Pierwsze, co rzuciło się Arthemis
w oczy po powrocie do szkoły, to nieobecność profesorów. Zarówno Neville, jak i
profesor Vector, nadal pozostawali w szpitalu, a profesor Alexander wyjechała
na wcześniejszy urlop.
Natomiast
drugą rzeczą było to, że Lily starannie unikała Lucasa, a ten był bardzo tym
zdziwiony i zaniepokojony. Arthemis nie miała zamiaru poruszać tego tematu. Ani
tego, ani tego, że Rose, zaraz jak wróciła ze szpitala znikła gdzieś na godzinę
i wróciła ze łzami w oczach, którym nie pozwoliła spłynąć ani wtedy ani
następnego dnia. Miała natomiast inne zajęcie. James postanowił w ostatniej
chwili przystąpić do OWTM-etów. "Dla zabawy", jak twierdził, więc
Arthemis siedziała i wskazywała, co mogłoby tam być. Miał tylko weekend, żeby przygotować
się na poniedziałek, na pierwszy egzamin. Lucas, chociaż ponury korzystał z
okazji i uczył się razem z nimi.
Rose
stała w dormitorium i patrzyła na błonia i Zakazany Las. Nie musiała się
wysilać, żeby przypominać sobie, co się stało kilka dni wcześniej, bo i tak
wszystko widziała przed oczami, jakby to było chwilę temu.
Gdy
wrócili ze szpitala, Scorpius tylko raz się obejrzał, a ona z ciężkim sercem
poszła za nim. Gdy odeszli już wystarczająco daleko od zamku, żeby nikt nie
mógł ich zobaczyć, przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jezioro, a w końcu
powiedział:
- To się nie uda...
Rose
znała resztę, więc przełknęła słowa protestu.
- Wiem - powiedziała tylko.
Spojrzał
na nią zdziwiony i niemal ją to rozbawiło.
Podeszła
do niego i ujęła jego twarz w dłonie. I chociaż serce jej pękało, rzekła:
- Scorpius, leżałeś tam... bez tchu,
bez pulsu... i błagałam cię, żeby wrócił. Przysięgłam, że zrobię, co zechcesz.
Nigdy więcej cię nie dotknę, ani nie powiem do ciebie słowa. I wróciłeś. Nic
nie jest ważne. Tylko to, że żyjesz. Więc zrobię tak, jak obiecałam, ponieważ
tego chcesz. - Zamilkła na chwilę, a potem kontynuowała: - Ale pamiętaj, że
nigdy więcej nie poproszę cię, żebyś był mój. Nigdy więcej nie będę cię
przekonywać, żebyś dał nam szansę. To też ci przysięgam.
Pocałowała
go mocno i słodko. Potem jeszcze przez chwilę muskała jego wargi ustami,
kradnąc mu oddech.
I
odeszła.
A
on pozwolił jej na to, bez najmniejszego słowa. Bez najmniejszego komentarza,
czy protestu. Jednak i tego Rose się spodziewała.
Przez
ostatnie trzy dni żałowała, że do tego dopuściła Może gdyby nalegała, wpadała
na niego... okazywała mu, że go kocha, to by się złamał.
Chwile
potem zreflektowała się i zrugała ostro. Dobrze postąpiła! Może chciał jej, ale
na pewno nie chciał tego uczucia. A ona nie będzie go do niczego zmuszać, bo to
nic nie warte. Za każdym razem jakoś wywierała na niego presję i za każdym
razem ich związek, łamał się jak gałązka... Dlatego to przetrwa i zostawi go za
sobą. Będzie się uczyć i zostanie cholernym Ministrem Magii!
- Szlag by to - mruknęła do siebie pod
nosem, a w tym samym momencie do pokoju weszła równie ponura Lily. - Co ci
jest?
Lily
wzruszyła ramionami.
- Wkurza mnie, że oni kończą szkołę.
Potem wy ją skończycie i zostanę sama - burknęła.
- Chodzi ci o Lucasa? - domyśliła się.
- Dlatego z nim nie rozmawiasz?
- Już nie jest kapitanem, nic nas nie
łączy...
- Lily, nie mów tak, jesteś dla niego,
jak...
- Upierdliwa, młodsza siostra! Przecież
wiem!
- To nieprawda! I jeżeli dlatego z nim
nie rozmawiasz, to jesteś głupia! - warknęła Rose. - Masz ostatnie kilka dni, a
później nie wiadomo kiedy go zobaczysz. Pomyślałaś o tym?
- Nie chcę mu przeszkadzać w
egzaminach... - mruknęła smętnie.
- Jaasne... bo to dla niego takie
ważne... - prychnęła Rose ironicznie. - Weź się w garść!
- Pewnie masz rację... - przyznała bez
zbędnego entuzjazmu.
Tak
też zastała je Arthemis. Spojrzała na jedną, na drugą i westchnęła ciężko,
kręcąc głową. Odłożyła książki na swoje biurko i powiedziała:
- Albus wrócił.
- Tak?! Jak się czuje? - zapytała
natychmiast Lily, podrywając się z łóżka.
- Dobrze. Nawet zdjęli mu temblak. Ale
ma go zakładać, jak będzie czuł przeciążenie...
Rose
pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Gdzie jest?
- Poszedł gdzieś z Jamesem - odparła
lekko.
- Też o tym myślałeś? - zapytał Albus.
- Marzę o tym od kiedy tylko wyszedłem
ze szpitala! - odpowiedział James.
- Arthemis wie?
- No, co ty! Poza tym Arthemis
stwierdziła, że dziewczyny są w takiej sytuacji, w której jedynie one same mogą
sobie pomóc...
- Ale my w to nie wierzymy?
- Jasne, że nie!
- A czemu dziewczyny? Myślałem, że
tylko Rose ma problem.
- A bo ja wiem? Lily chodzi ponura,
jakby ktoś umarł...
- No dobra, to gdzie on jest?
- Mapa mówi, że nad jeziorem. Ostatnio
ciągle tam przesiaduje. Już kilka razy się zbierałem, ale jak rozmawiam z nim
sam to do niego nie dociera. Już raz próbowałem.
- A co mu powiemy?
James
zamilkł.
- Nie zamierzałem z nim rozmawiać -
przyznał w końcu.
Albus
oniemiał.
- To, co?! Chciałeś go pobić?!
- O nie! - zaprzeczył James. - Chciałem
go zlać, tak żeby nie mógł chodzić i mówić, a potem przewiązałbym go wstążką i
dostarczył Rose, jako niewolnika.
- Twoje plany są niezdrowe i
niebezpieczne - westchnął. - Ja będę
mówił.
W
końcu udało im się znaleźć Malfoya nad jeziorem. Siedziała oparty o jakiś głaz,
z jednym kolanem zgiętym i rzucał kamyki do jeziora. Spojrzał na nich chłodno,
gdy podeszli bliżej.
- Czego? - warknął.
- Przyszliśmy przefasonować ci twarz -
odpowiedział w podobnym tonie James, nonszalancko kładąc nogę na kamieniu.
- Przyszliśmy pogadać - sprostował
Albus, piorunując brata wzrokiem.
- O czym?
- Wdajesz się być trochę rozdarty... -
zaczął ostrożnie Al.
Scorpius
odwrócił wykrzywioną twarz do Jamesa.
- Dlaczego on gada, jak kobieta? -
zapytał z obrzydzeniem.
James
w odpowiedzi wzniósł ręce do nieba w geście: widzisz, co muszę znosić przez
całe życie?
- Chodzi o to, że Rose jest nasza, ale
jest też twoja. Nie da się tego ukrywać. Co więcej jest też zupełnie inna,
odkąd zacząłeś ją dołować, a to nam się nie podoba! Ty natomiast jesteś ze
Slytherinu, ale wierz mi to wcale nie znaczy, że jesteś gorszy - powiedział
poważnie Albus, jak jakiś psychoterapeuta.
Scorpius
zerwał się na równe nogi.
- Uważasz, że czuję się gorszy?! Pogięło
cię, człowieku?! - Scorpius był naprawdę oburzony.
- Może i nasi rodzice za sobą nie
przepadają, ale to nie dotyczy ciebie. Przypuszczam natomiast, że moja mama cię
lubi... - dodał Al z zastanowieniem. - Więc sprawa wygląda następująco: ty,
pogódź się z Rose, a my cię poprzemy.
- Że, co?! - Scorpius spojrzał na
Jamesa, oczekując wytłumaczenia. James wzruszył ramionami i przeciągnął się, a
potem rozprostował palce i strzyknął nimi kilka razy.
- Wytłumaczę ci to po męsku -
stwierdził. - Masz dwie opcje.
- Ach, tak? - rzucił ironicznie
Scorpius.
- Tak - potwierdził spokojnie James i
pokazał mu dwa palce. - Pierwsza: idziesz pogodzić się z Rose. Druga: sklepiemy
ci michę, a ty pójdziesz pogodzić się z Rose.
Scorpius
zaśmiał się niewesoło.
- Grozisz mi?
- Ależ skąd. Przedstawiam ci tylko
możliwe rozwiązania...
- Chcesz powiedzieć, że zmusicie mnie
do pogodzenia się z waszą kuzynką, albo mnie pobijecie?
- Cieszę się, że to do ciebie dotarło.
- I potwierdzicie tę wersję wszystkim,
łącznie z waszymi krewnymi?
- Mogę potwierdzić, że się stawiałeś,
ale jak ci nabiłem kilka siniaków, to się zgodziłeś - powiedział z namysłem
James.
Scorpiusowi
zabłysło coś w oczach.
- Serio? - zapytał z niedowierzaniem
Al. - Przecież w to nikt nie uwierzy!
Malfoy
wzruszył ramionami.
- Nie muszą w to wierzyć. Ale taka
będzie oficjalna wersja...
- Wolisz to, niż po prostu powiedzieć,
że chcesz z nią być!?
- Zastanów się, Al - rzucił rozbawiony
James. - Panicz Malfoy, syn Dracona Malfoya, prosi o możliwość bycia chłopakiem
Rose Weasley, której ojciec i dziadek nie specjalnie się lubią z jego
rodziną... - trochę żałośnie to brzmi, prawda? A: James i Albus Potterowie
zmusili Malfoya, do bycia ze swoją kuzynką, która jest przez niego
nieszczęśliwa?
- Rose wolałaby to pierwsze - zapewnił
ich przez zaciśnięte zęby Al.
- Tak, ale pomyśl, która wersja da mu
więcej profitów? Jeżeli on pójdzie do dziadka Weasleya i opowie mu całą
historię, czy jeżeli my to zrobimy?
Tego
argumentu Albus nie mógł zbić. Chociaż był niemal pewien, że Rose ich
wszystkich trzech zatłucze, a Arthemis będzie jej w tym czasie trzymała
płaszcz.
- Róbcie, co chcecie! Jestem pewien, że
Rose będzie zachwycona faktem, że trzeba kogoś zmusić, żeby z nią był! -
warknął Albus, odwracając się na pięcie.
Scorpius
patrzył za nim ponuro.
- On ma racje - westchnął ciężko.
- Wiem - mruknął James, uśmiechając się
kącikiem ust.
Scorpius
zacisnął dłonie w pięści.
- Pieprzyć was! - warknął. - Sam to
załatwię. Nie potrzebuję do tego żadnej bajeczki! - ruszył sprężystym krokiem w
kierunku zamku. - Poparcia też nie! - krzyknął gniewnie na odchodnym.
James
parsknął cicho śmiechem.
- I tak je masz... - mruknął.
Arthemis
i Lily wyszły na spacer na błonia, gdzie natknęły się na gniewnie usposobionego
Albusa i wesołego jak szczygiełek Jamesa.
- Co się stało? - zapytała Arthemis.
- Dołożyliśmy Malfoyowi - odparł James
zadowolony z siebie.
- Nic takiego się nie stało! - warknął
Albus. - Chociaż pewnie lepiej, by im to pasowało, niż cywilizowana rozmowa!
- Cywilizowana rozmowa - wyśmiał Ala
James. - Jesteś rozdarty... -
zaświergotał dziewczęcym głosikiem.
Arthemis
wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. W końcu wyczekująco uniosła brew.
- Po prostu poczekajcie - wyjaśnił z
podekscytowany James, puszczając do nich oko.
Rose nigdzie nie mogła znaleźć
dziewczyn, więc trochę zła poszła do dormitorium. Rozpuściła warkocz i zaczęła
energicznie szarpać szczotką długie włosy. To ją trochę uspokoiło. Gin otarł
się o jej nogi, a potem zamiałczał zaniepokojony.
- Co się stało, kochanie? - zapytała i
popatrzyła, w którą stronę biegnie. Prychnął na miotłę ustawioną w kącie przy
oknie. Trącił ją nosem. Rose zmarszczyła brwi. To nie była miotła Lily.
Chwilę
potem odskoczyła zaskoczona, gdy zobaczyła jej właściciela siedzącego w poprzek
na parapecie. Wyglądał na całkowicie rozluźnionego i na miejscu.
Scorpius
powoli odwrócił głowę w jej stronę. Zmierzył jej postać leniwym spojrzeniem,
dłużej zatrzymując wzrok na ognistych, długich włosach. Zaświerzbiły go palce.
- Rozmawiałem z twoimi kuzynami... -
oznajmił. - Powiedzieli, że pogruchoczą mi kości, jeżeli się z tobą nie
pogodzę...
- To dlatego tu jesteś?! - warknęła,
gdy wybuchł w niej gniew. Potem przetarła dłonią twarz. - Nie ważne. Nie musisz
tego robić. Zajmę się nimi.
- Mam nadzieję, że to będzie bolesne. A
jak ich zlejesz, to chcę patrzeć - rzucił lekko, ześlizgując się z parapetu.
- Po, co tu jesteś? - zapytała cicho
Rose, odsuwając się.
- Przyszedłem wyciągnąć od ciebie pewną
obietnicę - odpowiedział niezobowiązująco. - Zastanawiam się, czy jestem
dostatecznie silny? - dodał mimochodem.
- Do czego?
- Żeby obronić cię przed moją rodziną.
- Sama się obronię, jeżeli to będzie
konieczne - warknęła.
- A twój ojciec?
- Mój ojciec nigdy mnie nie skrzywdzi -
powiedziała stanowczo. - Do czego zmierzasz?
- Rose... chcę cię poprosić o dwie
bardzo ważne rzeczy - rzekł cicho, łapiąc ją za zimne ze zdenerwowania dłonie.
Proszę,
powiedz to - błagała w myślach.
- Bardzo tego chcę i potrzebuję. I nie
odpuszczę dopóki tego nie dostanę. Jestem wredny i uparty, więc wiesz, że mówię
prawdę - powiedział ściszając głos. Nachylił się do jej ucha i wciągnął w płuca
zapach jej włosów.
- Co? - zapytała buntowniczo i
niecierpliwie.
- Powiedziałaś, że nigdy więcej mnie o
to nie poprosisz, więc teraz moja kolej - westchnął. - Daj nam szansę... -
poprosił. - Bądź moja.
Rose
otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Jej serce waliło, jak młot. Przełknęła
ślinę i odsunęła się od niego, zakładając obronnie ręce na piersi.
- Dlaczego? Czemu teraz? Czemu, kiedy
porozmawiałeś z Jamesem i Albusem?
- To nie ma z nimi nic wspólnego. No,
oprócz tego, że potwierdzili coś, co i tak wiedziałem - wzruszył ramionami.
Czekała
na wyjaśnienia.
Scorpius
z zakłopotaniem przetarł dłonią kark.
- Jakimś cudem są po mojej stronie...
Dlaczego teraz: bo to moja kolej, żeby cię przekonać...
- Dlaczego? - powtórzyła Rose,
postanawiając, że tak łatwo nie odpuści.
Scorpius
zmarszczył brwi i rozejrzał się po pokoju zawstydzony. W końcu podszedł do
biurka i chcąc zająć czymś ręce, zaczął bawić się bibelotami. Wziął do ręki
ramkę ze zdjęciem roześmianej Rose i Arthemis. Zapewne autorstwa Lily.
- Jest zdolna - mruknął do siebie. -
Dobrze łapię światło...
Gin
wskoczył na biurku, wiec go pogłaskał. Rose się nie odzywała, nadal utrzymując
między nimi dystans.
Skoro
już muszę to zrobić, to chociaż dobrze - powiedział do siebie stanowczo.
- Co mam ci powiedzieć? - szepnął. - Że
widziałem, jak ocierasz się o śmierć? Jak oni wszyscy ocierają się o śmierć?
Naprawdę stałem tam i nie byłem w stanie... znieść myśli, że oni zginą...
Rose
podeszła bliżej, chcąc go pocieszyć, ale przystanęła, gdy odwrócił się.
- Poświęcenie się. Oddanie życia za
ciebie. Za was... Było dziecinnie proste. Naprawdę. Nie mogłem znieść
świadomości, że nie będzie ciebie. Albo, że nigdy sobie nie wybaczysz, że oni
zginą. Zawsze wszystko kręci się wokół ciebie - westchnął sfrustrowany, a potem
kciukiem starł z jej policzka nieistniejący pyłek. - Zrobiłbym dla ciebie
wszystko - przyznał.
Niepewnie
dotknęła jego dłoni.
- Wiem - powiedziała cicho.
- A skoro w końcu doszedłem do tego
wniosku... Wszystko znaczy wszystko - uśmiechnął się krzywo.
- Nie musisz tego robić, jeżeli tego
nie chcesz - powiedziała Rose spokojnie. - Nie chcę, żebyś się poświęcał. Nigdy
nie chciałam... Więc jeżeli tego nie chcesz, to tego nie rób - poradziła mu,
jak przyjaciółka.
Scorpius
skrzywił się słysząc jej ton. Nie chciał być jej przyjacielem.
- Problem w tym, że pewnie mogłabyś
mnie przekonać tym argumentem - wyjaśnił. - Ale nie przekonasz mnie, że cię nie
chcę i nie potrzebuję... Sęk w tym, że chcę być przy tobie. Chcę być najbliżej
jak się da. Nawet jeżeli oznacza to, że będę też blisko reszty twoich
szurniętych krewnych - dodał cierpiętniczo.
Rose
się uśmiechnęła.
- Lubisz ich - rzuciła przekornie. - Z
Alem możesz pogadać o nauce. Z Jamesem możecie się bawić w samców alfa. Lily
jest artystką, jak ty. A Arthemis... Czasami mam wrażenie, że lubisz ją
bardziej niż mnie - dodała nadąsanym tonem.
- Brednie wyssane z palca! - prychnął.
- Są bezczelni i nadęci. Poza tym
mają skłonności samobójcze...
Rose
spojrzała na niego z politowaniem, a potem przytuliła się do niego.
- Jesteś pewien? - spytała cicho. - Co ze Ślizgonami?
- Niech robią, co chcą. Nie obchodzą
mnie. Tylko Christer jest moim przyjacielem, a on wie. Z resztą... - Pogłaskał
ją po włosach. - Rose to nie ma znaczenia. Zobaczyłem cię, gdy otworzyłem
oczy... i chociaż już odzyskałem oddech dopiero wtedy, zaczęło mi bić serce.
Tak się bałem, że coś ci się stanie - wykrztusił, obejmując ją.
Rose
zacisnęła powieki, żeby się nie rozpłakać. Przecież nie będzie płakać, gdy jest
taka szczęśliwa.
- Musisz stąd iść. To dormitorium
dziewczyn - powiedziała nagle zaniepokojonym, stanowczym głosem.
Scorpius
zamknął jej usta pocałunkiem.
- Jestem prefektem - odpowiedział, w
międzyczasie, gdy ich usta się rozłączyły.
Rose
potulnie pokiwała głową.
- To na pewno załatwi sprawę -
mruknęła.
W ostatni dzień szkoły Arthemis i
James zaprowadzili Rose do sali muzycznej.
- Jest zabezpieczona zaklęciami -
powiedział James. - Teraz to też twój sekret, bo Arthemis ma zabronione
wchodzić tu beze mnie - dodał z groźbą w głosie.
- Nadal się boisz, że kogoś tu
przyprowadzę? - prychnęła wesoło, pokazując klucze Rose. - Korzystaj z tego
mądrze i niezbyt często, żeby nikt nie skapnął się, że tu coś jest. Klucze
zawsze leżą w mojej szufladzie, więc, jak zniknął, będę wiedziała, gdzie są -
mrugnęła do Rose porozumiewawczo. - Uprzedzę cię, jak będę chciała pograć na
pianinie...
- Dzięki wam - powiedział zarumieniona
Rose. Przez chwilę wpatrywała się w kluczyk, jakby parzył. Otrząsnęła się i
odchrząknęła. - Widzieliście Lily? - zmieniła temat.
- Dąsa się w dormitorium. Już jest
spakowana i teraz leży na łóżku i wpatruje się w sufit - oznajmiła Arthemis,
kręcąc głową. Skierowali swe kroki do Wielkiej Sali na pożegnalną ucztę.
- Wiadomo, co z Nevillem? - zapytała
Arthemis.
- Zrezygnował z pracy w szkole -
mruknął z żalem James. - Wyjechał na razie do jakiejś zamorskiej kolonii, gdzie
ma się nauczyć obchodzić bez wzroku. Spożywa jakiś specjalne eliksir, który
sprawia, że po dotyku, wie czego dotyka. Nawet drobinka kurzu i jakiś
skomplikowany kwiat to teraz dla niego pestka, bo od razu wie, co to jest -
wyjaśnił James.
- Deveraux mianował go honorowym dożywotnim
opiekunem Gryffindoru - dodała Rose z uśmiechem. - A co z profesor Vector?
- Wróci we wrześniu do szkoły, ale
zrezygnowała z bycia wicedyrektorą. Stwierdziła, że obecnie nie będzie mogła
poświęcić się temu zajęciu - odparł James. - Już zawsze będzie musiała używać
głosowej kulki, żeby się porozumiewać.
- Dobrze, że chociaż profesor Alexander
połatali - stwierdziła Arthemis, wchodząc do Wielkiej Sali, przeleciała obok
niej fala gorąca, gdy Scorpius i Rose wymienili spojrzenia. Każde usiadło przy swoim
stole. Chodzili razem po szkole i żadne z nich nie miało problemów w swoim
domu, szczególnie, że to oni byli prefektami, ale nie afiszowali się zbytnio,
nie chcąc kusić sytuacji, dopóki nie wsiądą do pociągu.
- Al już jest - zauważyła Arthemis. - A
gdzie Lily i Luke?
Lily wyszła z dormitorium i udała
się do pustego już Pokoju Wspólnego, wypełnionego jedynie podróżnymi kuframi
Gryfonów. Usłyszała hałas na schodach do dormitorium chłopców i po chwili
zobaczyła Lucasa ciągnącego swój kufer.
- Gotowy na wakacje? - spytała lekko.
- Nie bardzo. Nie mam pojęcia, co ze
sobą zrobię - odpowiedział.
- Może wpadniesz do nas? -
zaproponowała.
- Pewnie tak - odrzekł
niezobowiązująco. - Chyba, że skorzystam z oferty letnich treningów
reprezentacji Anglii...
- CO?! Zaprosili cię?! - pisnęła Lily,
rzucając mu się w ramiona. - Jak mogłeś o tym wcześniej nie wspomnieć, głupku!
Okręcił
się z nią dookoła i opuścił ją na ziemię.
- Nie rozmawiałaś ze mną - przypomniał
jej.
- To,
mogłeś mi powiedzieć - walnęła go w ramię. - A więc się nie zobaczymy -
zadecydowała. - Musisz brać udział w treningach. I to dużo!
- Tak jest, pani kapitan - rzucił
ochoczo. - Miałem ci to dać na King's Cross, ale... - wyciągnął kopertę.
Lily
ze zmarszczonym czołem otworzyła ją i przeczytała list od dyrektora Hogwartu.
- Zaproponowałem cię na swoje miejsce
już miesiąc temu, a Neville mnie poparł. Dyrektor się zgodził - nie mogąc
wytrzymać, wyjaśnił Lucas.
- Ja... jestem kapitanem? - szepnęła,
wpatrując się w list. Zaśmiała się. - Naprawdę?
- Naprawdę - potwierdził. Pogładził ją
po głowie. - Powodzenia, mała - dodał smutno.
Podniosła
na niego chochlikowate spojrzenie, a potem pociągnęła go za krawat i wpiła usta
w jego wargi, w krótkim, niewinnym pocałunku.
- Tobie też - rzuciła.
Lucas
zmrużył oczy, ale kąciki ust uniosły mu się w uśmiech. Lily ruszyła do dziury
za portretem. Na chwilę jednak przystanęła i nie odwracają się, zapytała:
- Mogę mieć długoletnią prośbę?
- Jasne.
Lily
uśmiechnęła sie do siebie lekko.
- Znajdź mnie, Luke... - szepnęła i nie
czekając na odpowiedź wyszła.
Lucas
uśmiechnął się do samego siebie.
- Zawsze - odpowiedział czule.
Droga do Londynu minęła im
szybko, a jedyną nowością było to, że zamiast Albusa, który siedział z Lisbeth
gdzie indziej, w przedziale towarzyszyli im Scorpius i Christer. Im bliżej byli
Londynu tym Scorpius był bardziej milczący. Christer natomiast się nie
przejmował. Gadał jak najęty, przy okazji dając się ogrywać Jamesowi i Lily w
karty.
W
końcu jednak nadeszła chwile, gdy pociąg się zatrzymał.
Arthemis
i Lily wyszły na peron. Arthemis zapytała cicho:
- Wszystko zorganizowane?
- Jasne - Lily uśmiechnęła się do niej,
przypominając sobie, jak Arthemis tuż przed wyjazdem do Nowej Zelandii
powiedziała, żeby zorganizowała tę małą akcję. Co prawda nie mówiła, dokładnie
tego, co Lily zrobiła, ale nie mogło to przecież zaszkodzić...
W
przedziale zostało dwójka ludzi. Rose dyskretnie uścisnęła dłoń Scorpiusowi.
- Nie musisz tego robić - powiedziała
cicho.
- Im później tym gorzej - stwierdził. -
Wyobrażasz sobie ich reakcję, gdy się dowiedzą za pięć lat? Ścięliby mi głowę i
nabili na pal...
- Przestań - mruknęła rozbawiona jego
makabryczną wizją.
- Tak w ogóle to lubię twoją matkę -
poinformował ją uciekając myślami w bok.
Rose
otworzyła ze zdumienia usta. A potem uśmiechnęła się.
- Nie wyobrażaj sobie za wiele - rzucił
chłodno, ale ona i tak wiedziała swoje.
Wysiedli
na peronie.
- A twoi rodzice? - spytała Rose.
- Powiedziałem, że chcę załatwić coś w
Londynie i sam aportuje się do domu... Jedni rodzice na raz - powiedział
stanowczo, blednąc trochę bardziej.
Wtedy
zobaczył jej rodziców stojących na peronie. Jej matka uśmiechnęła się tylko
lekko i wróciła do rozmowy z Ginny, natomiast jej ojciec wpatrywał się w ich
połączone ręce zmrużonymi oczyma i wyszczerzonymi zębami. Zrobił kilka
wojowniczych kroków w ich kierunku. Zarówno Rose, jak i Scorpius spięli się
gotowi na konfrontację, gdy znikąd przed nimi ustawili się: James, Albus,
Arthemis, Lily, Lucas. Ustawili się w szeregu, jak jakaś cholerna gwardia
i patrzyli wyzywająco na Rona Weasleya.
Harry odchrząknął, tłumiąc śmiech.
To
nie było wszystko. Lily komuś pomachała i nagle dołączyli do nich Fred, Molly,
Lucy, Louise, Hugo, Victoire, Dominique, Roxanne, Teddy, a także Valentine. Wszyscy jednomyślnie stojąc po stronie Rose i
jej szczęścia emanowali ostrzeżeniem dla wujka Rona i każdego członka rodziny,
który chciałby im się sprzeciwić.
- Nie radziłbym ci zadzierać z
dzieciakami, który bawią się armagedonem, jak piłką do quidditcha... - rzucił
lekko Harry.
- Porozmawiamy o tym w domu! -
powiedział Ron dostatecznie głośno, żeby
Rose go usłyszała.
Następne
pokolenie roześmiało się prześmiewczo, a potem korzystając ze spotkania,
zaczęli się wymieniać uwagami, zapraszać i umawiać, oraz opowiadać najnowsze
wieści.
Rose
wpatrywała się przez chwilę w ojca, a potem skinęła głową na znak, że go
usłyszała i przewróciła oczami, a potem celowo powoli pocałowała lekko
Scorpiusa w policzek.
- Do zobaczenia - rzuciła z uśmiechem i
podeszła do matki.
James
odciągnął Arthemis na bok.
- Arthemis, uważaj na siebie-
powiedział poważnym tonem.
- Daj spokój James. Co mi się może
stać- powiedziała, uśmiechając się na widok jego miny.
- Nie wiem, ale mam złe przeczucia.
- Od przeczuć w tym związku jestem ja-
szepnęła, obejmując go w pasie.
Wtulił twarz w jej włosy.
- To takie dziwne, że nie będę cie
widział już w szkole. Że nie wciągnę cię w jakiś ciemny korytarz podczas
przerwy.
Roześmiała się, przypominając sobie
te wszystkie niezliczone niespodzianki, które jej szykował za rogiem.
- Dlatego masz te swoje złe przeczucia
- powiedziała spokojnie. - To tylko rok. A teraz mamy całe wakacje -
przypomniała. - Kiedy przyjedziesz?
- Może za tydzień. Możemy potem
pojechać odwiedzić moich dziadków...
- Byłoby wspaniale - mruknęła, ciesząc
się jego ciepłem.
- Gotowa? - zapytał Tristan.
- Tak, jest - Arthemis odwróciła się do
niego z uśmiechem.
- Do zobaczenia wkrótce - rzucił
Tristan ściskając dłoń Jamesa.
James
skinął głową i poszedł do rodziców i pożegnać się z Lukiem.
Lucas
umówił się z nim w Londynie w sierpniu, a potem odszedł w kierunku ojca, nie
odwracając się ani razu, podobnie, jak Lily. James zmarszczył brwi.
- Coś się stało? - szepnął do siostry.
Potrząsnęła
głową.
- Już się pożegnaliśmy - uśmiechnęła
się trochę smutno. - Już nie będzie tak samo. Nie będziemy w komplecie...
- Kiedyś znowu będziemy w komplecie -
odpowiedział jej spokojnie.
- Taaak...Teraz trzeba tylko czekać na
następne spotkanie.
- Ładnie to zorganizowałaś...
Zaśmiała
się.
- Teraz wszyscy będą myśleli, że
osobiście są odpowiedzialni za szczęście Rose. Nie sądzę, żeby Ślizgonowi się
spodobało, gdy wszyscy będą mu otwarcie pokazywać swoje poparcie.
James
uśmiechnął się złośliwie zgadzając się z nią w duchu i już nie mógł się
doczekać, aż spotka się z ojcem i dowie się, co się stało z przedmiotami z
Nowej Zelandii, Beverly Vane, a także kim był Anglestone i skąd się wziął. A
jak tylko się tego dowie poleci do Arthemis i korzystając z wakacji, zamkną tę
sprawę raz na zawsze.
Ale jak
powiedziała Lily, na to będzie musiał chwilę zaczekać i przy okazji przygotować
niespodziankę dla Arthemis.
KONIEC CZĘŚCI III