ELITA HOGWARTU. NASTĘPNE POKOLENIE
CZ. II
KRWAWY NÓW
Tajemniczy pan Ru
Pierwszego września Arthemis weszła z ojcem
na peron numer 9 i 3/4 pomachała kilku koleżanką, które rozpoznała. Jakimś
cudem nawet się nie zawahała i wiedziała dokąd iść. W pewnym momencie nawet
mignął jej Scorpius, ale nie pomachała mu, bo rozmawiał z bardzo podobnym do
niego starszym czarodziejem.
Ojciec zdziwiony jej pewnością szedł za nią.
Zobaczyła z daleka rudą czuprynę Freda Weasley. Obok niego stał James. Reszty
nie widziała.
- Och, widzę ich
– powiedziała. – Możesz mnie zostawić.
- No, nie wiem –
powiedział z wahaniem pan North.
- Wiem, że masz
spotkanie z Marcelem. Nic mi się nie stanie – powiedziała spokojnie.
- No, dobrze
- westchnął. - Nie szalej w tym roku –
powiedział, patrząc na nią surowo.
- O ile nie będę
musiała – odparła, rozśmieszają go.
- No, dobrze –
westchnął i uścisnał ją krótko. – Do zobaczenia na święta.
- Do zobaczenia.
Gdy się aportował z hukiem, podeszła do
chłopaków.
- Cześć!
Na jej widok zamilkli. Fred otwarcie się na
nią gapił.
- Woow… -
mruknął.
James przewrócił oczami, ale nie wiadomo czemu
zezłościła go reakcja kuzyna, który bądź co bądź reagował tak na każdą ładną
dziewczynę.
- Znowu to robisz
– powiedziała niezadowolona Arthemis do Freda.
- Co? – zapytał
trochę nieprzytomnie.
- Gapisz się na
mnie – powiedziała.
- A jest na co
się pogapić – mruknął, trącając porozumiewawczo łokciem Jamesa, który nie
zareagował tak jak powinien.
- Jeżeli nie przestaniesz
to przysięgam, że nie przeżyjesz szczęśliwie tego roku w Hogwarcie –
powiedziała groźnie.
- Heh – mruknął.
- To – wskazała
ręką wzdłuż swojej postaci – jest nietykalne, rozumiesz? Zajmij się kimś innym.
James wiedział, że żartują i droczą się, bo
taki mieli zwyczaj, jednak trochę go denerwowało zachowanie Freda. Zupełnie nie
wiedział, czemu.
- Teraz tak
mówisz, a potem będziesz za mną tęsknić –zaśmiał się Fred i poczochrał jej
włosy.
- Chyba śnisz -
prychnął James.
Arthemis dziwnie się przy nim czuła. Tak
jakby… onieśmielona, co było niedorzeczne, bo przecież znała go od roku i to
dobrze znała. Był jej przyjacielem… wręcz kumplem. Od kiedy odwiedzili ją w
wakacje często nawiedzał jej myśli, pewnie dlatego czuła się teraz nieswojo.
Uśmiechnęła się jednak lekko.
- Gdzie reszta?
–zapytała.
- Czekają na
Rose i Hugo. Jeszcze nie przyjechali.
- Znajdę ich
później. Idę zająć jakiś przedział – powiedziała i pociągnęła za sobą wózek z
ciężkim kufrem.
Udało jej się załadować kufer do przedziału z
pomocą Rory’ego Adams i Leo Dawlisha, kolegów z roku, których spotkała po
drodze. Usiadła w przedziale razem z Lisbeth i Mary Lynn.
- O Arthemis,
chodź do nas! Na pewno coś wiesz – przywoływały ją koleżanki.
- Cześć,
dziewczyny… Co tam?
- Wiesz, kto
został prefektami w tym roku? – zapytała Lisbeth, gdy Arthemis już usiadła.
- Tak się składa,
że wiem.
- Mamy pewne
podejrzenia. Stawiamy na Rose Weasley – powiedziała podekscytowana Mary Lynn.
- I dobrze
stawiacie – roześmiała się Arthemis. – Drugim prefektem jest Albus.
- Mogłyśmy się
domyślić – Lisbeth puknęła w ramię koleżankę.
- A jak wam
minęły wakacje? – spytała Arthemis.
- No wiesz, moi
rodzice to mugole więc spokojnie. Byłam na wycieczce w Danii. Dziwny kraj.
Mówią tam tyloma językami… jakby nie mogli sobie znaleźć jednego – stwierdziła
Mary Lynn.
- A ja się nie
ruszałam z domu. Uwielbiam Irlandię – westchnęła Lisbeth. – Tęsknię za nią
przez cały rok. A co tam u ciebie?
- Ja się
najeździłam. Tata, zbiera materiały do kolejnej podróży –wyjaśniła Arthemis.
- Musiałaś
zobaczyć mnóstwo miejsc – powiedziała zafascynowana Mary.
- Oj tak.
Szczególnie Indie były fascynujące – odparła spokojnie Arthemis. – Te wszystkie
kolory i kształty, Anglia przy nich wydaje się strasznie szara.
Drzwi do przedziału się otworzyły.
- Możemy się
przysiąść? – zapytała uśmiechnięta Lily Potter, wchodząc razem z koleżanką z
klasy Leną Smith. Uściskały się z Arthemis. – Boże, tak się cieszę, że cię
widzę. Albus i Rose musieli iść do przedziału dla prefektów, więc pewnie ich
nie zobaczymy aż do uczty, a Jamesa i Freda wolę omijać szerokim łukiem. Mam
wrażenie, że coś knują.
- Serio?
–Arthemis się zdziwiła. – James wydawał mi się raczej ponury.
- No to ci się
coś pomyliło – odparła spokojnie Lily i padła na siedzenie obok niej. – W ogóle
wiedziałaś, że Lena jest siostrą Evelyn Smith?
- Nie - odparła Arthemis, marszcząc brwi.
Zwróciła się do Leny. – Wybacz, ale nie wiem kto to jest?
- Moja siostra
jest w Ravenclawie – wyjaśniał Lena. – Weszła w tym roku do drużyny quidditcha
więc na pewno ją poznasz. Melinda już wyszła ze szkoły, więc doprawdy nie mam
pojęcia, kto zajmie jej miejsce – westchnęła.
- To i tak nie
istotne – zaśmiała się Lisbeth. – W tym roku i tak wygramy my.
- Znając Lucasa,
ma rację – westchnęła ciężko Lily i spojrzała na Arthemis. – Weź lepiej załatw
sobie jakiś ochraniacz na siedzenie, bo treningi będą pewnie całodobowe.
- Mamy zamiar
odebrać Puchar Ślizgonom, musimy zrobić, coś, żeby się nie powtórzył ostatni
mecz…
- Widziałam jak
James dostał – Lisbeth przełknęła ślinę. – Gdybyś go nie złapała spadłyby z
miotły.
- Ale Flint
dostał za swoje – roześmiała się Lily. – James go nie cierpi.
- Mówicie o tym
z piątej klasy? –zapytała Lena. – O Connorze?
- Nie, on jest
na naszym roku – powiedziała Arthemis. – A ten, który gra w drużynie to Denis.
Rok starszy.
- To i tak bez
znaczenia, obydwaj to totalne durnie. James i Fred nie trawią obydwu –oznajmiła
Lily.
- Hej, a Latimer
nadal jest w drużynie Krukonów? – zapytała nagle Arthemis, Lenę.
- A czemu miałby
nie być? – zapytała zdziwiona Lena. – Chociaż Evelyn mówi, że zupełnie nie
wiedzą, co się z nim stało pod koniec roku. Rodzice go zabrali ze szkoły.
Arthemis i Lily wymieniły porozumiewawcze
spojrzenia. One wiedziały. Czyli jednak nauczyciele oszczędzili Flynna. Tylko
kilka osób wiedziało co się tak naprawdę działo w zeszłym roku w Hogwarcie.
- Wiecie coś o
nowym nauczycielu od transmutacji? Podobno wyrzucili Viciousa – zagadnęła
podekscytowana Mary Lynn. Dalej rozmowa potoczyła się sama.
W połowie podróży do ich przedziału weszli
Albus i Rose.
- Cześć! –
rzucił Al. do dziewcząt i chcąc niechcąc musiał usiąść obok Mary Lynn, która
uśmiechnęła się do niego słodko. Arthemis niemal parsknęła śmiechem na widok
jego miny.
- Arthemis!
–Rose i Arthemis padły sobie w objęcia. Tak dobrze było zobaczyć przyjaciółkę.
- Muszę ci
pogratulować Rose. Chociaż nie twierdzę, że to było zaskoczenie – stwierdziła
ze śmiechem.
- A ja się w
ogóle nie spodziewałam – zaśmiała się. – Słyszałem, że twój ojciec planuje
kolejną wyprawę… musisz mi wszystko opowiedzieć – powiedziała rozemocjonowana.
- Zwolnij Rose -
poleciła jej stanowczo Lily i zrobiła miejsce obok siebie. – Siadajcie i
mówicie, kto jest jeszcze prefektem.
- No, w
Slytherinie oczywiście Malfoy – powiedział Albus.
- Nie wydaje się
być z tego zbyt zadowolony – oznajmiła Rose zamyślona.
Arthemis patrząc na nią pomyślała, że Scorpius
jest niezadowolony zupełnie z innego powodu. Teraz będą z Rose spotykać się na
każdym kroku.
- I taka jakaś
dziewczyna… blond włosy i strasznie chłodny wyraz twarzy, jak ona miała….
- To Cynthia
Glass głupku – oznajmiła Rose – przecież chodziliśmy z nią na lekcje w zeszłym
roku.
- Bo ty myślisz,
że ja mam czas na lekcjach gapić się na dziewczyny – odparł Albus zgryźliwie.
Arthemis
widziala jak ramiona Mary Lynn opadły przygnębione. Al, ty tępaku!, rzuciła w
myślach.
- W Ravenclawie
Marissa Corner i Austin Atkins – oznajmiła Rose.
- A w
Hufflepuffie Sandra Savage i Daryll Banister – dodał Albus.
- Będziemy mieli tyle fajnych obowiązków,
prawda? – powiedziała, podekscytowana Rose, patrząc na Albusa.
Zrobił minę i nie odpowiedział jej.
- Jestem ciekawa
jaką minę zrobi Gillian gdy zobaczy Rose z nowiuteńką odznaką –zachichotała
Lily.
- To już
zakończona sprawa – stwierdziła Arthemis, wzruszając ramionami.
- Jesteśmy z
Gryffindoru, nie powinniśmy się kłócić – dodała Rose, kiwając głową.
- W ogóle
zastanawiam się co ona i Eliza robią w Gryffindorze. Ich wredne charaktery
powinny skazać je na Slytherin – stwierdziła Lisbeth z zawziętą miną.
- Czy ja wiem… -
mruknęła Lily, patrząc psotnie na Arthemis. – Trzeba mieć nie mało odwagi, żeby
zniszczyć rzeczy Arthemis…
Arthemis tylko
odchrząknęła.
- Nigdy nie
widziałam, żeby ktoś rzucał tak szybko zaklęcia – stwierdziła Mary Lynn,
patrząc na Arthemis.
- Och, dajcie
spokój – odparła, a jej policzki się zaróżowiły.
Albus spojrzał
na swój zegarek.
- Już dojeżdżamy
– oznajmił.- Idę się przebrać.
Razem z Rose
wyszli.
Wszystkie
przebrały się i czekały aż pociąg zatrzyma się w ulewnym deszczu na stacji
Hogwart-Hogsmead.
Arthemis weszła razem z Lily i Leną do
Wielkiej Sali. Po chwili dołączyli do nich Rose i Hugo, machając do Darylla i
Sandry, którzy usiedli przy stole Puchonów.
Usiedli przy stole razem z resztą klasy.
Naprzeciw Arthemis rozsiadł się Lucas z Fredem i Jamesem. Uśmiechnął się do
niej szeroko.
- Cześć! Nie
widziałem cię wcześniej.
Też się do niego uśmiechnęła, udając, że nie
widzi Jamesa uparcie wpatrującego się w stół Krukonów. Co mu się stało?
Zachowywał się dziwnie…
- Słyszałem, że
miałeś pracowite lato?
- Ach, tak! Mam
nadzieję, że szybko będziemy mogli zacząć treningi. Mam kilka świetnych
pomysłów…
- Jakżeby
inaczej – mruknął James i uśmiechnął się lekko, gdy Arthemis się roześmiała.
Rozpoczęła się ceremonia przydziału. Tylko
Albus i Rose przyglądali się nowym uczniom, których mieli pilnować. Inni
prowadzili cichą konwersacje.
- W sumie to
mógłbyś mnie wkręcić do drużyny Lucas – stwierdził nieoczekiwanie Fred. – Tak
na niby… Dziewczyny lecą na graczy.
- Na ciebie to
poleci chyba tylko pani Pince – zgasiła go Arthemis.
- Jeszcze to
odszczekasz – zagroził, mrużąc oczy.
- Pamiętasz, że
jak ostatnio stoczyliśmy pojedynek, wylądowałeś na podłodze z mackami na
głowie? – upewniła się Arthemis, mrugając do Jamesa.
- Nie bądź taka
pewna siebie – mruknął Fred i odwrócił się w stronę dyrektora, który powstał.
- Fred, musisz
się pogodzić z kilkoma rzeczami – powiedziała z cichym śmiechem i poklepała go
po dłoni, żeby się nie gniewał.
- Tak? – zapytał
nonszalancko.
- Tak –Arthemis,
skinęła głową. – Po pierwsze: pogódź się z tym, że naprawdę niewielu ma ze mną
szanse. A po drugie – nachyliła się do niego.
– Pogódź się z tym, że nie jesteś w moim typie.
James i Lucas parsknęli jednocześnie
powstrzymując śmiechem na widok miny Freda.
- Ale nie martw
się – powiedziała pocieszająco. – W Hogwarcie jest dużo innych dziewczyn.
Fred jakby też uśmiechnął się kącikiem ust,
ale patrzył na nią z tajemniczym wyrazem twarzy. Jakby wiedział coś czego ona
nie wiedziała. Poczuła się niepewnie.
A z Jamesa jakby opadło jakieś napięcie.
Wymienił z Arthemis krótkie spojrzenie. I oboje nagle zainteresowali się
przemową dyrektora.
- Mam zaszczyt
przedstawić wam również nowego nauczyciela transmutacji. Profesor Luna
Scamander.
- Co?!! –
krzyknęli jednocześnie Potterowie i Weasley’owie. Albus wyciągnął szyję.
- To
rzeczywiście ona! – zaśmiał się.
Arthemis
odchyliła się, żeby zobaczyć co ich tak zdziwiło. Przy stole, na miejscu
Viciousa, obok Neville’a Longbottoma siedziała, jasnowłosa czarownica o
marzycielskich, jasnobłękitnych oczach i rozmarzonym wyrazie twarzy. Wyglądała
eterycznie i bardzo młodo, ale poza tym, Arthemis nie widziała w niej nic, co
mogłoby tak wstrząsnąć jej przyjaciółmi.
- Kto to jest? –
zapytała w końcu uśmiechniętego od ucha do ucha Albusa.
- Ciotka Luna –
odpowiedział.
Spojrzała na
niego nagląco, żeby kontynuował.
- To
przyjaciółka rodziców. Bliska przyjaciółka. Z resztą przyjaźni się też z
Nevillem.
Aa. To wiele
wyjaśniało…
- Profesor
Scamander zostanie z nami przez rok, gdyż na moją usilną prośbę zgodziła się
przez ten czas zastępować profesor Axelrode’a.
- Och – rozległo
się rozczarowane westchnienie Lily. – Byłoby fantastycznie, gdyby już została,
co nie?
Rose pokiwała głową.
- Drugą zmianą,
którą na pewno zauważycie – kontynuował dyrektor, - jest zmiana szkolnej
bibliotekarki. Pani Pince po długoletniej pracy dla naszej szkoły, przeszła na
zasłużoną emeryturę. Jej miejsca zajmie Chloe Tate.
Rozległy się oklaski. Nikt specjalnie nie
ubolewał nad stratą nazbyt surowej pani Pince.
- Mam nadzieję,
że nowi prefekci będą znakomicie wywiązywać się ze swoich zadań. A teraz, żeby
już nie przedłużać, zapraszam do jedzenia.
Jak na komendę na stole pojawiły się setki dań
i naczyń, parujących i roznoszących smakowite zapachy.
- Ale jestem
głodny – westchnął obok niej Albus i zabrał się za jedzenie pieczonych
ziemniaków. – W ogóle Arthemis, czekają nas wybory kariery zawodowej w tym
roku, myślałaś coś o tym?
Rose odwróciła się do nich również
zainteresowana tematem.
Arthemis zmarszczyła brwi i zagryzła wargi.
Dopiero parsknięcie Freda ją otrzeźwiło. Ale ten nie patrzył na nią tylko na
Jamesa, który szybko spuścił wzrok.
- Nie… w sumie o
tym nie myślałam – wyznała.
- Naprawdę? –
Rose wyglądała na głęboko wstrząśniętą.
- A ty, co
chcesz robić? – zapytała Albusa.
- Ja? No, wiesz
ja zawsze…
- Zawsze chciał
być uzdrowicielem – odparła za niego Lily. – Jak miał z dziesięć lat to latał z
plastrami i łatał mnie albo Jamesa nawet wtedy kiedy nie musiał.
- Lily!- syknął
na nią.
- No, co,
przecież to prawda – stwierdziła dziewczyna, wzruszając ramionami.
Arthemis
patrzyła na niego z zastanowieniem.
- Moja mama była
uzdrowicielem – oznajmiła niespodziewanie. – I myślę, że wspaniale się do tego
nadajesz.
- Serio? –
wpatrywał się w nią, jakby to co odpowie było najważniejszą rzeczą w jego
życiu.
Arthemis patrząc
na niego spokojnie wzięła do ręki widelec.
- Oczywiście.
Jesteś spokojny, ale masz autorytet, który sprawi, że wszyscy cię posłuchają.
Poza tym świetnie znasz się na eliksirach i ziołach więc to na pewno ci pomoże. No i nie tracisz głowy w
krytycznych sytuacjach. Owszem… myślę, że będziesz znakomitym uzdrowicielem.
Al zarumienił się i zajął się swoim talerzem.
Arthemis wyczuwała jego zadowolenie i wdzięczność. Ponieważ jej też się zrobiło
nagle jakoś miło, odchrząknęła i spojrzała na Rose.
- Ty pewnie już
dużo o tym myślałaś?
- Ach, tak i
wiesz mam spory problem. Ogólnie interesuje mnie wszystko i naprawdę jest się
nad czym zastanawiać. Jestem całkowicie pogubiona… - westchnęła.
- Ja mam
podobnie, bo w sumie jedyne co… sprawia mi autentyczną przyjemność to…
tajemnice.
- Raczej
szukanie guza – zaśmiał się Lucas.
Arthemis rozjaśniła się w uśmiechu.
- Oczywiście, że
tak. Z tym, że zupełnie nie wiem gdzie mogłoby mi się to przydać… Pewnie w
końcu będę jeździć po świecie jak mój ojciec, wynajdując nowe problemy… -
zaśmiała się.
- Zostań aurorem
– powiedziała Lily. – Jak James.
Arthemis
podniosła wzrok na Jamesa.
Wzruszył
ramionami, zajęty jedzeniem.
- Może – odparła
Arthemis. – To wcale nie taki głupi pomysł…
- Taak, ale
trzeba zdać eliksiry – oświadczyła Rose.
Arthemis
wymownie spojrzała w sufit.
- Wiedziałam, że
te cholerne eliksiry będą mnie prześladować do końca życia.
- Daj spokój
Arthemis, jakbyś się skupiła to by ci wyszło – stwierdził pewnie Albus.
- Jasne –
odparła ironicznie. – Swoją drogą jestem ciekawa jak będzie uczyć ta Scamander…
- Na pewno
będzie zabawnie – zachichotał James.
- Ciotka Luna,
która nie lubi, żeby mówić do niej „ciociu”, jest dość barwną postacią –
wyjaśnił Albus. – Lily, może ci coś o tym opowiedzieć…
- No! – Lily
pokiwała głową. – Jest moją matką chrzestną. Lubię u niej spędzać wakacje… Jest
świetna!
- Jest straszną
ekscentryczką, ale za to jaką genialną – dodała Rose.
- Aż trudno
przewidzieć, co się będzie działo na jej lekcjach – stwierdził z uśmiechem
Fred.
- Myślicie, że
ona i Neville kręcą ze sobą? – zapytała niespodziewanie Arthemis patrząc na
zawzięcie dyskutujących o czymś profesorów Scamander i Longbottoma.
- Co?! – Rose
zakrztusiła się sokiem. Albus odruchowo poklepał ją po plecach.
- Bardzo w to
wątpię – stwierdził James.
- Czemu? –
zapytała Arthemis.
- Bo ona ma męża
– odpowiedział jej Albus.
- Poza tym, tylko
spójrz na tych nauczycieli – powiedział James. – To albo stare panny, albo
kawalerzy, albo samotnicy z wyboru, albo stere dziadki, które już mają dorosłe
dzieci. No wiesz całoroczne mieszkanie w zamku nie sprzyja rodzinnym kontaktom.
Większość z nich jest zasuszona…
- Nie uważam
Forsythe’a za zasuszonego – przerwała mu Arthemis ze złośliwym uśmiechem. –
Jest całkiem niezły.
- Podoba ci się
Forsythe?! – James patrzył na nią z głębokim niedowierzaniem.
W odpowiedzi
wzruszyła ramionami.
- Ja też zawsze
uważam, że jest przystojny – stwierdziła Rose. – Ale Neville i Luna?
- To by było
takie słodkie – zachichotała Lily.
- Oni są tylko
przyjaciółmi – oświadczył stanowczo Albus. – I to od bardzo, bardzo dawna.
- Ale
rzeczywiście nauczyciele nie mają dużego pola do założenia rodziny –
powiedziała spokojnie Rose.
- A kto mówi
zaraz o małżeństwie – zaśmiał się James.
- Właśnie… we
dwoje można robić tyle rzeczy. No a ich nikt nie pilnuje - dodał Fred, patrząc
sugestywnie na pochylających się do siebie Neville’a i Lunę.
Arthemis i James zaczęli niekontrolowanie
chichotać, natomiast Rose patrzyła z przerażeniem na młodych profesorów, jakby
ci mieli się za chwilę na siebie rzucić. Albus starał się zachować powagę, ale
kąciki jego ust mimowolnie się unosiły.
Lili przestała się śmiać i powiedziała:
- Może być
jeszcze tak, że to Forsythe zainteresuje się Luną.
Przy ich stole
rozległy się nowe wybuchy śmiechu. Tylko Arthemis miała zamyśloną minę patrząc
na profesora obrony przed czarną magią.
- Wątpię –
stwierdziła cicho.
- Nie, no ja
przecież tylko żartuje – powiedziała szybko Lily.
- Nie o to mi
chodzi – Arthemis spojrzała na dziewczynę. – Forsythe był kiedyś bardzo zakochany.
Nie sądzę, żeby chciał… się z kimś wiązać.
Wszyscy spojrzeli na nią, otwierając szeroko
oczy. Zawsze zaskakiwała ich nieoczekiwanymi nowinami.
- Skąd to wiesz?
–zapytał natychmiast Fred.
- Bo wiem w kim
był zakochany – oświadczyła, nakładając sobie oblanego karmelem ciasta.
- W kim? –
zapytała natychmiast Rose.
Arthemis włożyła
do ust kawałek ciasta i przeżuwając je z przyjemnością zastanawiała się czy im
powiedzieć. Może nie powinna…?
- Gadaj –
ponaglił ją James.
Przewróciła
oczami i przełknęła.
- W mojej mamie.
Jednocześnie
wszystkie usta siedzących obok niej osób rozwarły się ze zdziwienia.
- Ściemniasz
–zarzucił jej Fred.
- Sam mi to
powiedział – odparła spokojnie. – To cała skomplikowana historia… Ale znam
tylko jej fragmenty.
- No, to na co czekasz?
– zapytał niecierpliwie Fred, gdy zajęła się znowu jedzeniem.
- Ale z ciebie
plotkarz – mruknęła, patrząc na niego zmróżonymi oczami.
- Nie daj się
prosić, Arthemis – powiedziała uśmiechając się rozkosznie Lily.
Dziewczyna
westchnęła.
- Ale ja naprawdę
nie dużo wiem. Tylko to, co on sam mi powiedział. Że od pierwszych dni w
Hogwarcie byli przyjaciółmi. Że była jego miłością od pierwszego wejrzenia. Ale
moja mama traktowała go jak brata. A potem wyszła za mojego tatę. Bardzo
przeżywał jej śmierć. Tylko tyle wiem. Zadowoleni?
Wszyscy patrzyli na nią z powagą. W końcu
żadne z nich nie chciało znać intymnych spraw i uczuć profesor Forsythe’a. W
takich chwilach każde z nich zdawało sobie sprawę z czym często musi się
mierzyć Arthemis.
- No, ale to i
tak bezsensowne spekulacje, bo już drugi raz powtarzam – ona ma męża – oznajmił
spokojnie Albus.
- Taaa, którego
ciągle nie ma w domu – zauważył James.
- Czemu? –
zapytała natychmiast Arthemis.
- Jest
podróżnikiem. Bada magiczne zwierzęta i jeździ po całym świecie. Ciotka Luna
jeździła z nim przez wiele lat, ale po narodzinach bliźniaków musiała zostać w
domu.
- Ona ma dzieci?
Gdzie one teraz są? – zapytała zaskoczona Arthemis.
- Siedzą przy
stole Krukonów – roześmiała się Lily.
- Jeżeli
zobaczysz jakieś zamieszanie przy ich stole to na pewno Lorcan i Lysander –
wyjaśnił Fred. – Straszne rozrabiaki z nich, ale umysły jak żyletki. Spytaj
Hugo, kumpluje się z nimi.
- Pewnie wuj
Rolf znowu bada jakieś dziwactwo w Mongolii więc ciocia przyjęła propozycję
dyrektora… - stwierdziła Lily.
- W jakiej
klasie są bliźniaki? – zapytała ciekawie Arthemis.
- W drugiej –
odpowiedziała Rose.
- Tak mi teraz
przyszło do głowy, że mają przerąbane… Ich matka będzie ich uczyć – skrzywił
się Fred.
James też się skrzywił.
- A ja nie widzę
w tym nic złego – oznajmiła Rose.
- A wyobraź
sobie, że transmutacji uczy nas twoja matka – powiedział James.
Rose zrobiła wielkie oczy.
- Aha.
- Ale za to
byłoby świetnie, gdyby obrony przed czarną magią uczył nas wujek Harry –
zaśmiał się Fred.
- No nie wiem –
odparł James. – Ministerstwo mogłoby pomyśleć, że robi z nas armię.
- W ogóle to
uważam, że Ministerstwo powinno mieć armię – stwierdziła niespodziewanie
Arthemis.
Wszyscy spojrzeli na nią w szoku.
- Albo
przynajmniej przeszkolone rezerwy.
James spojrzał
na nią zamyślony.
- Społeczeństwo
miałoby wtedy jakąś realną obronę. Ostatnim razem wszystko spoczęło na barkach
Zakonu Feniksa i waszego ojca – spojrzała na Potterów. – Teraz Zakonu Feniksa
już nie ma, a nie wiem, czy znalazłby się człowiek podobny do waszego ojca,
gdyby zaistniała zbliżona sytuacja…
Rose również wyglądała na zamyśloną.
- Arthemis,
przerażasz mnie – oznajmiła Lily. – Zachowujesz się tak jakbyś była pewna, że
ponownie coś takiego się stanie…
- Nie, Lily, nie
jestem niczego pewna. Ale też niczego nie wykluczam. Biorąc pod uwagę historię
magii czarodzieje już nie raz przejechali się na myśleniu, że nic podobnego już
nie ma prawa się stać…
- Co masz na
myśli? - zapytała ciekawie Rose.
- Najpierw
Merlin pokonał Morganę… wszyscy myśleli już będzie wszystko ok… i co? Pojawił
się Mordred. To samo było z Grindewaldem. Pomijając jakiś 50 innych
czarnoksiężników o których wiemy i pewnie drugie tyle o których nie wiemy. Potem pojawił się Voldemort, który zniknął i
wszyscy myśleli, że znowu wszystko będzie ok.? I co? Było jeszcze gorzej. Udało
się go pokonać. Minęło znowu dwadzieścia lat i znowu zaczęło panować
rozprężenie i takie właśnie chwilę, taką niewiarę wykorzystują czarnoksiężnicy…
Przez długą chwilę wszyscy wpatrywali się w nią
z napięciem.
- Straszne –
wyszeptała Lily.
- Ale prawdziwe
– dodał James cicho, wpatrując się z uwagą w Arthemis.
Walka dobra ze złem nigdy nie zaniknie.
Chodzi o to, która ze stron będzie miała silniejszych żołnierzy… W głowie
Arthemis pojawiły się słowa bardzo mądrego człowieka, którego poznała podczas
tegorocznej wyprawy. Dotknęła wiszącego na jej piersi kryształu i uśmiechnęła
się do siebie.
- Mhm –
odchrząknął wreszcie Albus. – Myślicie, że nowa bibliotekarka będzie taka jak
Pince?
- Gorsza już nie
będzie – włączyła się do rozmowy Rose, wdzięczna za zmianę tematu.
Godzinę później
siedzieli w wąskim gronie przy stoliku w Pokoju Wspólnym dzieląc się między
sobą wrażeniami z wakacji. Czekali na Rose i Albusa, którzy oprowadzali
pierwszoroczniaków.
Arthemis miała niezły ubaw, patrząc jak Rose
próbuje zapanować nad rozchichotanymi i rozemocjonowanymi uczennicami,
prowadząc je do żeńskiego dormitorium.
Albus jakoś nie miał z tym problemów. Do
dormitorium chłopców zaprowadził uspokojoną jego belferskim spojrzeniem i
spokojnym głosem grupkę uczniów.
Fred i James pokazywali nowe karciane
sztuczki, a Lily i Lucas debatowali nad rozgrywkami quidditcha. Arthemis obserwowała
jak talia w rękach Freda wybucha tworząc kolorowy wachlarz w powietrzu. Obok niej
na krzesło opadła Rose. Miała trochę rozbiegane oczy i zaróżowione policzki.
- To było straszne!
Co to w ogóle za pokolenie?! – powiedziała oburzona. – Jak ja przyszłam do
szkoły to byłam przerażona i wszystkiego słuchałam jak zaklęta. A one?! Zero
szacunku do prefektów! W ogóle nie zwracały na mnie uwagi, a potem każdej z
osobna musiałam powtarzać wszystko, bo żadna nie wiedziała, o czym mówiłam –
sapnęła.
- Och, Rose ty
po prostu za bardzo lubisz regulamin, żeby wykorzystać to, że jesteś starsza i
mądrzejsza – Arthemis odchyliła się na krześle. – Wrzaśnij, walnij jednego
klątwą i po sprawie! Reszta się przestraszy i zaczną cię słuchać…
- I to właśnie
dlatego nie ty jesteś prefektem, Arthemis – zaśmiała się Lily, klepiąc ją
przyjacielsko po ramieniu.
Albus usiadł na krześle naprzeciw nim.
- Młody Wood
jest strasznie gadatliwy – oznajmił. – Nadaje jak najęty. Głównie o quidditchu.
Chociaż jak mówi, o czym innym to i tak wydaje się, że mówi o quidditchu.
Lucas nachylił się
do niego błyskawicznie.
- Jak wygląda?
Jest wysoki? Niski? Gruby? Chudy? Gdzie by najlepiej grał?
- Jezu, Lucas
wyluzuj – zaśmiał się Fred.
- Mógłby z nami
ćwiczyć, ale do drużyny może by wszedł dopiero na drugi rok? Zobaczymy jak dobry
by był – Lucas pogrążył się we własnych myślach.
Lily współczująco poklepała go po głowie.
- Biedakowi za
dużo słoneczko przygrzało w lecie – mruknęła.
- Jejku,
zapomniałam!! – Arthemis klepnęła się w czoło. Gwałtownie wstała, mówiąc: -
Zaraz wracam.
I rzeczywiście po błyskawicznej wizycie w
dormitorium dziewcząt, wróciła w ramionach trzymając niewielkie kartonowe
pudło.
- Powiedziałam,
że wszystkim coś przywiozłam – oznajmiła uśmiechnięta.
- Prezenty! –
James zadowolony roztarł ręce. – I to gdy nie ma Gwiazdki!
- Nie martw się
Arthemis, ja nie uważam, że wyglądasz jak Święty Mikołaj – powiedział Fred
sugestywnie do niej mrugając.
Jamesowi zrzedła mina, za to Arthemis uniosła
drwiąco brew.
- Chcesz wrócić
od rozmowy z kolacji? – zapytała cicho.
- Dzięki, ale
nie – prychnął.
Uśmiechnęła się
z satysfakcją.
- Więc również
sądzę, że wcale nie chcesz ode mnie prezentu… - mruknęła, udając zasmucenie.
- Masz coś dla
mnie – zapytał zdziwiony.
- Nie sądzę,
żeby ci się spodobało, ale nie mogłam się oprzeć – powiedziała, wyjmując z pudełka
oprawioną w skórę, bogato zdobioną książkę, wielkości zeszytu.
- Kupiłaś mi
książkę?! – rozległ się niedowierzający krzyk Freda.
- Kupiłaś mu
książkę?! – rozległ się zazdrosny krzyk Rose.
- Oj, zamknijcie
się – uciszyła ich roześmiana Arthemis. –To nie jakaś tam ksiażka - powiedziała tajemniczo i pokazał im wybity
złotymi literami tytuł. „ Magiczna księga podrywu”.
James i Lucas ryknęli śmiechem, a Fred założył ręce na piersi i powiedział wyniośle:
James i Lucas ryknęli śmiechem, a Fred założył ręce na piersi i powiedział wyniośle:
- Ja tego nie
potrzebuję.
Arthemis
zacmokała.
- A mnie się
przyda – stwierdziła. - Szczególnie, że ma takie fantastyczne właściwości…
Zaczęła wkładać
książkę z powrotem do kartonu. Jednak Rose wyrwała jej ją z ręki i zaczęła
chciwie przeglądać.
Fred nadstawił uszy i spojrzał na Arthemis
podejrzliwie.
- Jakie
właściwości? – zapytał natychmiast.
- Tu nic nie ma
– powiedziała zdziwiona Rose, pokazując im puste ozdobne kartki.
- I co? Mam ją
sam napisać? – prychnął Fred.
Arthemis nonszalancko
wzruszyła ramionami.
- Jeżeli chcesz…
Ale wiesz, ja na twoim miejscu podkradła bym jakiejś dziewczynie włos i
położyła go na jednej ze stron… - przekładając wolumin z ręki do ręki obserwowała
Freda.
- I co wtedy? –
nachylił się do niej zaintrygowany.
- A książka
pokaże ci, w jaki sposób najszybciej i najłatwiej dotrzeć do serca dziewczyny…
Ostrzeże cię o jej humorach a nawet opisze ci jak zachowuje się, w co bardziej
typowych sytuacjach.
Fred rozdziawił usta.
Arthemis usatysfakcjonowana jego reakcją,
wyjęła książkę z rąk Rose, która miała zmarszczone brwi.
- No… ale ty jej
nie potrzebujesz… - szepnęła i chciała ją włożyć do kartonu.
- Ja ją chętnie
wezmę! – krzyknął szybko Lucas, rozśmieszając Albusa.
Jednak w tym
czasie Fred wyrwał książkę z ręki Arthemis, mówiąc do Lucasa:
- Spadaj! To
moje…
- To nie etyczne
– stwierdziła Rose, patrząc nagląco na Albusa, jakby oczekiwała jego poparcia.
- Ale jakie
przydatne – odparł jej Lucas, patrząc zazdrośnie na książkę w rękach Freda.
- Jakbym tego
potrzebował – mruknął Fred i natychmiast walnął Lucasa po łapach, gdy ten
chciał mu odebrać prezent.
- Skąd w ogóle
to masz? – zapytał Arthemis, James patrząc z tajemniczym uśmiechem.
- Z Indii –
odparła. – W Delhi był taki mały sklepik. Same pachnidła i olejki. Eliksiry
miłosne i różne… inne rzeczy.
James uniósł z zainteresowaniem brwi. Arthemis
z jakiegoś powodu oblała się rumieńcem i zaczęła się trochę jąkać pod jego
spojrzeniem.
- Erotyczne? –
zapytał szczerząc się James.
- Poszłaś do
magicznego sex-shopu?! – Fred odchylił głowę do tyłu i ryknął śmiechem.
- Cicho –
skarciła ich Arthemis, rozglądając się uważnie, czy nikt ich nie słyszy. -
Książka leżała na wystawie, więc… No, przecież… no inaczej bym tam nie weszła…
i… - odchrząknęła.
Nie dodała, że urwała się na chwilę spod oka
ojca, żeby odwiedzić mały intrygujący sklepik. Były tam takie rzeczy, od których nadal
się rumieniła. Olejki rozpylone w sklepie miały naprawdę niezłą moc…
Musiała jak najszybciej zmienić temat.
- Rose stwierdziłam, że nie będę cię obciążała
kolejną książką. I tak ich za dużo czytasz – powiedziała szybko, bo James już
otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Wyjęła z kartonu niewielkie otwierane
pudełeczko. Otworzyła je.
Na poduszeczce leżały średniej długości, złote
kolczyki, które na końcu łańcuszka miały małe gryfy z szkarłatnymi oczkami z
rubinów.
- Och, jakie
śliczne – westchnęła Lily. – Powiedz, coś Rose – puknęła kuzynkę w ramię, bo ta
absolutnie zaniemówiła.
Rose wpatrywała
się w kolczyki.
- Są… naprawdę
piękne – powiedziała w końcu cicho. – Dziękuję – wzięła pudełeczko do ręki.
- Poczekaj
trochę aż odzyska głos – poradził Albus, ze śmiechem patrząc na Rose.
- Gdybyś dała
jej książkę, albo… pióro, pewnie by piszczała z radości, a tak to ją zatkało –
stwierdził James.
- Taki był plan
– oznajmiła. – Cieszę się, że ci się podobają – zwróciła się do Lily wyjmując z
kartonu drugie pudełeczko. – Uznałam, że tak będzie sprawiedliwie.
Lily porwała zachłannie opakowanie i otworzyła
je szybko. Zapiszczała z uciechy i pokazała jego zawartość Lucasowi, co
wszystkich zdziwiło.
- To znicze –
stwierdził ze śmiechem patrząc na kolczyki.
Rzeczywiście na
małych łańcuszkach wisiały malutkie złote kuleczki, trzepoczące cieniutkimi
skrzydełkami.
- Są obłędne! –
krzyknęła, od razu wpinając je w uszy.
Arthemis
roześmiała się.
- Pasują do
ciebie – stwierdził Luke, patrząc na cieniutkie trzepoczące przy jej szyi
skrzydełka złotego znicza.
- Dzięki – Lily
uśmiechnęła się do niego.
Lukas szybko odwrócił wzrok. Arthemis poczuła
jego nagłą dezorientacje. Żeby wybawić go z kłopotu, podała mu mały woreczek,
który wyjęła z pudła, mówiąc:
- Przyda ci się
na treningach…
Luke ze zaskoczony zajrzał do środka, a potem
wyjął z niego mały srebrny gwizdek na łańcuszku.
- No pięknie! –
syknął niezadowolony James. – Jeszcze mi tego brakowało, żeby Lucas na mnie
gwizdał.
- On nie gwiżdże
– zaprzeczyła z uśmiechem Arthemis.
- To, co robi? –
zapytała ze zdziwieniem Lily, a w tym samym momencie Luke dmuchnął w gwizdek.
Wszyscy podskoczyli i złapali się za serca,
gdy z gwizdka wydobył się nagle basowy, zgryźliwy męski głos, który niczym
sierżant w wojsku krzyczał:
- DO ROBOTY,
ŚMIERDZĄCE, LENIWE GUMOCHŁONY!!!
- LATASZ NA
MIOTLE GORZEJ NIŻ GÓRSKI TROL!!!
- MOJA STULETNIA
BABCIA MA WIĘCEJ ENERGII NIŻ TY POKRAKO!!
I tego typu inne wyzwiska.
Lucas był tak zaskoczony, że aż przewrócił się
na krześle. Lily ze śmiechem pomogła mu się podnieść.
A potem na raz wybuchli śmiechem.
- Widzisz, co
narobiłaś? – zaśmiał się James. – Teraz jakiś psychotyczny trener będzie się na
nas wydzierał na treningu.
- Byłoby
zabawnie gdyby ten gwizdek był jedyną rzeczą, która może zmobilizować Jamesa do
pracy – powiedział złośliwie Albus.
- Spadaj –
odparł zgodnie z tradycją James.
- Może to ci
poprawi humor – powiedziała Arthemis i postawiła przed nim szeroką skrzyneczkę.
- No w końcu
doszliśmy do mnie! – krzyknął radośnie James i otworzył zabezpieczenia na
kuferku.
Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, gdy
spojrzał na jego zawartość.
Na wyściełanym dnie leżały równo poukładane
bańki, przypominające bombki choinkowe. Wewnątrz szklanych, przezroczystych
kul, kłębiły się różnokolorowe dymy.
Fred nachylił się nad Jamesem i ciekawie
zajrzał do pudełeczka.
- Co to jest? –
zapytał go cicho.
- Nie mam
pojęcia – odszepnął James i nieśmiało spojrzał na Arthemis.
Wyszczerzyła
zęby w uśmiechu.
- To są
Klonujące Bombki – wyjaśniła z uśmiechem.
- Co? – zapytali
wszyscy jednocześnie.
- A do czego to
służy? – zapytał Al.
- Już wyjaśniam
– roześmiała się. – Przypuśćmy, iż James – tu skłoniła głowę w jego stronę, -
będzie chciał urwać się z lekcji…
- Tak –
zainteresował się od razu James.
- … aby zrobić
to, co tam sobie wymyśli…
- Zarywanie
jakiejś… - dodał Fred z sugestywnym uśmiechem, ale James walnął go pięścią w
żołądek zanim dokończył.
- To już jego
sprawa – stwierdziła szybko Arthemis i odwróciła wzrok od Jamesa. – Wtedy,
otwiera sobie taką kuleczkę – podniosła do góry jedną z dymnych kul – i rozbija
ją obok siebie.
- I znika! –
roześmiała się zachwycona Lily.
Arthemis pokręciła głową.
- I wtedy na
godzinę tworzy się jego klon. Który zachowuje się, odpowiada i myśli jak James.
Nikt nie pozna, że to nie on. No, chyba, że twój klon będzie z kimś rozmawiał,
gdy minie godzina… - zwróciła się do Jamesa ze zmarszczonymi brwiami.
- I to małe
cudeńko naprawdę może to zrobić? -
zapytał James z fascynacją , wpatrując się w kłębiące się w kulce,
trzymanej przez Arthemis, chmury.
Krótko skinęła głową.
- Przez godzinę
jest was dwóch. Ale może to sprawić wiele kłopotów - dodała po namyśle. – Dajmy
na to, siedzisz na lekcji – jest ok jeśli zastąpi cię klon. Ale jeżeli jest was
dwóch, w dwóch różnych miejscach, to nie panujesz nad tym, co robi twój klon,
co więcej, nie wiesz co robił, gdy go nie widziałeś… Więc jest to przydatna
zabawka, ale nie radziłabym ci jej używać do poważniejszych celów – oznajmiła
ze zmarszczonymi brwiami.
- A jeżeli klon
zginie? – zapytała z przejęciem Lily.
Arthemis
wzruszyła ramionami.
- To przecież
tylko idealna kopia. Jak odbicie w lustrze. Możesz zbić lustro, ale nawet gdy
twojego odbicia już nie ma, ty jesteś…
- Lustra!-
prychnął Al. i otrząsnął się, jakby przebiegł go zimny dreszcz. Arthemis
dokładnie wiedziała o czym pomyślał i niemal się roześmiała.
- Super –
szepnął James, z zastanowieniem wpatrując się w kule.
- Nie było tego
więcej? – zapytał Fred, zazdrośnie wpatrując się w Klonujące Bombki.
- Nie. Takie
pudełeczka, szybko się sprzedają…
- Wyobrażam
sobie – prychnął Lucas.
- To bardzo
ciekawy wynalazek – stwierdził z namysłem James. – I nie chodzi mi o to, że
jest pomocna dla Huncwotów – dodał szybko, zanim Fred zdążył wygłosić kolejny
komentarz na temat jego randek. Co za idiota! – Wyobraźcie sobie jak genialną
dywersję w krytycznej sytuacji można za ich pomocą przeprowadzić. – Zapalił się
do tego pomysłu. – Gdyby takie coś działało przez dajmy na to dziesięć minut, a
ty rozwalasz takich dwadzieścia, to zasłona dymna jak z marzeń! Twoi wrogowie
nie wiedząc, kogo ścigać…
Wszyscy patrzyli na niego z otwartymi ustami.
Zamilkł, gdy to spostrzegł.
- Auror? –
zapytała Arthemis z tajemniczym uśmiechem, patrząc na niego z fascynacją.
James zalał się rumieńcem, a potem
odchrząknął.
- Więcej z tego
kłopotu niż pożytku – wyraziła opinię Rose, zakładając ręce na piersi.
- Ja tak nie
uważam – odparł Fred. – Masz mieć szlaban? Wysyłasz klona, a sam robisz co
chcesz…
- O ile twój
szlaban nie będzie trwał więcej niż godzinę – zgasiła jego rozmarzoną minę
Arthemis.
- I tak mi się
podoba – oznajmił radośnie James. – Dzięki!
- Nie ma, za co
– uśmiechnęła się wesoło.
A potem zrobiła coś dziwnego. Rozejrzała się
ukradkiem dookoła, czy nikt ich nie obserwuje, ani nie podsłuchuje. Potem
nachyliła się do Albusa i szepnęła:
- Al, nie
wyciągaj tego i nie pokazuj nikomu, dobrze? – i podała mu pakunek, zapakowany w
stary, szary papier.
Albus przez chwilę patrzył z niepokojem na
prezent.
- Arthemis, nie
powinnaś dawać niczego niezgodnego z prawem prefektowi! – wyraziła swoje
oburzenie Rose.
- To nic
nielegalnego – zapewniła ją szybko Arthemis. – Ale wolałabym, żeby żaden z
uczniów, czy nawet nauczycieli, nie wiedział, że Al to ma – powiedziała
poważnie, lecz nagle na jej twarzy zakwitł chochlikowaty uśmiech. – Chociaż
pewnie tylko ty z całego Hogwartu, umiałbyś z tego skorzystać.
- Jezu, Arthemis
co to jest? – zapytał niecierpliwie Fred, patrząc z niepokojem na paczkę.
- Książka –
odparła cicho. – Ale nie byle jaka książka -
dodała, a jej oczy zabłyszczały gdy spojrzała na Albusa. - Są tam
receptury najsilniejszych eliksirów, jakie stworzono. Również tych niewielu,
które działają we współpracy z potężnymi zaklęciami, czasami podwyższając ich
moc stukrotnie.
- Arthemis –
westchnął Albus, - może nie powinienem tego mieć…
Popatrzył na paczkę z zachłannością i
ostrożnością jednocześnie.
- Też tak
myślałam, Al - odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem i nachyliła się do niego.
– Ale gdy jej dotknęłam… to miałam, nie wiem jak to nazwać, nie była to wizja,
bardziej… przeczucie. No i jeszcze tamten facet…
- Jaki facet? –
zapytał podejrzliwie James.
Arthemis się rozsiadła. Spojrzała po nich
wszystkich, a potem zamilkła jakby zastanawiała się co ma powiedzieć.
- Mój ojciec
czegoś szuka – zaczęła w końcu. – Nie wiem, co to do końca jest, bo nie chce mi
tego powiedzieć. Twierdzi, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Musi to być
coś bardzo potężnego. Pojechaliśmy do Mołdawii, żeby się zobaczyć z jednym
kolesiem. Mieszka w małym miasteczku, właściwie wiosce, położonej pośrodku lasu
w górach. Bardzo trudno się tam dostać. Nie można się tam teleportować, bo
wioskę chronią potężne czary. Wygląda tam jakby czas się zatrzymał i nadal był
XII wiek, a nie XXI. Co dziwne żyją tam też mugole, ale doskonale wiedzą o
magii. Żyją wśród czarodziejów, jakby było to coś zupełnie naturalnego…
- Serio? –
zapytała z niedowierzaniem Rose. – Nigdzie o tym nie piszą… a mogłoby to
naprawdę pomóc w kontaktach z mugolami…
Arthemis
pokręciła głową.
- O to chodzi,
że nikt spoza wioski o tym nie wie, chyba, że ktoś, komu się na to pozwoli, jak
mój ojciec. Słyszałam, że to jakiś sekretny pakt… W każdym razie –
kontynuowała. – pośrodku dziedzińca tego miasteczka stoi wysoki, stary budynek,
nazywają go Wieżą Kartografa, chociaż nigdy nie mieszkał tam żaden kartograf.
Mieszka tam za to człowiek, którego nazywają „bibliotekarz”. Chociaż mnie
przedstawił się jako pan Ru – dodała z uśmiechem jakby coś sobie przypominała.
– To właśnie z nim chciał się spotkać mój ojciec. Naprawdę nie ma w nim nic
niezwykłego dopóki nie spojrzy mu się w oczy. Jego źrenice wyglądają jakby
mieściła się w nich cała galaktyka…To właśnie on chroni czarami całą wioskę.
- To wymaga
potężnej magii – wyszeptała Rose. – Powinniśmy o nim wiedzieć, chociaż trochę.
To wygląda tak jakby miał moc podobną do Dumbleode’a czy nawet założycieli
Hogwartu. Czemu go nie ma w żadnej książce? – zasępiła się.
- Może jest, ale
o tym nie wiesz – oznajmił Fred ze złośliwym uśmiechem.
Rose zgromiła go
wzrokiem w taki sposób, że natychmiast zamilkł.
- Sądzę, że on
po prostu nie chce być w żadnej książce – oznajmiła z namysłem Arthemis. – Po
co mu to? Każdy chciałby wykorzystać jego potęgę. No, ale wracając do historii,
opowieści w wiosce mówią o tym, że on potrafi przewidywać przyszłość. Zawsze
trafnie – dodała, żeby podnieść napięcie.
- I twój ojciec
chciał wiedzieć, co się wydarzy? – zapytał z przejęciem Lucas.
Arthemis
przewróciła oczami.
- A po, co mu to
wiedzieć? Z resztą pan Ru nigdy nie przepowiada przyszłości, od tak. Zawsze
jest to jakaś zawiła zagadka słowna. Bo twierdzi, że to niebezpiecznie znać
przyszłość. A mój ojciec, chciał od niego mapę. Starożytną mapę. Więc pan Ru
pozwolił mu ją obejrzeć.
- A dowiemy się
w końcu, skąd masz tę książkę? – zapytał niecierpliwie Fred.
- Już – odparła
opryskliwie. – Chodziłam sobie po jego bibliotece w Wieży Kartografa. Wszystkie
książki tam wyglądają jakby za chwilę miały się rozpaść. Jakby kupę lat
przeleżały pod ziemią. Dotknęłam akurat tej książki… to był zupełny przypadek…
A on nagle pojawił się za mną i powiedział: Weź ją. Ja na to odpowiadam, że:
nie mogę. I że nawet najprostszego eliksiru nie umiem, nie sknocić. A on
spojrzał na mnie tymi dziwnymi oczami i z uśmiechem dobrotliwego dziadka
oznajmił: Ale znasz kogoś, kto ma prawdziwy dar. Myślałam, że koleś mi czyta w
myślach! – powiedziała podekscytowana. – Potem zrobił się bardzo poważny i
cichym głosem, spojrzał w przestrzeń i zachowywał się, jakby mnie zupełnie nie
widział. A jego głos był taki… jakby z oddali…
- I co? –
zapytał natychmiast Albus. – Co ci powiedział?
- Musicie
pokonać coś, czego nikt jeszcze pokonać nie zdołał… - popatrzyła po reszcie. –
Rozumiecie mój szok, prawda? – A gdy wszyscy zgodnie pokiwali głowami
usatysfakcjonowana kontynuowała. – Spytałam go oczywiście, co ma się stać, ale
on z cholernie tajemniczą miną, odparł tylko: Wiele rzeczy. Złych rzeczy… Ale
też dobrych rzeczy. Miejcie głowy i serca otwarte dzieci… a gdy zapytałam,
czemu mówi w liczbie mnogiej, powiedział: „Bo nie jesteś sama.”
Wszyscy otworzyli usta ze zdziwienia. Skinęła
głowa, żeby pokazać, że rozumie ich zdziwienie.
Jednak nie powtórzyła im późniejszej rozmowy.
Wolała zachować ją dla siebie. Zapatrzyła się w przestrzeń, przypominając
sobie, słowa Bibliotekarza.
- Wiele przed
tobą, dziecko – powiedział pan Ru. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile. Dużo
stracisz… ale jeszcze więcej zyskasz. Będzie ci ciężko, ale nie zamykaj się.
Nie próbuj uciekać, bo czasami się nie da. Nie chowaj się… Sprawi ci to więcej
bólu niż zmierzenie się z własnymi lękami.
- O czym pan
mówi? – zapytała wtedy.
- Domyślisz się
– odparł tajemniczo, a potem westchnął. – Miejmy nadzieję, że we właściwym
momencie…
To była najdziwniejsza z ich rozmów.
Spędzili z tatą w miasteczku ponad tydzień.
Podczas gdy ojciec ślęczał na starożytnymi, magicznymi mapami i podaniami, ona
poznawała charakter miejsca, w którym się znalazła. Ludzie żyli tu w zgodzie
nie tylko z naturą, ale i z magią. I pomimo tego, że oczywiście wadzili się
między sobą, jak w każdym miejscu na ziemi, mieszkańcy byli niesamowicie sympatyczni.
Poza tym prowadziła fascynujące rozmowy z panem Ru. Dowiedziała się, że jego
imię pochodzi od zwykłego imienia „Rurik”, ale nie sądziła, żeby było to jego
prawdziwe imię. Tak naprawdę nie potrafiła go rozgryźć. Był jednocześnie młody
i stary. Zabawny i poważny. Doświadczony, ale zachwycały go codzienne rzeczy.
Opowiadał jej o różnych starożytnych sposobach magii i zdumiewała ją jego
wiedza, ale cóż… był Bibliotekarzem.
Gdy odchodzili miała wrażenie, że żegna się z
nią z żalem. Dostała od niego oprócz księgi pięknie oszlifowany kryształ, który
wręczył jej z tajemniczymi słowami:
- Pewnego dnia
może ci się przydać. Rozjaśni ci ciemność…
Jednak usłyszała go jeszcze jeden raz. Gdy
opuścili miasteczko i sporo już przeszli, zapuszczając się coraz głębiej w
ciemniejący i gęstniejący las w jej myślach rozległy się słowa pana Ru.
- Nie martw się
dziecko. Będę nad wami czuwał aż do granic lasu…
Ktoś chrząknął i
rozległ się przytłumiony chichot i to otrzeźwiło Arthemis, że nadal znajduje
się w Pokoju Wspólnym z przyjaciółmi, którzy z niepokojem na nią patrzyli.
Freda jednak rozbawił widok Albusa, który z nabożeństwem wpatrywał się w
papier, jakby mu powiedzieli, że sam Merlin napisał tę książkę.
- Pójdę ją
schować – powiedział nagle i zerwał się z krzesła, jakby bał się, że ktoś mu tę
paczkę w końcu zabierze.
Gdy zniknął na schodach do dormitorium
chłopców, James powiedział:
- Aż go ręce
palą, żeby do niej zajrzeć…
- Moim zdaniem
to niebezpieczne – oznajmiła stanowczo Rose.
- Twoim zdaniem
wszystko jest niebezpieczne –odparował błyskawicznie Fred.
- Nie martw się,
Rosie – powiedziała uspokajająco Lily. - Znasz Albusa. Nie zrobi nic, co
mogłoby komuś zagrozić.
Arthemis potrząsnęła pudłem.
- No to już
chyba wszyscy – stwierdziła.
Lily się ożywiła.
Lily się ożywiła.
- A sobie nic nie
przywiozłaś? – zajrzała ciekawie do pustego już pudła.
- Aaach, tak! –
Arthemis rozświetliła się w uśmiechu. – Kilka przydatnych rzeczy. Uprzęże na
przedramię i łydki, w których mogę chować różne rzeczy jak różdżka, czy sztylet
i nie widać ich spod ubrania… I taki cudny sztylet. Jest ze srebra. Ojciec nie
wie, że go kupiłam…. Ale jak tylko go zobaczyłam musiał być mój.
Wszyscy patrzyli na nią w milczeniu. Tylko
James miał delikatny uśmiech na twarzy. Jakby był przygotowany, że może coś
takiego wymyślić i nawet mu się to podobało.
- Jesteś
szurnięta – oznajmił Fred z śmiertelnym przekonaniem.
- Taa… - zgodził
się z nim Lucas. – To wygląda tak, jakbyś się szykowała na wojnę – stwierdził z
niepokojem.
Arthemis zmarszczyła brwi z niesmakiem.
- Gdybyś to ty
usłyszał przepowiednie, też zacząłbyś się zabezpieczać – oznajmiła poważnie.
- Ty nie jesteś
do końca normalna – wyraził opinię Fred.
- Nikt nie jest
całkowicie normalny – odparła spokojnie, wzruszając ramionami. – Z resztą
normalny, znaczy nudny…
James uśmiechnął się kącikiem ust.
- No, ale
przywiozłam ze sobą kilka innych pamiątek, ciuchów i gadżetów… - dodała. – No i
mamy kilka zdjęć.
Nagle Lily
podskoczyła jak oparzona.
- Zdjęcia!
Trzeba uwiecznić pierwszy września! Nie ruszajcie się stąd. Zaraz wracam! – i
szybko pobiegła do sypialni dziewcząt.
- Uwiecznić? –
zdziwiła się Arthemis, popatrzyła zaniepokojona na miejsce gdzie zniknęła Lily,
ale reszta wyglądała jakby nie była zbyt zaskoczona.
- Ach, no bo ty
nie wiesz!- James klepnął się w czoło.
Arthemis
spojrzała na niego wyczekująco. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę w
dziwny sposób, dopóki James nie zrozumiał, że Arthemis czeka na opowieść.
- No więc
–zaczął. – Lily znalazła u dziadków na strychu jakiś stary dawno zapomniany
przez Boga i ludzi aparat. Do tej pory nie wiemy jakim cudem udało jej się go
naprawić, ale zaczęła nim pstrykać zdjęcia. Od tego czasu wszędzie go ze sobą
nosi i wszystkim i wszystkiemu robi
zdjęcia.
Wywołuje je i chowa do albumów. Minęły dopiero 2 miesiące, a ona ma ich już 4 –
westchnął. – Aż się boję pomyśleć, co na tych zdjęciach może być…
- Czyżbyś był
niegrzeczny w wakacje, James? - zagruchał niewinnie i słodko Fred.
Od odpowiedzi uratował Jamesa nagły błysk
oślepiającego flesza i głos Lily:
- No zróbcie
jakieś ludzkie miny, bo wyglądacie jak znudzony gumochłon. – przyłożyła aparat
do twarzy i mruknęła –Brakuje Ala, ale nie można mieć wszystkiego… Hej, ludzie!
Ściśnijcie się jakoś! Arthemis, przysuń się do Jamesa, Rose usiądź pomiędzy
chłopakami!
Powstał ogólny rozgardiasz w wyniku, którego
James objął Arthemis, chroniąc ją przed niechybnym upadkiem, Rose wylądowała
ściśnięta na kolanach Freda, który zrezygnowanym gestem, zasłonił sobie twarz
dłonią i właśnie w tym momencie, Lily pstryknęła zdjęcie.
Cała ta sytuacja na zdjęciu wyszła jeszcze
gorzej, bo Arthemis słysząc krzyk Rose odwróciła się w jej stronę i w tym samym
momencie James na nią spojrzał, co w ogólnym rozrachunku wyglądało to tak jakby
zamierzał ją pocałować.
- Na pewno
będzie cudownie! – zachichotała zachwycona Lily. – Takie zdjęcia są najlepsze.
Ale teraz chciałabym jakieś normalne…
- No to chodź do
nas – stwierdziła Arthemis, grzecznie siadając obok Jamesa. Rose usadowiła się
wygodnie obok Lucasa.
- Co robicie?
Zdjęcia? – Albus zbiegł do Pokoju Wspólnego, żeby zobaczyć, kto robi takie
zamieszanie. – Lily – mruknął z rezygnacją.
- Chodź szybko!-
krzyknęła Arthemis do niego klepiąc miejsce obok siebie.
- Szybko! -
krzyknęła Lily. – Włączyłam samowyzwalacz!
Podbiegła do kanapy i ukucnęła przed Rose.
Wiszący w powietrzu aparat błysnął fleszem.
Lily od razu pobiegła wszystko sprawdzić.
- Nie mogę się
doczekać kiedy je wywołam – westchnęła.
Fred ziewnął szeroko.
- Idę spać. Wam
też radzę – dodał wstając.
- Tak to dobry
pomysł – stwierdziła Rose. – Czeka nas jutro dużo nauki i nowych obowiązków…
Wszyscy spojrzeli na nią protekcjonalnie. Lily
przewróciła oczami, a Arthemis roześmiała się wesoło i objęła ją ramieniem.
- Tak Rosie,
masz rację - i we trzy ruszyły do
dormitorium dziewcząt.
O MOJEJ ŻYCIOWEJ OPOWIEŚCI
OdpowiedzUsuńNazywam się Grais Bridget, pochodzę ze Szkocji, chcę dzielić się wspaniałą wiadomością o moim życiu dla wszystkich i dla tych, którzy potrzebują pomocy również w swoim życiu. Od 6 lat cierpię, mój mąż mnie opuścił i poszedł do przodu poślubić inną kobietę tylko dlatego, że jego rodzina mnie nie kocha, także dlatego, że nie mogłem dać mu dziecka, byłem w łzach przez 6 lat cierpienia, odkąd mój mąż rozwiódł się ze mną, szukałem rzucającego czar, by pomóc mi w Internecie, spotkałem tak wielu rzucających czar, że wszyscy odebrali ode mnie pieniądze, nie pomagając mi, ale 14 maja 2018 zobaczyłem stanowisko kobiety, która dzieli się dobrą robotą rzucającego zaklęcie o imieniu Dr Odia, muszę zdobyć się na odwagę, aby się z nim skontaktować, kiedy skontaktowałem się z nim, powiedział mi, że mój problem został rozwiązany, ponieważ skontaktowałem się z nim, po rzuceniu zaklęć powiedział mi, że mój mąż wróci do mnie w mniej niż 24 godziny, co stało się dla mnie zaskakujące, po rzuceniu czaru na mnie powiedział mi, że mój mąż zadzwonił do mnie, aby mnie przeprosić. Natychmiast po tym, jak mi to wszystko powiedział, mój mąż zadzwonił do mnie telefonicznie i zaczął błagać mnie, abym go przyjęła po 6 latach rozwodów. dziś dzielę się tą wiadomością, ponieważ chcę, aby świat dowiedział się o nim io jego dobrej pracy, jestem również bardzo szczęśliwy, mówiąc, że jestem w ciąży teraz po zaklęciu ciąży u mnie, i dla tych z was, którzy potrzebują jakiejkolwiek pomocy, problem z życiem, problem z pieniędzmi, nazwij go, radzę skontaktować się z Dr Odia dzisiaj i masz problem rozwiązany tutaj są jego dane kontaktowe E-mail: odiasolutioncenter@gmail.com i jego Whats-App numer: +2349065101630 i jego Viber: +27638836445, kontakt i żyj swoim życiem ze szczęścia.
Cudowny rozdział i początek nowej części 😁 zaczyna sie interesująco, ciekawe jakie w tym roku kłopoty znajda dzieciaki 😁 a opowieść o Panu Ru była bardzo kreatywna 😊
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńtajemniczy pan Ru, coś się chyba święci bo te słowa i prezenty...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały początek nowego roku ;) i mamy tajemniczego Pana Ru, chyba coś się tutaj już święci... bo mamy i te słowa i prezenty...
weny i chęci życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga