślinę.
- Mogę tu zostać? - wyrwało mu się z nadzieją.
- Nie - odparła od razu Arthemis. - Nie będę
cię potem szukała w jakiejś jaskini yetiego...
Marcel zaśmiał się
nieszczerze.
- Normalnie czarodzieje mogą się teleportować
prosto do świątyni - powiedziała Jaya. Jednak najwyższe kapłanki zadecydowały,
że ze względów bezpieczeństwa nałożą na większość świątyń zaklęcia
antyteleportacyjne.
Marcen chrząknął.
- A... jak długo idzie się na górę?
- Około godziny, może półtorej, jak sie
będziecie ślimaczyć...
- Idziemy - rzuciła
Arthemi. - Nie możemy tracić czasu... - Położyła rekę na ramieniu Marcela. -
Idź pierwszy?
- Dlaczego ja? - jęknął.
- Bo ja będziesz szedł ostatni, zostaniesz z
tyłu i coś cię zje - powiedziała zadziwiająco łagodnie.
Marcel spojrzał na nią
spode łba.
- Nie jestem pewny, czy żartujesz, więc
dobra... - zaczął się wspinać. Za nim ruszyła Jaya. James zamykał pochód.
Przez pół godziny szli
w milczeniu, w końcu jednak Jaya obejrzała się na Arthemis.
- Dlaczego jej szukacie?
- Jest nam potrzebna - odparła tylko Arthemis.
- Nam też - mruknęła gniewnie Jaya. - Bez niej
nigdy nie zapobieglibyśmy atakom w świątyniach w całym kraju.
- Bez niej do tych ataków nigdy by nie doszło
- odparła Arthemis.
- Jak to?
- Ścigają ją. Nie powiedziała wam?
- Nie sądzę, żeby wiedziała. Jej moc nie działa
w ten sposób.
- A w jaki sposób działa? - wtrącił James.
- Nie wiecie? To po co jej szukacie?
- Dopiero od kilku godzin wiemy, że szukamy
akurat jej.
Jaya przyjrzała im się
podejrzliwie. W końcu westchnęła.
- Oczywiście przede wszystkim w tradycyjny
sposób, przy wykorzystaniu wróżbiarskich narzędzi jest w stanie wygłaszać
przepowiednie. Jednak oprócz tego jej dar jest bardzo wrażliwy na otoczający ją
świat. Gdy się na nie otwiera ma dokładne wizje, co się może stać w ciągu
siedmiu dni, wtedy poszukuje konkretnych odpowiedzi. Jednak dar, który
najtrudniej utrzymać jej na wodzy to migawki. Potrafi przewidzieć w swoim
najbliższym otoczeniu każdy ruch minutę wcześniej. Pani Indira prawie nie używa
czarów i w ogóle nie umie walczyć, ale szczerze mówiąc nie wiem jak ktoś miałby
z nią walczyć, skoro jest w stanie przewidzieć każdy ruch przeciwnika. Zrobić
unik, bądź zablokować go zanim w ogóle podejmie decyzję, jakiego zaklęcia chce
użyć... - przez chwilę milczeli pokonując wyjątkowo stromy odcinek schodów. -
Przybyliście, bo potrzebujecie przepowiedni?
- To trochę bardziej skomplikowane - odparła
Arthemis. - Przysłał nas jej przyjaciel, żebyśmy zabrali ją w bezpieczne
miejsce, dopóki jej coś zagraża...
- I mówicie, że ataki wtedy ustaną?
- Nie będą chcieli tu wtedy być... Mają
wystarczająco dużo do roboty na drugim końcu świata - powiedział kwaśno James.
Jaya spuściła głową.
- Jest dla nas jak matka... Chroniła nas tak
długo...
- Przyszedł czas, żeby to ją ochronić -
powiedziała Arthemis.
- Co się stanie, jeżeli z wami nie pojedzie?
- Prawdopodobnie my zgniemy jako pierwsi, a
potem tak czy inaczej zmieni się cała Europa, potem Azja, aż w końcu cały
świat. Ile przy tym zgienie ludzi? Sądze, że tego nawet ona nie jest w stanie
przewidzieć.
Jaya pokiwała głową i
wzięła głęboki oddech. Potem się rozejrzała.
- Jeszcze pół godziny i będzimy na miejscu...
Zawierzymy decyzji Indiry bez względu na to, co powiecie. Jeżeli stwierdzi, że lepiej będzie, gdy
zostanie, nikt jej się nie sprzeciwi. Musicie mieć tego świadomość...
- Takich jak ona o potężnej mocy jest jeszcze
dwunastu. I żadnego z nich nie zmuszaliśmy do pomocy - odparł James. - Myślę,
że ona doskonale o tym wie. Inaczej nie kazałaby ci nas znaleźć...
Jaya nie
odpowiedziała.
Dalej szli w milczeniu.
Arthemis zerknęła na zegarek, po czym zaczęła grzebać w bocznej kieszeni
plecaka. Podała Jamesowi przez ramię batonik.
- Matko jak ja cię kocham - rzucił James, przy
wtórze szelestu papierka.
Arthemis parsknęła
śmiechem, a potem podała batoniki reszcie. Marcel wziął swój z podejrzliwą
miną.
- Przerażasz mnie, gdy jesteś milutka...
- Daje ci go tylko po to, żebyś był w stanie
szybko uciekać, w razie czego...
Zrzedła mu mina,
jednak ruszył dalej, gdy Jaya zgromiła go wzrokiem, bo blokował schody.
- Nie do końca mogę
wyczaić wasze stosunki - powiedział rozbawiony James do Arthemis. - Niby to
przyjaciel twojego ojca i na początku myślałem, że traktujesz go jak wuja, ale
generalnie jest jakoś mało opiekuńczy w stosunku do ciebie...
- Marcel może i jest dorosły, ale jego
dojrzałość emocjonalna przestała się rozwijać jak miał dwanaście lat - odparła
uszczypliwie Arthemis.
- Wcale nie... - zaprzeczył dziecinnie Marcel.
- Jestem bardzo opiekuńczy w stosunku do normalnych kobiet. Ale Artemis to
mutant...
- Mówisz tak, bo wiecznie przegrywałeś...
- Bo stosowałaś niedozwolone chwyty!
- Chwyty? - rzucił James.
- Wiecznie się tłukliśmy - odparła Arthemis.
- Jak miała sześć lat prawie odgryzła mi ucho.
Althea musiała mnie łatać - żalił się Marcel.
- Byłeś większy... Musiałam sobie jakoś radzić
- mruknęła Arthemis na swoją obronę.
- Myślałem, że w twoim dzieciństwie już nic
mnie nie zdziwi, ale sądzę, że jeszcze dużo przede mną... - zaśmiał się James.
- I kto to mówi? Podobno raz wlazłeś do torby
zmniejszająco-zwiększającej swojego ojca, którą zabierał na misje i wylazłeś z
niej podczas pojedynku aurorów z czarnoksiężnikami.
James chrząknął, nie
chcąc ani potwierdzić ani zaprzeczyć. Na samo wspomnienie tego co się potem
stało, tyłek wciąż go bolał...
Otworzył usta, żeby
zmienić temat, gdy Jaya powiedziała:
- To tutaj...
Weszła do wnętrza góry
przez okrągły półkolisty otwór. Wnętrze wydawało się zimne i ciemne. Jednak,
gdy tylko przekroczyli próg świece w kandelabrach rozbłysły prowadząc ich w
głąb.
Weszli jedynie do
ogromnej skalnej komnaty, która ozdobiona była pozłacanymi posągami bóstw i
składanymi u ich stóp kwiatami. Przesycona była zapachem świec, topionego wosku
i kadzideł. Arthemis zaczęła włąśnie podziwiać skomplikowaną mozaikę układającą
się na podłodze w obraz, gdy nadbiegła dziewczyna i złapała Jayę za ramiona.
Zaczęła coś szybko i rozpaczliwie mówić po hindusku.
Jaya zbladła i
odwróciła się do nich.
- Pani Indira opuściła to miejsce godzinę temu
- złapała Arthemis za ramiona. - Nie ma jej!
- Uspokój się i
powiedz, gdzie w takim razie jest.
- Powiedziała dziewczynom tylko tyle, że
posłaniec nie dotarł do świątyni w Bahai Jar, więc trzeba ich ostrzec...
- Ale jak się stąd wydostała? - zapytał James.
- Jedyna droga prowadzi schodami...
- Nie można się
teleportować do świątyni, ale ze swiątyni można. Nie mogliśmy zablokować
możliwości ucieczki.
- To ułatwia sprawę - stwierdziła Arthemis. -
Zabierz nas tam...
- Ale...
- Mamy szansę, żeby ją uratować - powiedział
James. - Ale musimy się pośpieszyć...
- Idziesz? - rzuciła Arthemis do Marcela.
- Nie zadawaj głupich
pytań, smarkulo - burknął Marcel.
- Proszę pomóżcie jej - rzuciła Jaya, gdy
porwał ich wir teleportacji.
Pierwszy, co poczuli,
to swędzący zapach pyłu. Gryzł ich w gardło i oczy. Rozejrzeli się. Wielka,
szara chmura unosiła się do nieba znad jednego ze szczytów, wśród otaczających
ich gór. Byli oddaleni może o kilometr od tego miejsca. Jaya krzyknęła
histerycznie:
- To świątynia! Stała tam! - wskazała drżącym
palcem. - Pani Indira! Kapłanki! Co się z nimi stało?!
- Zjeżdżaj stąd! - warknęła Arthemis.
- Ale...
- Arthemis chce powiedzieć, że bezpiecznie
będzie jak nie będziemy musieli na ciebie uważać - wyjaśnił łagodnie Marcel,
podczas gdy Arthemis i James już biegli w kierunku wzbijających się pod niebo
kłębów dymu. - Teraz nasza kolej, żeby im pomóc...
- Tym bardziej nie zostawię przyjaciółek. Mogą
mnie potrzebować!
Marcel spojrzał na nią
z niezadowoloną miną, ale cóż, nie on był tutaj od kazań i morałów.
- Trzymaj się mnie. Jestem dobry w ukrywaniu
się, gdy sprawy zaczynają przybierać nieciekawy obrót...
Ruszyli w kierunku
świątyni w oddali widząc, jak Arthemis i James są już w połowie drogi.
Arthemis i James
przemknęli do ruin, które jeszcze godzinę temu musiały być świątynią. Obecnie
była to jedynie podłoga zawalona gruzem i reszta porozbijanych marmurowych
schodów. Przyczołgali się do wyrwy w murze, skąd mieli dobry widok. Oczyszczona
została podłoga na środku głównej sali. Klęczały tam związane kobiety i dziewczęta
w kolorowych strojach, obecnie poplamionych krwią i szarych od kurzu. Obok
dziecięciu jeńców leżały zmasakrowane zwłoki kolejnych dwóch. Kilka kobiet
próbowało coś mówić, jednak przez knebel nie można było ich zrozumieć. Inne się
modliły. Starsza kobieta w czerwono-złotych szatach wpatrywała się wyzywająco w
czwórkę mężczyzn.
- Będziemy zabijać po
kolei - powiedział jeden z nich. - Aż w końcu jedna z was nie ujawni tych
niezwykłych mocy. A jak żadna z was tego nie zrobi, zabierzemy się za kolejne,
a potem następne, aż w końcu nie zostanie tu ani jedna kapłanka...
Arthemis i James
spojrzeli na siebie.
~ Nie mają pojęcia kogo szukają. Ani jakie ma moce...- powiedziała
Arthemis do Jamesa w myślach.
~
Dlatego wycinają wszystkich jak leci. Wiedzą, że prędzej czy później trafią na
właściwą osobę i sie jej pozbędą...
Usłyszeli za sobą sapanie, więc
błyskawicznie spojrzeli za siebie, z gotowymi do ataku różdżkami. Ze
zdziwieniem zobaczyli Marcela i Jayę.
- Chyba żartujecie - syknęła Arthemis.
- Nie moja wina - odparł Marcel.
James spojrzał ostro
na Jayę.
- Siedź tu, nie wychylaj się. Jak będziesz
mogła bezpiecznie kogoś uratować to, to zrób. Ale nie wchodź nam w drogę...
- Jak wygląda sytuacja? - mruknął Marcel,
który usadowił się obok Arthemis i wyjrzał przez otwór na to, co się działo.
Gdy tylko jego oczy zarejestrowały widok kolejnej masakry, zbladł i przełknął
ślinę.
- Jest ich czwórka, ale to nie problem -
szepnęła Arthemis, godząc się z towarzyszami na gapę. - Problemem jest
zagłuszacz...
Morganista z
zagłuszaczem stał z tyłu, obserwując trzech pozostałych napastników spokojnie z
bronią gotową do użycia, gdyby jakaś kapłanka się wyrwała.
- Po pierwsze możemy sobie wsadzić różdżki
w... no wiesz gdzie, dopóki go mają. A po drugie: chcę go...
- Po, co?
- Żeby sprawdzić jak działa i go wykorzystać -
odparła, patrząc na niego z naciskiem.
- To jaki jest plan?
- Musimy zaatakować jednocześnie - powiedział
James. - Arthemis zajmie się tym gościem z zagłuszaczem, a ja muszę się znaleźć
za nimi - dodał, wskazując miejsce za klęczącymi kapłankami. - Tak, żeby między
mną a zagłuszaczem znaleźli się pozostali. Wtedy w razie czego, facet nie
będzie mógł go użyć, bo jednocześnie pozbawi możliwość walki swoich.
- Mogę cię tam zabrać - szepnęła Jaya. - Każda
ze świątyń ma więcej niż jedno wejście. Najbliżej będą te na tyłach. Trzeba się
prześlizgnąć zboczem...
- Dobrze - rzucił James. Arthemis skinęła mu
głową, gdy pochylony wycofywał się razem z Jayą z ich miejsca.
Marcel z
niedowierzaniem spojrzał na Arthemis.
- Ale jak ty chcesz pokonać tego kolesia z
zagłuszaczem, skoro nie możesz używać czarów?
Arthemis zsunęła z
ramion plecak i kurtkę. Pod kurtką miała czarną bluzkę z długim rękawem. Jednak
uwagę przyciągały przede wszystkim uprzęże na jej przedramionach, w których
znajdowała się przymocowana cała kolekcja różnej wielkości noży do rzucania i
walki. Arthemis odpięła od bransoletki na nadgarstku małą zawieszkę w kształcie
łuku i kołczanu ze strzałami. Gdy to zrobiła zaklęcie
zwiększająco-zmniejszające zaczęło działać
w jej rękach pojawił się ogromny łuk. Wzięła jedną strzałę z kołczanu.
- Jesteś naprawdę
przerażającym dzieciakiem - mruknął Marcel.
- Słuchaj, ty masz jedno zadanie - wyjaśniła
mu. - Masz zabrać Indirę do Hogwartu jasne? Nie oglądaj się na nic, po prostu
ją stąd wyciągnij... - usłyszeli poruszenie na placu, nagłę jęki i urywane
krzyki, gdy jeden z morganistów podchodził do kolejnej kapłanki. Jedna z nich
błagalnie coś wykrzykiwała. - Proszę nie kłóć się ze mną - szepnęła Arthemis. -
Nie mamy czasu...
Marcel nic nie
powiedział, przyglądał się jak morgnista przykłada dziewczynie różdżkę do czoła.
Pociągnął ją za długie czarne włosy do góry. Z jej skroni zaczęła wypływać
krew.
- On ją zaraz zabije... - szepnął w szoku.
Druga kapłanka rzuciła
sie na jego stopy z płaczem, ale odtrącił ją nogą.
Arthemis zacisnęła
zęby i pokręciła głową.
- Nie mogę... Nie mogę dopóki Jamesa nie
będzie na miejscu...
- On ją zabije -
powtarzał jak mantrę Marcel.
- Kurwa - warknęła Arthemis i zerwała się na równe
nogi. Stanęła w wyrwie po wybuchu z łukiem gotowym do strzału. - Może pobawicie
się z kimś waszego formatu?!
Jej pojawienie się
wywołało nagłe poruszenie. Zagłuszacz skierował się w jej stronę. Nie to było
jednak problemem w tym momencie, bo jej różdżka spoczywała bezpiecznie w
uprzęży na łydce. Problemem było to, że wszyscy morganiści odwrócili się w jej
stronę.
Strzeliła. Strzała
trafiła morgnistę z zagłuszaczem w ramię, jednak nie wypuścił narzędzia.
Wykorzystała moment szoku przeciwników, w którym jeszcze nie dotarło do nich,
że mogą ją zwyczajnie powalić prostym zaklęciem i rozpędzona rzuciła się
biegiem w stronę największego problemu. Rzuciła nożem, który wbił się w udo
mężczyzny. Gdy poczuła, jak zaklęcie dotyka koniuszków jej włosów, zrobiła
wślizg unikając kolejnych śmiercionośnych klątw i rzuciła dwa kolejne noże. Jeden
musnął twarz przeciwnika, drugi przeleciał nad nim. Czuła jak bok jej spodni
ściera się wraz ze skórą nogi. Na szczęście w tym momencie trzej pozostali
zaczęli rzucać zaklęciami w przeciwnym kierunku, gdy pojawił się James.
- Zabijajcie je! To musi być któraś z nich! -
skrzekliwy głos jednego z morgnistów rozległ się w ruinach.
Dwójka ruszyła na
Jamesa. Trzeci rzucił zaklęcie uśmiercające na jedną z dziewcząt, ale Indira rzuciła
się na nią nadal związana i przewróciła ją na ziemię.
Arthemis zerwała się
na nogi. Jej przeciwnik prawą ręką celował w nią zagłuszaczem. Lewa zaciskała
się na strzale wbitej w ramię. Miała szczęście, że był idiotą. Nie docierało do
niego, że nie używa przeciw niemu czarów. Że przed bólem i fizycznym atakiem urządzonko
go nie obroni. Nawet nie wyjął różdżki...
A Arthemis już dotarła
praktycznie do niego. Zaczął się cofać w popłochu. Chwyciła za zakrzywiony nóż
na biodrze i wyrwała go z pochwy. Zrobiła obrót i siłą rozpędu wbiła nóż w rękę
przeciwnika. Przeszedł przez jego nadgarstek jak przez masło. Pięść nadal
zaciśnięta na zagłuszaczu potoczyła się pod ich stopy. Trysnęła krew.
Przeciwnik zaczął wrzeszczeć, wpatrując się w kikut.
- Uważaj! - krzyknął Marcel.
Arthemis miała
sekundy. Zerknęła przez ramię i jej ciało po prostu zareagowało, gdy nogi się
pod nią ugięły i padła na ziemi, a zaklęcie śmierci przemknęło nad nią i
uderzyło w jej przeciwnika. Padł na nią bez życia.
Arthemis oswobodziła się
i zerknęła na sytuację.
James był pod ścianą.
Atakowało go dwóch morganistów na raz. Odbijał zaklęcia z taką prędkością, że
Arthemis nie rozróżniała zaklęć. Zobaczyła jak trzeci, który mało nie trafił
jej zaklęciem stoi nad zwłokami kolejnej dziewczyny.
Spojrzał się w jej
kierunku i nagle zniknął. Arthemis widziała jedynie jego cień, jakby w jednej
sekundzie osiągnął niewyobrażalną prędkość.
Ruszyła w stronę
Jamesa, widząc, jak Indira szarpie się z kneblem. W końcu udało się jej go
zerwać i krzyknęła:
- UWAŻAJ! ON TU NADAL JEST!
Arthemis wyszarpnęła
różdżkę w momencie, kiedy zaklęcie trafiło ją w kręgosłup i rzuciło na gruzy.
Nad nią
zmaterializował się uśmiechnięty od ucha do ucha mężczyzna.
- Taka pchełka... aż żal cię zgnieść... -
rzucił i znowu znikł.
Jaya wyskoczyła zza
Jamesa i podbiegła do kapłanek. Zaczęła rozwiązywać ich więzy. James obrywał.
Widziała to, ale był szybki, a jego przeciwnicy nie.
Co robić? Co robić? -
zapytała się w myślach, gdy trafiło ją kolejne zaklęcie. Wylewitowało ją do
góry i rzuciło o ziemię. Ten człowiek rzucał zaklęcia i poruszał się z
prędkością, która czyniła go niewidzialnym dla jej oka... Nie mogła odbić
zaklęcia, którego nie widziała...
Arthemis zamknęła
oczy. Przeniosła się do innej rzeczywistości. Rzeczywistości, którą tylko ona
mogła widzieć. Rozbłysły kolory. Widziała teraz zieloną chmurę, która się
poruszała w okół niej. Widziała czerwoną jak zachodzące słońce aurę Jamesa.
Arthemis obróciła
różdżkę w dłoniach i wycelowała, odliczała nanosekundy, niczym godziny. Gdy
rozmazana zielona chmura wystrzeliła kolejne zaklęcie, Arthemis krzyknęła:
- Immobilus!
- Bardzo dobrze! - zaśmiał się
unieruchomiony przeciwnik. - Finite!
Dodał, a zaklęcie
przestało działać. Zanim jednak zdążył ponownie zamazać własne kształty, Marcel
rzucił:
- Nie tak szybko... - I wycelował w niego
zagłuszaczem.
- Explliarmus! Petrificus totalus! - krzyknęła Arthemis, rozbrajając
a następnie petryfikując przecinika.
Marcel wycelował
zagłuszaczem w stronę przeciwników Jamesa, a ich zaklęcia nagle zaczęły latać
bez celu i sensu. James również będąc na drodze wiązki zagłuszającej, nie użył
czarów, tylko położył przeciwników dwoma ciosami prosto w nosy. Opadli
nieprzytomni na ziemię.
Marcel wyłączył
zagłuszacz.
- No nieźle...
- Całkiem nieźle - rzuciła Arthemis.
- Chyba znaleźliśmy ich słaby punkt -
powiedział James, wpatrując się w mamroczących coś morgniastów, których twarze
zalewała posoka sącząca się z nosów. - Nie akceptują i nie umieją robić
czegokolwiek, łącznie z obroną bez czarów...
- Cóż to by było w
stylu Morgany - mruknęła Arthemis, utykając na jedną nogę. - Nie pozwoliłaby
swoim ludziom skalać się czymkolwiek niemagicznym...
- Lepiej ich zwiążmy -
powiedział Marcel.
- Linką antyteleportacyjną - dodał James. - Jest
w plecaku Arthemis...
Marcel skinął głową i
ruszył do wyrwy w murze.
Arthemis wpatrywała
się jednak w spetryfikowanego przeciwnika.
- On potrafi coś dziwnego... Nigdy czegoś
takiego nie widziałam... Po prostu zamazał swoją postać...
James położył rękę na
jej ramieniu.
- Może to o tym mówiła Serena. Że J.J. umie z
nimi walczyć... Pewnie będą umieli nam to wyjaśnić. Teraz mamy inne rzeczy na głowie.
Kapłanki w kręgu
klęczały przy zwłokach martywch dziewcząt. Słuchać było płacz i modlitwy. Nad
ich kręgiem stała Indira z poszarzałą twarzą, posiwiałymi włosami podartą,
pobrudzoną szatą, ale nadal dostojna.
Zaczęła iść w ich
kierunku.
- To chyba najłatwiej znaleziony klucz ze
wszystkich - mruknął James.
- Nie licząc tych, które same dotarły do Hogwartu.
Indira stanęła przed
nimi. Uniosła wysoko podbródek.
- Nie wiem, kim jesteście, ale mam nadzieję,
że umiecie to wytłumaczyć.
- Jest Pani wróżbitką. Jasnowidzącą wyrocznią
- zdziwił się James.
- Znam wydarzenia. Nie ich przyczyny - rzuciła
wyniośle. - Posłałam po was Jayę, bo widziałam to wydarzenie i waszą pomoc -
pokazała ręką dookoła. - Ale nie rozumiem, dlaczego musiało do tego dojść.
Dlaczego obcy atakują kapłanki i świątynie? Dlaczego zostawiają za sobą krwawe
żniwo i sami nie wiedzą czego chcą!
- Czy wie pani kim jest Morgana la Fay? -
zapytała Arthemis cicho.
Oczy Indiry
pociemniały jeszcze bardziej.
- Możliwe...
- To byli jej
ludzie... A zna Pani kogoś takiego jak Ru?
Jasnowidzka zrobiła
krok w tył.
- Kartograf nie żyje - powiedziała tylko.
- Owszem - odparła Arthemis. - Kazał nam Panią
znaleźć i sprowadzić do Hogwartu. To długa historia... Powinna ją Pani
usłyszeć.
- Morgana... czy jest
aktywna? - zapytała drżąco Indira.
James wskazał ręką na
ruiny dookoła nich i krew znaczącą mozaikę
na podłodze.
- A to nie wystarczy Pani za odpowiedź?
- Jest Pani jednym z
elementów potrzebnych do obrony świata czarodziejów przed Morganą - rzuciła
Arthemis. - Tylko tyle możemy Pani teraz powiedzieć...
Jaya podeszła do
Indiry i położyła jej rękę na ramieniu.
- Poradzimy sobie - powiedziała cicho.
Indira uścisnęła jej
dłoń.
- Jeżeli chce Pani zapewnić pozostałym
kapłankom bezpieczeństwo, proszę iść z nami - powiedział twardo James. -
Szukają Pani i nikogo innego...
Oczy Indiry
rozszerzyły się z przerażenia.
- Chcecie mi powiedzieć, że to wszystko przeze
mnie?
- Nie wiedzieli czego szukają... ale szukali
Pani - wyjaśnił James. - Ma Pani dar... może Pani sprawdzić następną godzinę,
żeby wiedzieć, że nie stanie sie Pani krzywda...
Podszedł Marcel.
- Związani - powiedział. - Co z nimi zrobimy?
- Mój ojciec będzie chciał ich przesłuchać -
powiedział James. - Ale nie możemy się z nimi teleportować. Najlepiej
zawiadomić Ministerstwo, żeby ich zabrali...
- Należą do nas - odezwała się hardo i wściekle
Jaya. - I odpowiedzą przed nami...
- Potrzebujemy informacji - rzucił ostro
James.
Jaya zniosła jego
wzrok.
- Przetrzymamy ich przez 24 godziny. Pozwolimy
ich przesłuchać, jeżeli Pani Indira da nam znać, że nic jej nie grozi.
- Połamcie im różdżki
- zasugerował Marcel. - I trzymajcie w naprawdę małym i ciemnym lochu...
Arthemis i James
wpatrywali się w Indirę. Ta w końcu skinęłą powoli głową.
- Zabierz Panią do Hogwartu - powiedziała
Arthemis do Marcela. - Oddaj zagłuszacz profesor Alexander albo Lucianowi. -
Skinął głową i stanął obok Indiry. - Dziękuję - szepnęła jeszcze Arthemis, gdy
przyjaciel jej ojca chwycił za ramiona ostatni z kluczy i teleportował się.
Jaya patrzyła na nich
z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Potem zaczęli zjawiać się w ruinach kolejni
czarodzieje.
- To nasi... Wezwałam ich, gdy się tu
znaleźliśmy... - rzuciła tylko.
- Jeżeli będziecie potrzebować pomocy, wyślij
nam wiadomość, albo poinformuj nasze ministerstwo magii, będą wiedzieć jak nas
znaleźć - powiedział James.
Jaya skinęła głową.
- Powodzenia - szepnęła. - Strzeżcie jej -
dodała jeszcze niechętnie. - Jej przepowiednie, zawsze się sprawdzają.
- Będziemy - rzuciła Arthemis. - Uważajcie na
siebie.
James złapał ją za
rękę i teleportowali się do Londynu.
Arthemis wiedziała, że
zmęczenie jest wynikiem pędu ostatnich dni oraz tego, że właśnie zmienili dwa
razy strefy czasowe. Wyruszali do Indii o 10. Teraz była 15. Dopiero co w
Indiach była 20. Byli skołowani jak po jaździe na górskiej kolejce.
Stanęli przed wejściem
do Ministerstwa Magii. Gdy znaleźli się w podziemiach, ruszyli prosto do biura
aurorów.
- Jak to wszystko się pochrzaniło - mruknął
James. - Miesiąc temu po prostu szaleliśmy na głupiej gali a teraz brakuje nam
czasu na wszystko...
- Nie wiem. Ale musiemy nadgonić informacje.
Nie mamy pojęcia co udało się ustalić w związku z systemem Hogwartu, co
znaleźli w archiwum, ani co udało im się wyciągnąć z Merlinistów. Skoro już ich
znaleźliśmy to powinni nam zdradzić m.in. jak walczyć z tymi morganistami,
którzy umieją po prostu znikać...
- Ty sobie z nim poradziłaś - zauważył.
- Tylko dlatego, że mam trzecie oko, które
widzi coś innego niż świat materialny - odrzekła.
Zapukali do biura pana
Pottera. Usłyszeli zaproszenie. Gdy weszli podniósł na nich skołowany wzrok.
Potrząsnął głową.
- Co wy tu robicie?
- Wróciliśmy - odparł spokojnie James.
Pan Potter przyjrzał
się jego posiniaczonej twarzy, nadpalonym ciuchom, a potem utkwił wzrok na
zakrwawionej nodze Arthemis.
- Żyjecie?
- Mieliśmy pewne problemy...
- Z Morganistami?
- Są bezwzględni. Wybiliby pewnie wszystkie
kapłanki w Indiach, gdyby zdążyli. Nie mieli pojęcia czego szukają, po prostu
wpadli tam i po kolei wszystkich wybijali...
- A klucz?
- Jest już w Hogwarcie. Musimy sprawdzić, czy Lucian
się nią zajął. Indira Khabi, Najwyższa Kapłanka Agry. Ma kilka imponujących
sztuczek w rękawie... - wyjaśnił James.
Arthemis upewniła się,
że drzwi są szczelnie zamknięte.
- Panie Potter, czy pański gabinet jest
zabezpieczony?
- Oczywiście...
- Mamy kreta - powiedziała cicho. - I to kogoś
bardzo blisko nas.
- Zawsze jest ryzyko, że gdzieś udało się
przechwycić nasze informacje.
- I tak podejrzewaliśmy, gdy znaleźli nas w Arizonie
- odparła. - Ale 24 godziny temu my sami jeszcze nie wiedzieliśmy, gdzie szukać
ostatniego Strażnika.
Harry odchylił się na
krześle i ścisnął palcami nos.
- To przerażająca perspektywa.
- Musimy zacieśnić krąg, z którym wymieniamy się
informacjami - zauważył James.
Harry westchnął.
- Mogę ręczyć za Kingsleya i rodzinę...
- A ja za klucze - powiedziała Arthemis. - Sądzę,
że nikt z nich nie zdradziłby tego kim jest dla Howartu. Hogwart by go nie wybrał.
- A młody Malfoy... - zapytał cicho Harry.
O dziwo to nie Arthemis
zamarła. Tylko James. Wpatrywał się w ojca z niedowierzaniem.
- Serio? Byłeś w Nowej Zelandii... Widziałeś co
zrobił... Połowa z nas by nie żyła, gdyby nie on.
- Muszę uwzględnić wszystkie opcje.
- Uwzględniłeś - zapewnił go ostro James. - Sam
to powiedziałeś... Możemy ręczyć za rodzinę.
Harry przez chwilę się
zamyślił. W końcu pokiwał głową.
- A więc kluczowe informacje
przekazujemy tylko między sobą. Przekażę Hermionie i reszcie rodziny. Wy przekażcie
kluczom i dzieciakom. Wracacie dzisiaj do Hogwartu?
- Tak - odparła Arthemis.
- Nie - w tym samym momencie zaprzeczył James.
Spojrzała na niego zdziwiona. - Musimy cię załatać. Jutro spotkamy się z Fredem.
Musimy też odwiedzić twój dom... Potem polecimy do Hogwartu.
Arthemis po namyśli skinęła
głową.
- A więc ustalone - rzucił Harry, wstając zza biurka.
- Przekażę wam informacje o spotkaniu z merlinistami najpóźniej pojutrze.
- Uważaj na siebie - rzucił James.
Odpowiedział zdaniem, które wielkrotnie tego dnia powtarzali innym.
- Zawsze uważam.
Trójka huncwotów wymieniła
międzysobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Pamiętajcie o szyfrowaniu komunikatów - dodał
Harry i westchnął. Przetarł brzegiem szaty okulary. - Wiecie... nie sądziłem, że
dożyję III wojny czarodziejów.
- Boję się pomyśleć co by było, gdyby Pana zabrakło,
gdy nad naszymi głowami wisi widmo śmierci - rzuciła Arthemis, wychodząc z James
z gabinetu.
Jestem przeszczęśliwy że w końcu jest nowy rozdział 😁😁 jeśli kolejny będzie za dwa lata... To i tak będę czekał bo warto . Co do samego rozdziału ekhm mam nadzieję że ostatnie zdanie nie jest zapowiedzią czegoś nieprzyjemnego... A może mam? Sam nie wiem haha. Planujesz jakieś regularne wpisy? Choć zgaduje że czas na to nie pozwala.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zawsze planuje regularne wpisy, a potem rzeczywistość weryfikuje moje plany... Cytując Migela z "Drogi do Eldorado" - Ja mam plan, ale bogowie mają lepszy :) ... Ale nie planuje czekać kolejnych dwóch lat :D
UsuńO Mój...
OdpowiedzUsuńCo powiedzieć? Tylko przeczytać, co ja mogę... najlepszy prezent przedmaturowy jakiego mogłm się spodziewać i na pewno go nie zmarnuje, to musi być jakiś znak! Lecę czytać i rozkoszować się
Pozdrawiam!
Powodzenia!
UsuńTak się cieszę, że wróciłaś!!
OdpowiedzUsuńNa Twoją prace zawsze warto czekac 🖤
Tylko, Merlinie akcja jest tak napięta, że to było bardzo ciężkie czytanie.
Więc weny i czasu, bo chyba wszyscy chcemy poznać ciąg dalszy (bo boję się pisać, że zakończenie, bo jak coś jest tak dobre, to nie chce się, żeby się kończyło).
A tu się jeszcze nawet Morgana nie pojawiła hehehe... Teraz akcja za akcja będzie... aż do punktu kulminacyjnego :D
UsuńNie mogę się doczekać, ciągu dalszego! Rewelacja, trzyma w napięciu, już czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, niech to się nie kończy! ❤️
OdpowiedzUsuńWow! Wow! Wow! Ile tu się działo. Mam ciarki. Warto było tyle czekać :)
OdpowiedzUsuńWreszcie! Nie mogłam uwierzyć jak zobaczyłam post na fb o nowym rozdziale. Ale jak widać tak miałam zaś że dopiero dzisiaj się zabrałam za czytabie xd dzięki ci za tą super niespodziankę :) rozdział ekstra, jak zawsze. Już nie mogę się doczekać co będzie dalej, więc dużo weny zycze i przedwszystkim czasu na pisanie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jejku, sprawdzałam z nudów bloggera i tu taka niespodzianka! Poprawiłaś mi humor po wczorjszej maturze z matmy XD Zabieram się za czytanie. Super, że wróciłaś <3
OdpowiedzUsuńDobra walnę tu teraz jakąś przemowę - a tak mi się zebrało. Czekać dwa lata, nawet teraz ciężko mi powiedzieć ile dokładnie czekałam. Tęskniłam całym serduszkiem, nie wiem czy to ktoś w niebie wysłuchał moje modły, jednak wiem, że na pewno do Ciebie dotarły. Może będę sie powtarzać ale Elita jest skarbem. Cennym klejnotem, który posiada honorowe miejsce w moim i pewnie nie tylko serduszko. Jeszcze mi sie nie zdarzyło, abym tak wyczekiwała czegoś. A dla Elity byłam gotowa wracać tu codziennie. Mam nadzieje, że kolejnych dwóch lat na kolejny rozdział czekać nie będę musiała, bo prędzej zwariuje. Zbliżamy się do końca, prawda? No tak... Smutno mi przez to. Arthemis i ta cała zgraja pozostaną w mojej pamięci już na zawsze. Jakbym bardzo nie chciała zapomnieć, po prostu nie potrafię. Ich charaktery i przygody odcisnęły pietno na mojej duszy i nie chcą zostawić jej w spokoju. Już kiedyś to mówiłam ale powtórzę. Gdybym miała wybrać najlepszą kontynuacje i interpretacje dalszych dziejów świata Harrego Pottera wskazałabym Twoje dzieło. I nawet to co napisała J.K. Rowling (nie ubliżając) chowa się przed Elitą.
OdpowiedzUsuńWszyscy Twoi bohaterowie sie zmieniają. Często tęsknie za czasami, kiedy jeszcze cała ich grupa chodziła do Hogwartu. Z każdym rozdziałem stawali się bardziej dorośli. Zbliżali się i oddalali od siebie, jednak gdzieś tam pozostają jednością. Uwielbiam klimat, jaki wokół nich tworzysz. Porównując Arthemis z początku opowieści i tą teraźniejsza widać różnicę i to kolosalną. Powiem Ci, że nawet nie jest już taka ostra jak kiedyś. ;)
Czekam na kolejne rozdziały z jeszcze większą niecierpliwością, energią i mam nadzieje, że już niedługo wrócisz na stałe:) Aniaaa
Bardzo dziękuję za twoją cierpliwości i cudowne słowa. Postaram się nie przeciągać i dokończyć wkrótce kolejny post :) .
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawy rozdział, zastanawiam się kto jest jednak zdrajcą, bo to właśnie bardzo podejrzane... pięknie Scirpius określony...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejka,
OdpowiedzUsuńnawet nie wiesz jak się ucieszyłam widząc rozdział, po tak długim czasie, ale mam nadzieję, że na następny tak długo nie będziesz kazała czekać... chociaż warto było czekać, jest fanrastyczny...
rozdział jest bardzo ciekawy, a ta sprawa ze zdrajcą ciekawa, kto nim by mógł by być, bo to właśnie bardzo podejrzane... a jeszcze Scorpius pięknie określony przez nich...
weny i czasu życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej :) od kilku dni czytam Twoje opowiadanie. Jestem pod wrażeniem jego długości, tych wszystkich postaci, którymi kierujesz, których charaktery ukształtowałaś. A najbardziej zachwyca mnie fabuła. Uwielbiam opowiadania, w których co się dzieje, a tu dzieje się bardzo dużo. Zresztą brakuje mi opowiadań o Nowym Pokoleniu, bo jest ich teraz bardzo mało (a przynajmniej ja nie mogę znaleźć trwających albo zakończonych). Uwielbiam Arthemis, ale chyba moją ulubioną postacią jest Scorpius. Trzymam kciuki, żeby wena cię nie opuszczała.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
hppietnoprzeszlosci.blogspot.com
Hejka, hejka
OdpowiedzUsuńkochana, kochana gdzie jesteś? proszę chociaż się odezwij... ja bardzo tęsknię... a to już trochę czasu minęło... no mam nadzieję, że nie zakopałaś się gdzieś i szybko wrócisz do nas ;)
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku...
weny, pomysłów życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
spoko myśle ze jeszcze tylko rok do nastepnego rozdziału tak jak ostatnio haha
Usuńzastanawiałem sie czy ktoś oprocz mnie tu zagląda...
Spokojnie, nie tylko ty... Po raz 30 czytam całe opowiadanie i cały czas utwierdza mnie to w przekonaniu że jest genialne. I sprawdzam bloga co wieczór bo nawet jakbym miała czekać Po dwa lata na rozdziały to warto <3
Usuń"Elitę..." czytam od niemalże samego początku jej istnienia (przez lata zmieniałam jedynie nick) i nadal czekam na nowe rozdziały :)
UsuńCały czas czekam i zaglądam. W sumie przeczytałam po raz kolejny całe opowiadanie i powiem tak nie ma chyba drugiej takiej powieści przygodowej z taką kopalnią świetnych rozdziałów.Prawde mówiąc to opowiadanie oraz "Kukiełki losu" Hippie im the city i Bezczelnej (jak nie znacie ,kolejna obowiązkowa lektura ) nie mają sobie równych. Tyle w temacie serdecznie pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńCzy tylko ja tracę nadzieję, że będzie kolejny rozdział? :'(
OdpowiedzUsuńNie tylko Ty, ja też tu zaglądam co jakiś czas i zaczynam się zastanawiać czy jeszcze będzie jakiś kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńkochana, kochana co tam u Ciebie słychać? mam nadzieję, że wszystko w porządku... i opowiadanie będzie kontynuowane...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Dalej czekamy <3 opowiadanie będzie pochłaniane po raz setny😂
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
duuh Elita Hogwartu ile to już lat stara przyjaciółko???
OdpowiedzUsuńNowy rok nowa nadzieja, że pojawi się nowy rozdział
OdpowiedzUsuńHej! Hej! Ja też czekam na informację. I chyba jest tu nas więcej ;)
OdpowiedzUsuńBłagam autorko daj znać czy zamierzasz kontynuować i zakończyć opowiadanie. Czekałam od lat aż scorpius i rose ogłoszą swój związek światu i tak bardzo byłam ciekawa reakcji reszty świata na to.
OdpowiedzUsuńWięc błagam cię nie rezygnuj
- hello I've been waiting for you-
OdpowiedzUsuńTutaj Cassie wspominała o tym ,że czekała aż Rose i Scorpius ogłoszą swój związek, a ja pamiętam, że miał być jeszcze jakiś dodateczek w postaci Lucasa i Lily ;* ;*
OdpowiedzUsuńWciąż tutaj jestem i czekam :)
OdpowiedzUsuńZaczynam podejrzewać, że autorka zgubiła hasło do profilu hahah
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńkochana tęsknię bardzo tęsknię choć się odezwij proszę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Nadal tu i tam , ale jednak bardziej tu niż gdziekolwiek indziej. Zawsze wracam do opowiadań ,które były dla mnie wyjątkowe. Cóż, mam nadzieję ,że nie będzie to jednak opowiadanie "niedokończone". Ale jeżeli nawet to mimo ,że będzie mi smutno to i tak ,będę tu wracać. Choć może trzeba zastosować szantaż emocjonalny i powiedzieć ,że bym nie wracała , ale to by było jednak kłamstwo, haha. Niestety Ci bohaterowie mają zbyt uzależniającą aurę by tak po prostu zapomnieć o tej stronie. Możliwe ,że zawsze sama chciałam mieć podobnych ludzi wokół siebie i przeżyć taką miłość. Po to są jednak książki ,by przenieść się do wymarzonej rzeczywistości. Cóż jeszcze wszystko przede mną, nie narzekam, w sumie mam ludzi za których warto nawet przeżyć szlaban z Viciousem, czy wziąć udział w turnieju :D Jednak zanim ich znalazłam , a oni mnie ,to bardzo się zżyłam z tymi bohaterami nieco utożsamiając się z Artemis. Nie znalazlam co prawda swojego Jamesa , ale jak już pisałam wszystko przede mną. I przez same te odczucia będę tu wracać ,nawet jeżeli blog będzie niedokończony. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńNadal tu wracam i nadal będę wracać z nadzieją, że zobaczę dalszą część, pozdrawiam ☺️
OdpowiedzUsuńHej, hej,
OdpowiedzUsuńkurcze opowiadanie jest fantastyczne, postać Arthemis wow, bardzo mnie ciekawi co dalej się wydarzy... a ich dzieciaki o tak wdały się w rodziców..
wenci, chęci życzę...
Pozdrawiam serdecznie AM
Hej, hej,
OdpowiedzUsuńkochana, kochana wróć tutaj do nas... ja bardzo tęsknię za tym opowiadaniem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
ktoś wie co się dzieje z autorką??
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńkochana nasza autorko, proszę choć się odezwij, tak wielką radość sprawiłaś pojawieniem się tego rozdziału, a znów jest tak długa cisza...
weny, chęci i pomysłów życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Znalazłam nasze ulubione opowiadanie na wattpadzie
OdpowiedzUsuńhttps://www.wattpad.com/story/308918061-elita-hogwartu-nast%C4%99pne-pokolenie-tom-1-lustrzany
https://www.wattpad.com/story/326271081-elita-hogwartu-nast%C4%99pne-pokolenie-tom-2-krwawy-n%C3%B3w
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwszystkiego dobrego w Nowym Roku życzę Tobie i Twoim bliskim
i bardzo liczę na Twój powrót...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńtęsknię, tęsknię przez duże "T", ale bardze j interesuje mnie co u Ciebie się dzieje, czy wszystko jest w porządku...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Pamiętamy, tęsknimy i mamy nadzieję na powrót. Pozdrowionka :D
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńkochana, kochana powróć tutaj do nas ren wpis dal nadzieje, a znów minęło tyle lat...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwracam tutaj po dłuższej mojej nieobecności, bardzo bym chciała przeczytać więcej... bo opowiadanie jest wciągające...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
Usuńwszystkiego dobrego w Nowym Roku, niech ten rok będzie pomyślny, dużo zdrowia, radości, niech wszystkie plany się spełnią... no i weny, bo ja wciąż czekam na kontynuację Twojego opowiadania...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńKochana wszystkiego dobrego w Nowym Roku, niech ten rok będzie pomyślny dla Ciebie, dużo zdrowia, radości, niech wszystkie plany się spełnią... no i weny, bo ja wciąż czekam na kontynuację opowiadania...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńKochana wszystkiego dobrego w Nowym Roku życzę Tobie i Twoim bliskim, dużo zdrowia, radości, niech wszystkie plany się spełnią... weny, checi, pomysłów... bo ja wciąż czekam na kontynuację tego opowiadania...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwróć kochana, wróć... zaglądam tutaj co jakiś czas w nadzieji że może teraz będzie nowy rozdział...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia